Nasz dom Gazprom

Po rozpadzie ZSRR, w rozgrzanym do czerwoności rosyjskim tyglu przemian własnościowych, pospiesznie przepławiono liczne zakłady produkcyjne, kopalnie, gorzelnie. I tylko jedno pozostało niezmienne: niezatapialny monopol spółki Gazprom, byłego sowieckiego ministerstwa ds. gazu, a dziś jednego z filarów kremlowskiej władzy.

16.01.2006

Czyta się kilka minut

Tak wyobraża sobie Gazprom 13-letnia Wiera Jegorowa; swój rysunek nadesłała na konkurs zorganizowany przez koncern /
Tak wyobraża sobie Gazprom 13-letnia Wiera Jegorowa; swój rysunek nadesłała na konkurs zorganizowany przez koncern /

Koncern przetrwał wszystkie polityczno-gospodarcze burze, a ci, którzy zabierali się do demonopolizacji molocha, połamali sobie zęby i zeszli ze sceny. Dziś Gazprom jest jednym z głównych filarów "korporacji", która rządzi obecnie na Kremlu. A także najważniejszym narzędziem w operacji prezydenta Władimira Putina, której celem jest obejmowanie przez Rosję światowego przywództwa energetycznego. Od tego, czy operacja ta się powiedzie, zależy przyszłość Rosji i jej prezydenta.

Kilka słów o prehistorii

W pierwszej połowie lat 90., w okresie burzliwego rynkowego "paleolitu", w Rosji zmiennymi kolejami toczyła się żarłoczna i niezrozumiała prywatyzacja. W gospodarce obowiązywała wolna amerykanka, a właściwie "wolna rosjanka": osobliwe połączenie walki na pięści, kopnięć w miękkie podbrzusze i rosyjskiej ruletki.

Rozpadały się sowieckie kolosy, padał nieudolny i niewydolny system nierentownych monopoli. To, co mogło przynosić pieniądze, zwłaszcza szybkie, przechodziło w ręce tworzącej się kasty "nowych Ruskich". Konia z rzędem temu, kto rozszyfruje zawiłe kombinacje, decydujące wówczas o tytule własności. Powstawały nowe imperia pod zarządem nowych potentatów.

Tymczasem Gazprom, przekształcony w 1992 r. w spółkę akcyjną z większościowym pakietem w rękach państwa, zachowywał nieodmiennie status "świętej krowy": nietykalnej wyspy o specjalnych przywilejach w rozszalałym morzu przemian. Żadna próba jego demonopolizacji się nie powiodła.

I powieść się nie mogła. W latach 1993-98 spółka miała możnego patrona w osobie pierwszego jej szefa, a potem wieloletniego premiera. Wiktor Czernomyrdin, bo o nim mowa, autor bodaj najbardziej znanego powiedzonka dekady ("Chcieliśmy jak najlepiej, a wyszło jak zawsze"), trzymał nad swoim ukochanym dzieckiem parasol ochronny. Parasol służył jednocześnie za parawan zasłaniający przed wzrokiem ciekawskich fantastyczne schematy rozliczeń przynoszące krocie zarządowi, a prawie nic państwu, i pogrążające odstającego od światowych standardów giganta w kryzysie.

W drugiej połowie lat 90. (przypomnijmy, że w 1998 r. Rosją wstrząsnął potężny kryzys finansowy) w swym sprawozdaniu finansowym gazowy monopol wykazywał straty. W fatalnym roku kryzysu straty te, wyliczone zgodnie ze standardami międzynarodowymi, wynosiły prawie 6 mld dolarów.

Kondycji finansowej koncernu nie udało się poprawić w latach następnych. Jeszcze w 2001 r. - kiedy ekipa Putina wyrwała w Gazpromie stery z rąk ekipy Rema Wiachiriewa, o czym poniżej - zachodni eksperci zastanawiali się, czy Gazprom jest w stanie utrzymać poziom wydobycia (stale spadającego w ostatnich latach) i czy będzie mógł wywiązać się z wieloletnich kontraktów - ergo, czy w ogóle przetrwa.

Nasz Dom Rosja

Zanim wybiegniemy w przyszłość, zatrzymajmy się jeszcze przez chwilę na aspekcie osobliwej symbiozy państwo-Gazprom.

W latach 90. koncern z jednej strony, jak wspomniano, przynosił straty i osiągał coraz gorsze wyniki. Z drugiej - wokół jego aktywów toczyła się (i toczy) nieustannie walka. Nikt nie jest w stanie dziś dojść, na czym polegał ów fenomen wykazywania braków w kasie i jednoczesnego dysponowania ogromnymi sumami na cele niekoniecznie statutowe. Ale widocznie opłacało się to licznej grupie notabli, bo interes kręcił się przez wiele lat, a pieczeni na tym ogniu upieczono kilka i to pokaźnych.

Skomplikowana struktura molocha sprzyjała kreatywnym schematom rozliczeń. Już w 1992 r. Gazprom otrzymał od hojnego prezydenta Jelcyna przywilej utworzenia Funduszu Stabilizacji na "rozwój wydobycia i odtworzenie bazy surowcowej". Cały cymes przywileju polegał na tym, że środki funduszu były zwolnione z podatków. Na co zostały przeznaczone, można się tylko domyślać, podziwiając w kolorowych pisemkach pałace zbudowane w owym czasie przez ludzi, którzy "kręcili gazowy biznes".

Dwa lata później zawarto tzw. umowę trustową: ówczesnemu szefowi Gazpromu, Remowi Wiachiriewowi (wieloletniemu współpracownikowi Czernomyrdina) powierzono w zarząd powierniczy niemal całą państwową pulę akcji koncernu. Dużą część dywidend Gazprom "odebrał sobie" na pokrycie "wydatków związanych z obsługą zarządu powierniczego". Jakie to były kwoty? Nie ma o czym mówić: jakieś sto miliardów rubli rocznie. W Rosji nikt tych pieniędzy nie miał szansy powąchać, za to zachodni bankierzy zacierali rączki, a raje podatkowe na mniej lub bardziej dziewiczych wyspach włączały dodatkowe moce przerobowe.

Symbiotyczny układ Gazpromu z państwem polegał w owych latach na jeszcze jednym kuriozalnym splocie interesów. Nikt w Rosji nie płacił wtedy podatków. Gazprom był jedynym przedsiębiorstwem, które zasilało pustą państwową kasę. Ale wysokości opodatkowania nie określały bynajmniej żadne przepisy. Zarząd Gazpromu zawierał z rządem roczną umowę na "odpalenie" konkretnej sumki. Wedle własnego widzimisię. Dokumentacja finansowa koncernu była najpilniej strzeżoną tajemnicą. Nawet po odejściu w 1998 r. wszechmocnego Czernomyrdina kolejni premierzy musieli dogadywać się z Wiachiriewem.

Jedną z tajemnic poliszynela było finansowanie przez Gazprom kampanii wyborczych "krewnych i znajomych Królika". W 1995 r. na Kremlu powstał projekt utworzenia "partii władzy", która w wyborach do Dumy Państwowej zawalczy o większość parlamentarną i zmarginalizuje groźnych wówczas dla rządzącej ekipy komunistów. Utworzenie partii "Nasz Dom - Rosja" firmował Czernomyrdin. Jego jowialny uśmiech zdobił plakaty wyborcze "NDR", premier składał dłonie w kojącym geście imitującym dach domu. Rosjanie nigdy nie nauczyli się oficjalnej nazwy partii, ulica od razu przemianowała ją w "Nasz Dom Gazprom". Gazprom, który bawi, uczy, wychowuje, jak trzeba, zrobi mostek, a jak trzeba - przetrzepie skórę.

Partia wielkiej kariery politycznej nie zrobiła, odeszła w niebyt wraz ze schyłkiem epoki Czernomyrdina. Ale mocne progazpromowskie lobby działało w parlamencie nadal. I nie pozwalało skrzywdzić "jedynego żywiciela".

Kreml zdobywa Bastylię

Eksperci ekonomiczni twierdzą, że demonopolizacja Gazpromu miała szansę się udać pod rządami "młodych reformatorów" (tak nazwano ekipę wicepremierów Czubajsa i Niemcowa wprowadzonych do rządu w celu dokonania liberalnych reform w konwulsyjnie podrygującym organizmie państwowym). Reformatorzy mieli plany zdemontowania zarządzanego w tak niepojęty sposób monopolu. Przeszkodził im w tym... wielki krach finansowy sierpnia 1998 r. Gazprom zachował monopol i całą nieprzejrzystą strukturę. A "młodzi reformatorzy" stracili posady.

Ale czasy się zmieniały.

Na przełomie 1999 i 2000 r. doszło do zmiany na fotelu prezydenta. Nowy, Władimir Putin, energicznie przystąpił do przemeblowania układu władzy. Przez pierwszy rok rządów słowo "reforma" powtarzane było w różnych konfiguracjach tysiące razy. Putin zamierzał zreformować wszystkie dziedziny życia, na jego polecenie powstały nowe koncepcje strategii rozwoju państwa. Ambitne, liberalne, nastawione na unowocześnienie. Ale stopniowo zapał ulegał wyhamowaniu. Wyhamowanie dotyczyło również Gazpromu: dość szybko pożegnano się z ideą demonopolizacji, natomiast nie zrezygnowano z rewolucji personalnej w kadrach koncernu.

Po kilku miesiącach rządów nowego prezydenta jasne jak słońce stało się jedno: najważniejsze stanowiska w państwie obsadzą jego zausznicy. Stanowisko prezesa Gazpromu było jednym z najważniejszych w rozdaniu (gazety pisały, że prezes tego koncernu to w Rosji więcej niż premier). Wiachiriew nie należał do grona zaufanych Putina. Jeśli można się czemuś dziwić z perspektywy kilku lat, to może tylko temu, że mimo wszystko utrzymał się w siodle tak długo, co pozwoliło mu wyprowadzić przez łańcuszek spółek-córek poważne aktywa na szemrane konta w rajach podatkowych.

Operację zmiany prezesa Gazpromu rosyjskie media zgodnie określiły mianem "wzięcia Bastylii" przez Kreml. Odejście Wiachiriewa to był koniec pewnej epoki.

Ale jeśli ktokolwiek myślał, że wraz z jego odejściem Gazprom przestanie być państwem w państwie, a interesy prowadzone przez zarządzających koncernem staną się zgodne ze światowymi standardami, przezroczyste i roztropne, to się pomylił. Owszem, zmienił się charakter wykorzystywania Gazpromu do celów politycznych, ale transparencji w prowadzeniu interesów nie przybyło. Dewiza czasów Wiachiriewa "Gazprom pracuje dla ludzi Gazpromu" pozostała aktualna.

I jest aktualna do dziś.

Tysiące twarzy, setki miraży

Aleksiej Miller, który w maju 2001 r. zastąpił Wiachiriewa na stanowisku prezesa Gazpromu, był znajomym prezydenta z czasów jego pracy w merostwie Petersburga. Do objęcia schedy po Wiachiriewie przygotowywał się na polecenie Putina przez półtora roku. Najpierw uczył się nowej branży jako dyrektor Bałtyckiego Systemu Rurociągów, potem został wiceministrem energetyki. Ale i tak najwyższą kwalifikacją i wtedy, i dziś była jego demonstracyjna lojalność wobec Kremla i jego gospodarza.

Podobnie jak Putin na początku prezydentury, tak Miller na początku prezesury wiele opowiadał o konieczności zmian, restrukturyzacji, sanacji itd. Po kilku miesiącach temat reformy gazowego molocha zniknął z porządku dziennego.

Miller zabrał się za wewnętrzne porządki. Ale nie te zapowiadane w wystąpieniach porządki systemowe, mające uzdrowić chore układy, ale ciche porządki personalne. Zapewne nie było łatwo, bo operacja pielenia gazpromowskich grządek ze starych wyjadaczy z poprzedniego rozdania trwała dwa lata. Zarząd (zwany radą dyrektorów) i najważniejsze stanowiska w spółkach zależnych Gazpromu objęli zaufani ludzie zawdzięczający swoje kariery znajomości z prezydentem i chęci realizacji zamówień Kremla (po jakimś czasie miało się okazać, że wprowadzeni do koncernu nowi ludzie nie stanowią bynajmniej jednolitej ekipy; walka koterii i koteryjek o wpływy dominuje w działalności ciał Gazpromu).

Zadaniem, jakie przed nową kadrą kierowniczą koncernu postawił prezydent, było przejęcie kontroli nad przepływami finansowymi Gazpromu. Ograniczono kompetencje spółek zależnych, skoncentrowano wszystkie narzędzia w rękach panów z centrali. A że ekipa Millera nie grzeszyła nadmiarem wiedzy fachowej w dziedzinie zarządzania, przeto stale dochodziło do konfliktów w łonie zarządu, a w firmie panował chaos. Co więcej: zadłużenie firmy wzrosło, a zyski zmalały.

Ale na takie drobiazgi może nie było czasu, bo pracowano usilnie nad umocnieniem monopolu władzy w samym monopolu. Było to poniekąd powtórzenie w mniejszej skali putinowskiej operacji budowania pionu władzy w państwie: stopniowego podporządkowywania kolejnych segmentów jednemu ośrodkowi decyzyjnemu (Kremlowi). Zamiast spodziewanego ożywienia następował zastój. Ożywienie przyszło z innej strony: od strony polityki.

Na jubileuszu 10-lecia Gazpromu, obchodzonego hucznie w lutym 2003 r., Putin publicznie ogłosił plany związane z koncernem: żadnych reorganizacji, żadnych podziałów, tylko wzmacnianie "potężnej dźwigni gospodarczego i politycznego wpływu Rosji na świecie".

Gazem do Europy

Od tej chwili nie ma już najmniejszych wątpliwości, że Putin w charakterze najbardziej skutecznego instrumentu politycznego będzie używał gazrurki.

Na pierwszy ogień idą kraje "bliskiej zagranicy", jak w postimperialnych koncepcjach rosyjskiej polityki zagranicznej określa się Wspólnotę Niepodległych Państw. Chodzi o: dalsze uzależnianie tych krajów od dostaw gazu (co więcej, za długi gazowe Rosja chętnie zaczęła przejmować zakłady przemysłowe, m.in. w Armenii i Mołdawii), przejmowanie kontroli nad najważniejszymi trasami przesyłania gazu (zwłaszcza nad gazociągami, przez które rosyjski gaz tłoczony jest do Europy) oraz takie związanie eksportujących gaz republik Azji Centralnej, które gwarantowałoby przejęcie do własnej dyspozycji centralnoazjatyckiego gazu i powstrzymałoby te kraje od zbudowania alternatywnych tras przesyłu do Europy. Jednym słowem: pełne uzależnienie Kazachstanu, Turkmenii i Uzbekistanu od rosyjskich magistrali, zapewnienie sobie taniego surowca bez konieczności pakowania miliardowych inwestycji we własne, niezagospodarowane złoża.

Wiele z tych punktów udało się zrealizować. W 2005 r. Rosja dopięła swego w dziele objęcia kontrolą transportu i sprzedaży gazu z Azji Centralnej. Z tym że decydującą bitwę o gazociągi "pomarańczowej" Ukrainy Moskwa ciągle przegrywa.

Kolejnym celem strategicznym, wyznaczonym przez Kreml, stała się ekspansja na rynki energetyczne Europy Zachodniej.

Marzeniem prezydenta Putina jest oplecenie całego kontynentu siecią gazociągów i dostarczanie błękitnego paliwa do każdej kuchenki gazowej w Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii. Kłopot w tym, że po drodze są Białoruś, Ukraina i na dodatek Polska.

Pomysł zbudowania gazociągu transbałtyckiego miał wybawić Kreml od tranzytowego bólu głowy. Czy wybawi? Ciągle nie wiadomo. W telewizji rosyjskiej odegrano wprawdzie z fanfarami spektakl pod tytułem "pierwszy spaw na bałtyckiej rurze". Z tym że zespawana rura znajduje się pod Wołogdą, 500 km od Bałtyku, pieniędzy na budowę nie ma, złoże Jużnorusskoje, z którego ma płynąć gaz, jest ciągle niezagospodarowane, a poza tym nie wiadomo, kto ma je eksploatować.

Natomiast po ostatniej gazowej awanturze z Ukrainą, kiedy to Gazprom dał popis szantażu, kłamstw i uników, na Zachodzie wiele mądrych głów zaczęło mieć wątpliwości co do celowości zwiększania energetycznej zależności Europy od Rosji. Czy po noworocznym szampanie bez gazu ktoś będzie się spieszył, by wspierać rosyjskie sny o potędze (gazowej) i właduje pieniądze w niepewne złoża i równie niepewne rury? Wiele zależy od politycznego wyboru.

Rosyjska polityka w ciągu ostatnich lat tak ściśle splotła się z gazociągami, że oddzielić jej nie sposób. Rem Wiachiriew protestując kiedyś przeciw demonopolizacji Gazpromu i oddzieleniu wydobycia od transportu, użył obrazowego rosyjskiego powiedzonka "kapuśniaku nie można oddzielić od łyżki, a łyżki od kapuśniaku". Jak kapuśniak z łyżką, tak poczynania prezydenta Putina na arenie międzynarodowej są sprzęgnięte z działaniami Gazpromu - i vice versa. Prezydent jeździ po Europie z garnkiem pełnym kapuśniaku, częstuje nim kolegów z Niemiec, Holandii i Wielkiej Brytanii. Ale sam mocno dzierży w dłoni łyżkę. I nadal chciałby ją trzymać.

Kapitalista państwowy

Wyznaczone przez Putina na jubileuszu 10-lecia Gazpromu zadanie przejęcia kontroli państwa nad koncernem zostało zrealizowane: Gazprom przejął kontrolny pakiet akcji (przedtem miał większościowy). I tak dobrze poczuł się w roli państwowego kapitalisty, że zaczął rozszerzać działalność na inne segmenty branży wydobywczej.

Dalekosiężnym celem jest zbudowanie na bazie Gazpromu megaholdingu energetycznego mającego wpływ na wszystko, co dzieje się w rosyjskim sektorze naftowo-gazowym, a przez to zapewniającego ekipie rządzącej kontrolę nad tym intratnym sektorem. A przypomnijmy, że dewiza "Gazprom pracuje dla ludzi Gazpromu" obowiązuje; tak jak za czasów Wiachiriewa różne struktury zależne - jak choćby sprytnie użyta podczas rosyjsko-ukraińskiej wojny gazowej spółka RosUkrEnergo - mają pomagać ludziom Gazpromu w zarabianiu.

W marszu ku szczytnym celom Kremlowi wpakował się w paradę Michaił Chodorkowski z pomysłami uczynienia ze swej naftowej kompanii Jukos nowoczesnej firmy rządzonej według przezroczystych zasad, a poza tym snuł plany połączenia się z drugą kompanią naftową, Sibnieft', na którą miał chrapkę Gazprom. Chodorkowski stał się niebezpieczną konkurencją, nie chciał zgiąć karku - więc został zniszczony. To był sygnał dla całej reszty oligarchów: tak Kreml potraktuje każdego, kto będzie nielojalny. A że warunkiem robienia interesów jest w Rosji (zresztą nie tylko w Rosji) dobry układ z władzą, przeto kolejne etapy obudowywania Gazpromu coraz to nowymi aktywami odbywają się już bez takich zgrzytów.

Ostatni rok był dla Gazpromu udany, jeśli chodzi o nowe zdobycze. Wzrasta kapitalizacja koncernu (z 60 do 160 mld dolarów), Gazprom kupuje "dziewczynę swoich marzeń", czyli kompanię naftową Sibnieft', zyskuje prawo do liberalizacji akcji koncernu (co oznacza, że - pod pewnymi ograniczeniami - akcje mogą nabywać inwestorzy zagraniczni), wreszcie rozpętuje wojnę o ceny gazu z odbiorcami z WNP. Za lojalność nie podniesiono cen tylko Białorusi - całej reszcie, z niepokorną "pomarańczową" Ukrainą na czele, przystawiono do skroni gazowy pistolet.

Gazprom zbiera pieniądze. Na co? Czy na realizację projektu transbałtyckiego (ciągle nie policzono, ile ma kosztować), czy na inwestycje w nowe złoża na Morzu Barentsa? Czy na energetyczną wojnę z całym światem?

Problem 2006 i problem 2008

Pod koniec grudnia Putin ogłosił ideę światowego przywództwa energetycznego Rosji. Moskwa chce wykorzystać swoje tegoroczne przewodnictwo w G-8 do umocnienia pozycji międzynarodowej i propagandowej oprawy wizerunku mocarstwa. Gazprom, jako światowy potentat na rynku gazowym, ma odegrać w tworzeniu nowego ładu energetycznego poczesną rolę.

Czy reszta świata się na to zgodzi? Zobaczymy. Putin już szykuje piękne, kolorowe wykresy wzrostu eksportu rosyjskich nośników energii, które mają olśnić siedmiu kolegów z najbogatszych państw świata, gdy w połowie roku zjadą do Petersburga.

Ale to jeszcze nie wszystko. Sen z powiek rządzącej ekipie spędza "problem 2008": czyli pytanie, co się stanie po upływie drugiej kadencji Putina? Jeśli ceny na ropę - ulubiony narkotyk, którym odurza się władca Kremla - nadal utrzymywać się będą na niebotycznym poziomie, to być może najlepszą opcją dla niego samego i jego korporacji będzie przesiąść się w fotel prezesa Gazpromu. Koncern do tej pory jeszcze mocniej się rozrośnie.

I jeszcze mocniej zrośnie z rządzącą nomenklaturą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006