Czyste ręce chcą liczyć pieniądze

Na rosyjskiej scenie politycznej robi się coraz bardziej nerwowo. Wcielanie w życie kremlowskiej koncepcji spokojnego ustawienia wyborów do Dumy idzie z oporami. Widać też, że o miejsce w biznesie dobija się nowa kasta “niedoinwestowanych". Koledzy prezydenta Putina ze służb specjalnych przypuścili atak na oligarchów pod hasłem: “Proszę się posunąć, my też chcemy coś z tego mieć".

10.08.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

Na początku lipca rosyjskie koła biznesowe przeżyły wstrząs. Pod lupę prokuratury dostał się największy rosyjski koncern naftowy Jukos. Związani z nim bankier i szef służby bezpieczeństwa trafili do aresztu, podejrzani o malwersacje i zabójstwa, a dobrze zbudowani panowie w czarnych maskach przetrząsnęli biurka i szafy w siedzibie koncernu. Szef Jukosu Michaił Chodorkowski szukał pomocy najpierw u ambasadora USA w Rosji, a potem bezpośrednio w Stanach Zjednoczonych. W jego sprawie do administracji prezydenta Putina telefonował aż Henry Kissinger. Tymczasem na giełdzie spadły akcje koncernu, w środowisku wielkiego rosyjskiego biznesu - nastroje, a na świecie - zaufanie do inwestowania w Rosji. Według różnych szacunków, Jukos stracił 3-7 mld dolarów. W ślad za obniżeniem cen akcji Jukosu spadły ceny innych rosyjskich kompanii naftowych. Jak pisała rosyjska prasa, od początku lipca straty w tym sektorze wyniosły ponad 20 mld dolarów.

Prokuratura Generalna jako oficjalne powody zainteresowania się działalnością finansową koncernu podała złamanie prawa podczas prywatyzacji w 1994 r. i ucieczkę przed płaceniem podatków. Podobne zarzuty można postawić niemal wszystkim osobom, zarządzającym dziś w Rosji wielkimi przedsiębiorstwami. Dlaczego właśnie Jukos? Dlaczego właśnie teraz? O co chodzi? Wyjaśnijmy po kolei.

Stare i nowe “worki pieniędzy"

W wyniku wielkiej akcji prywatyzacyjnej w pierwszej połowie lat 90. powstały rosyjskie imperia finansowe, większość z nich - dzięki protekcji najwyższych czynników państwowych. W bałaganie, jaki powstał po bankructwie państwa radzieckiego, obowiązywały prawa dżungli - przeżywał silniejszy. Na przepisy nikt się nie oglądał, zresztą nikt nie miał głowy ani do ich tworzenia, ani przestrzegania. Potentaci stopniowo obrastali nie tylko w zagraniczne konta i wille na Lazurowym Wybrzeżu, ale także w ambicje polityczne. Gwarantem utrzymania stanu posiadania był dla klasy właścicieli najpierw prezydent Borys Jelcyn (który poparciu oligarchów zawdzięczał drugą kadencję), a potem także prezydent Władimir Putin (który już na wstępie zabiegów o fotel prezydencki wielokrotnie zapewniał, że nie dojdzie do nowego podziału własności).

W przeciwieństwie do Jelcyna Putin nie zamierzał jednak odwdzięczać się oligarchom za umożliwienie mu dojścia do urzędu. Co więcej, natychmiast pozbył się z kraju dwóch najbardziej wpływowych: Borysa Bieriezowskiego i Władimira Gusińskiego. Odebrał im też tuby medialne, przez które psuli pozytywny wizerunek młodego przywódcy. A jako że jednym z komponentów wizerunku był “władca sprawiedliwy", bez faworytów, przeto oligarchowie mieli trzymać się w bezpiecznej i jednakowej odległości od Kremla, nie pakując nosa do polityki.

Między światem biznesu i ośrodkiem prezydenckim obowiązywał niepisany kodeks, w myśl którego potentaci - w porozumieniu z odpowiednią “jaczejką" administracji Prezydenta - mogli finansować partie lub kampanie polityczne. Tymczasem Michaił Chodorkowski nie skonsultował z Kremlem finansowania partii startujących w wyborach do parlamentu. Na dodatek powiedział o tym głośno i nonszalancko. I do tego chciał finansować m.in. komunistów, którzy mają szansę na lepszy wynik niż hołubiona przez Kreml partia miernych biurokratów “Wspólna Rosja". Moskiewscy politolodzy powtarzają, że wybory wygrywa się “workami pieniędzy", zatem ustanowienie nad nimi kontroli jest kluczem do wyborczego sukcesu.

Spiskowa teoria spisków

Można powiedzieć, że był to tylko pretekst, na który od dawna czekali kremlowscy inżynierowie dusz, majsterkujący przy sterze rządów. Wraz z dojściem Putina do władzy na Kremlu pojawiła się nowa silna grupa wpływu: “czekiści", ludzie wywodzący się przeważnie z Petersburga, niegdysiejsi współpracownicy Władimira Władimirowicza w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, a wcześniej w KGB. Nie pasowali do zaprawionych w politycznych bojach pod dywanem członków jelcynowskiej ekipy (na konflikt dwóch koterii na prezydenckim dworze nie trzeba było długo czekać). “Czekiści" byli jak spod stempla - o doskonale nijakich twarzach, poprawni, sztywni, w pełni dyspozycyjni wobec szefa, któremu zawdzięczali zawrotną karierę. Minęło kilka lat, w czasie których przetarli kremlowskie korytarze, nauczyli się reguł gry i wreszcie sami zaczęli je wyznaczać.

Kilka tygodni temu opublikowano raport konsultacyjnej Rady ds. Strategii Narodowej, poświęcony stosunkom władz państwa i oligarchów. Jak twierdzi tygodnik “Nowoje Wriemia", dokument był jakby przygotowaniem ogniowym przed najazdem na Jukos. Zawierał oskarżenie Chodorkowskiego o zawiązanie spisku i planowanie przewrotu. Oligarchię określono w nim jako największe zagrożenie dla państwa. Zdaniem ekspertów walka ze “spiskiem oligarchów" miała stać się hasłem wyborczym prezydenta Putina.

Raport był dla “czekistów" strzałem z Aurory - sygnałem do rozpoczęcia operacji przeciwko oligarchom, która miała wszelkie znamiona akcji pokazowej. Jej celem było nie tyle pozbycie się Chodorkowskiego jako gracza, ile przypomnienie pozostałym o zasadzie niemieszania się w politykę. I chodziło nie tylko o finansowanie kampanii wyborczej nielubianych przez Kreml partii, ale też zmniejszenie wpływów wielkiego biznesu w parlamencie.

Według jednego z największych zachodnich banków inwestycyjnych, Brunswick UBS Warburg, działającego w Rosji od 1993 r., do ośmiu czołowych rosyjskich oligarchów należy 85 proc. udziałów w 64 największych przedsiębiorstwach kraju. Prasa twierdzi, że w 2000 r. “wielka ósemka" uzyskiwała dochody w wysokości 62 mld dolarów (a zatem więcej, niż wynosił wtedy budżet Federacji Rosyjskiej), w tym roku przekroczyła magiczną granicę 100 mld. Jak widać, jest co chronić i o co zabiegać. Jedną z metod zapewniania sobie przez oligarchów uprzywilejowanej pozycji w prowadzeniu biznesu jest kupowanie głosów w parlamencie dla przepchnięcia lub (częściej) zablokowania takiej czy innej ustawy.

Kilka rad na układy

Dzięki lobbingowi przedsiębiorców nowelizacja większości korzystnych dla wielkiego biznesu surowcowego ustaw nie doszła w tej kadencji Dumy do skutku. Zablokowano akty prawne przewidujące zwiększenie obciążeń podatkowych kompanii naftowych. Koncernom udało się też utrzymać swobodę w dysponowaniu pozwoleniami na wydobycie surowców ze złóż, stanowiących własność państwa.

“Rosyjskiemu biznesowi nie zaszkodziłoby trochę więcej patriotyzmu" - powiedział w dorocznym orędziu o stanie państwa prezydent Putin, krytykując oligarchów za obojętność wobec interesów kraju. Jednym z celów, jakie Kreml postawił sobie w kampanii wyborczej do Dumy, jest osiągnięcie konstytucyjnej większości (300 mandatów w 450-osobowej izbie), umożliwiającej przyjmowanie aktów prawnych, z nowelizacją konstytucji włącznie. Taki rozkład sił ułatwiłby ośrodkowi prezydenckiemu kontrolowanie parlamentu. To plan maksimum, ale możliwy do wykonania. Zwłaszcza, jeżeli będzie się wykręcać ręce tym, którzy mogliby pomóc w zdobyciu większej liczby miejsc w Dumie opozycji czy maszynkom do głosowania (dla interesu jakiejś grupy bezideowo naciskającym odpowiedni przycisk w zamian za odpowiednią kwotę).

Niepatriotycznie zachowuje się też jeden z pięciu najzamożniejszych rosyjskich potentatów - gubernator Czukotki Roman Abramowicz (uważany za najlepiej poinformowanego co do trendów obowiązujących na Kremlu). Szok wywołała w Rosji wiadomość, że rosyjski oligarcha kupił akcje angielskiego klubu Chelsea (zaraz zresztą pojawiły się w prasie sugestie, że inny - tym razem patriotycznie nastawiony - biznesmen, też konszachtujący z Kremlem, Aleksandr Mamut, zamierza nabyć legendarny klub Torpedo). Ulokowanie przez Abramowicza kapitałów za granicą, a wyprzedawanie krajowych akcji holdingu Russkij Aluminij i kompanii Sibnieft’ (tę przejął Jukos) odczytano w środowisku jako oznakę poważnego zagrożenia. I sygnał, że dla ratowania skóry i złota lepiej jest się wynieść do hrabstwa Sussex (gdzie ponoć Abramowicz nabył rezydencję po królu Jordanii Husajnie). Tam przynajmniej przepisy podatkowe są przejrzyste, a panowie ze służb specjalnych nie oferują usług w charakterze “kryszy", czyli zapewniania możliwości prowadzenia interesów pod warunkiem podzielenia się zyskiem.

Nowy podział tortu

I tu dochodzimy do sedna. W rozgrywce chodzi bowiem nie tyle o wzmacnianie państwowego myślenia i wartości patriotycznych, ile o to, aby oligarchowie podzielili się słodkim tortem. Dzięki temu w czasie szczęśliwego panowania Putina w drugiej kadencji “ludzie o czystych rękach, gorących sercach i chłodnych głowach", jak zgodnie ze znanym powiedzeniem określa się funkcjonariuszy służb specjalnych, będą mogli sobie stworzyć upragnione zaplecze finansowe. Dziś odpowiedź na pytanie: “co z nami, czekistami, będzie po 2008 r.?", brzmi: “nie wiadomo, bo wszystko, co mamy, to nasze stanowiska, które dostaliśmy od prezydenta, i zakres władzy, który sobie wywalczyliśmy". Trzeba zatem bić się o niezależną pozycję.

Przejęcie surowcowej “kormuszki" wydaje się logicznym rozwiązaniem. Jeżeli przeciwnik wierzga, można go uciszyć dzięki wsparciu dyspozycyjnej prokuratury, wyciągnąć kompromitujące materiały lub zmusić do emigracji. Nikt złego słowa nie powie. Ludzie nie lubią oligarchów. Każdy polityk, który podniesie na nich rękę, będzie miał za sobą poparcie społeczne. Zwłaszcza, jeśli wysunie hasło rewizji wyników prywatyzacji w imię przywrócenia sprawiedliwego podziału dóbr.

To może oznaczać poważne konsekwencje. Postawi bowiem pod znakiem zapytania sens głoszonej przez Putina naprawy państwa. Po co reformować, porządkować, stanowić prawo, skoro i tak w decydujących momentach górę bierze zasada: lojalność wobec władzy jest ważniejsza niż prawo, a prawo stosuje się wyrywkowo i wobec tych, którzy zachowują się nielojalnie. I postawi ponad prawem osoby decydujące o tym, kto jest lojalny, a komu trzeba dać po łapach.

Jak pokazały ostatnie badania opinii publicznej, ponad połowa Rosjan nie słyszała o aresztowaniach wśród biznesmenów, a ponad połowa z tych, którzy coś słyszeli, uważa, że władza ma świętą rację, zamykając “krwiopijców". Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że tak zorientowany elektorat odda głosy na “słuszne" listy partyjne, pobłogosławione przez Kreml i nie będzie zawracać sobie głowy przepływem kapitałów między oligarchami i dzisiejszymi kandydatami na oligarchów - “czekistami".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2003