Człowiek z aparatem

Fotografować - to wstrzymywać oddech - powtarzał. Fotografować - to w jednej chwili, w przeciągu sekundy rozpoznać zjawisko - dodawał. - To na jednej linii celu umieścić głowę, oko i serce.

05.09.2004

Czyta się kilka minut

Zaczynał jako malarz. W latach 20. trafił do pracowni André Lhote’a, dobrego pedagoga, artysty łączącego tradycje klasycznego malarstwa Poussina, Davida i Ingresa z niedawnymi osiągnięciami kubistów. Przez całe późniejsze życie Cartier-Bresson nieustannie podkreślał, że jest tylko malarzem, że myśli i patrzy poprzez obrazy.

W tym czasie zdobywał też odmienne doświadczenia. Poznał Maxa Jacoba, André Bretona, Louisa Aragona. Ich poszukiwania i eksperymenty uwrażliwiły go na banalną rzeczywistość, na ludzi zepchniętych na margines, wreszcie na tak fascynującą tandetę, kicz, dziwaczność - sfery starannie dokumentowane przez André Kertésza i Brassai’ego, fotografów związanych z nadrealistami (a wcześniej przez wielkiego “amatora" Eugene’a Atgeta). Kontakty z surrealistami wyczulą Cartier-Bressona na problematykę społeczną, na myśl lewicową, co skłoni go - już w następnej dekadzie - do zaangażowania się w działalność Frontu Ludowego i podjęcia współpracy z komunistyczną paryską popołudniówką “Ce Soir".

W 1931 r. mając 22 lata, postanowił zostać myśliwym w zachodnioafrykańskim buszu. Ta zaskakująca wyprawa skończyła się nagle. Schorowany wrócił do Francji i kupił pierwszą leicę, lekki aparat małoobrazkowy, pozwalający na spontaniczne wykonywanie zdjęć, umożliwiający rejestrację wydarzeń niemal bez ograniczeń, dający fotografowi ogromną swobodę ruchu. Od tej pory leica stale będzie mu towarzyszyła.

Lata 30. to podróże po Francji i po całej Europie. Odwiedził Włochy, Hiszpanię. Dotarł na wschód kontynentu - do Polski, Czechosłowacji, Austrii, na Węgry. Wyprawił się na drugą stronę Atlantyku, do Stanów Zjednoczonych i Meksyku. Wykonał dziesiątki zdjęć, które wkrótce przyniosły mu rozgłos. Fotografował codzienność, szukał scen trywialnych, błahych, uwieczniał wydarzenia ocierające się o śmieszność, przypadkowych przechodniów, sprzedawców w dziwnych sklepikach, prostytutki oferujące swe usługi, bawiące się dzieci. Był w rozgrzanej słońcem Sienie, przypatrywał się chłopcom rozrabiającym na zrujnowanych ulicach Sewilli, robił zdjęcia robotnikom z Marsylii.

Wypracował łatwo rozpoznawalny styl. “Fotografować - to wstrzymywać oddech" - powtarzał. “Fotografować - to w jednej chwili, w przeciągu sekundy rozpoznać zjawisko - dodawał. - To na jednej linii celu umieścić głowę, oko i serce". Jednocześnie, jak sam podkreślał, patrzył na świat oczami malarza i jego fotografie bliskie są tradycji malarskiej. Łączy nieprzewidywalność świata widzianego w obiektywie 35 mm z rygorami niemal geometrycznej kompozycji.

Można szukać pokrewieństwa jego zdjęć z obrazami małych mistrzów holenderskich, z płótnami Edgara Degasa i Gustave’a Caillebotte’a, bliskimi mu w sposobie kadrowania, ale przede wszystkim w umiejętności uchwycenia osławionego “decydującego momentu". To zatrzymanie wydarzenia tuż przed jego końcem, przed ową chwilą krytyczną, która pozwala oglądającemu zdjęcie na kontynuowanie opowieści. “Pragnę utrwalić ułamek sekundy z rzeczywistości" - deklarował. Aparat jest tu tylko narzędziem, “szkicownikiem, narzędziem intuicji i spontaniczności, panem chwili, który posługując się obrazem pyta i jednocześnie odpowiada".

Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym doświadczeniu tych lat: nauce technik filmowych i współpracy ze sławnym reżyserem Jeanem Renoirem (m.in. asystował mu przy kręceniu “Partie de campagne" w 1936 r.). Po kilku latach Cartier-Bresson zrealizuje wstrząsający dokument o obozie przejściowym dla byłych więźniów obozów niemieckich w Dessau.

Wrócmy jednak do chronologii. W 1939 r. Cartier-Bresson został zmobilizowany, trafił do niewoli. W 1943 r. udało mu się zbiec z niemieckiego obozu. Działał w ruchu oporu. Po wyzwoleniu mógł powrócić do fotografii. W 1947 r. wraz z Robertem Caprą, George’em Rodgerem i Davidem Seymourem założył słynną agencję Magnum. W 1952 r. wyszło angielskie wydanie jego kultowej książki “The Decisive Moment" (Decydujący moment), które wywarło znaczący wpływ na fotografię II połowy XX wieku, nie tylko tę wykonywaną przez “zawodowców". Ślady jego sposobu fotografowania po dziś dzień można znaleźć w dziesiątkach zdjęć robionych przez niezliczonych amatorów na całym świecie.

Odbywał kolejne podróże, w tym azjatyckie - do Chin i Indii. Był świadkiem przełomowych wydarzeń i wielkich konfliktów, jego zdjęcia zaś - drukowane m.in. na łamach “Life’a", “Paris Match", “Regards" - narzucają wyobrażenie o tamtych czasach. Asystował przy upadku Kuomintangu, fotografował pogrzeb Mahatmy Gandhiego.

Najczęściej podpatrywał historię od tyłu. Więcej uwagi poświęcał anonimowym uczestnikom wydarzeń niż ich sprawcom. Pokazywał kulisy zdarzeń, utrwalał szczegóły, drobiazgi.

Podróży fotograficznych było więcej: Egipt, Pakistan, Bali, Meksyk, Gruzja i Armenia. W 1954 r. wyjechał do ZSRR. Pokazał inną, codzienną stronę życia imperium, monumentalną fasadowość, za którą kryje się często bieda, patos wpadający w komizm. Nie mniej okrutny jest jego obraz Ameryki: kontrasty, nierówność, segregacja rasowa. Powstawały całe sekwencje fotograficzne. Do legendy przejdzie wspomnienie o Bressonie biegającym po ulicach z aparatami uwieszonymi u szyi.

Stał się wzorem reportera politycznego, ale pozostaje równocześnie mistrzem fotografii portretowej. Obok zdjęć będących dzisiaj klasyką fotograficznego reportażu, powstały nie mniej słynne portrety Pierre’a Bonnarda, Alberta Giacomettiego, Coco Chanel, Pabla Picassa, Trumana Capote’a, Sartre’a i Simone de Beauvoir, wreszcie starego Henri Matisse’a wśród gołębi. To o tym zdjęciu zachwycony Ernst H. Gombrich napisał, że Cartier-Bresson potrafił zatriumfować nad czasem.

Jego fotografie nie były ilustracjami do tekstu, nie opatrywał ich komentarzami. Nie podporządkowywał się wymogom nowych redaktorów pism i ich wydawców. Nie cenił kolorowej fotografii. W 64. roku życia porzucił robienie zdjęć, wrócił do początku - do malarstwa i rysunku. Im to poświęcił ostatnie trzy dekady życia. A jednak w pamięci pozostanie fotografem, jednym z największych w dziejach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2004