Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kiedyś była to najlepiej sprzedająca się książka: w III Rzeszy praca Adolfa Hitlera stała na półce w prawie każdym domu. Lektura obowiązkowa, choć prawie nieczytana, przynosiła autorowi także niezłe dochody. Po 1945 r. trafiła na indeks i odtąd Niemcy całkiem dobrze radzili sobie bez niej. Tylko od czasu do czasu pojawiała się dyskusja, czy zakaz wznawiania "Mein Kampf" jest nadal zasadny - w kręgach historyków, wydawców i, koniec końców, polityków (bo chodziło o decyzję także polityczną).
Dyskusja ta powraca dokładnie w 75. rocznicę przejęcia władzy przez führera. Dlaczego teraz? Bo w grudniu 2007 r. do uniwersytetu w Darmstadt dotarła z austriackiego Salzburga walizka ze szczególną zawartością: stronami z rękopisu "Mein Kampf", rzekomo oryginalnymi. Naukowcy badają teraz ich prawdziwość; pewność mają dać testy, np. badanie próbek papieru. Właściciel walizki - pewien Amerykanin, który woli pozostać anonimowy - chce wiedzieć, czy papier pochodzi rzeczywiście z lat 20. XX w.
Niezależnie od autentyczności manuskryptu, jest problem z niechcianym dziedzictwem. Czy wolno, czy może jednak warto wydać "Mein Kampf" w celach edukacyjnych, z naukowym komentarzem? Przeważa opinia, że nie: że szkody byłyby większe niż pożytek. Berliński historyk Klaus Briegleb otrzega przed siłą symbolu: "Ta książka towarzyszyła w Niemczech niszczycielskiemu antysemityzmowi, uzasadniała go i legitymizowała zbrodnie. Nawet jeśli ktoś wydałby ją dziś z krytycznym komentarzem, w sposób z naukowego punktu widzenia nienaganny, to z moralnego punktu widzenia stałby się dziedzicem Adolfa Hitlera".