Czerwona substancja

Na razie jest cicho. Pielgrzymów nie ma, wiatr hula po parkingu. Ale co będzie, jeśli Kościół przyzna, że w Sokółce rzeczywiście zdarzył się cud?

06.10.2009

Czyta się kilka minut

Kościół św. Antoniego, Sokółka, 1 października 2009 r. / fot. Michał Kość / Reporter /
Kościół św. Antoniego, Sokółka, 1 października 2009 r. / fot. Michał Kość / Reporter /

W najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego" także rozmowa z ks. Grzegorzem Rysiem: "Zachwiejemy konstrukcją wiary, mówiąc o cudach, a nie o Ewangelii..." .

Fakty dawkowane są skąpo i ujrzały światło dzienne dopiero teraz.

W styczniu 2009 r. jeden z księży parafii św. Antoniego Padewskiego w podlaskiej Sokółce upuścił na podłogę komunikant. Zgodnie ze zwyczajem, hostia została włożona do naczynia liturgicznego wypełnionego wodą i zamknięta w tabernakulum, by mogła się rozpuścić.

Ks. Stanisław Gniedziejko, energiczny, wiecznie zajęty proboszcz, wyjaśnia w przelocie między Mszą a spotkaniem z kolegami z seminarium: - Po kilku dniach zajrzeliśmy do środka, okazało się, że woda ma kolor czerwony, a na hostii widać czerwoną substancję. Poinformowaliśmy kurię, sprawą zajęli się naukowcy z Akademii Medycznej w Białymstoku.

Wyniki badań pokazały, że na hostii widać fragment ludzkiego mięśnia sercowego. - To, co widziałem, wskazuje na taką właśnie tkankę, a przynajmniej ze wszystkich znanych tkanek najbardziej ją przypomina - przyznaje ostrożnie prof. Stanisław Sulkowski, białostocki patomorfolog z 30-letnim stażem, który badał fragment. Mówi, że nigdy z czymś podobnym nie miał do czynienia. Jest wierzący, ale w badaniach nie ma to nic do rzeczy - liczy się materia.

Kuria powołała specjalną komisję, w skład której weszło trzech profesorów teologii z białostockiego seminarium - jeśli uznają, że doszło do zjawiska nadprzyrodzonego, powiadomią Watykan. Na razie nikt w kurii nie chce jednoznacznie stwierdzić, czy w Sokółce doszło do cudu eucharystycznego.

Po II wojnie światowej w północno-wschodniej części Polski o możliwości cudu mówiono dwukrotnie. W połowie maja 1965 r. 14-letniej mieszkance położonego 30 km na południe od Białegostoku Zabłudowa miała się ukazać Matka Boska, zapowiadając dokładną datę kolejnego objawienia. W oznaczony dzień do miejscowości zjechało ponad tysiąc wiernych; żeby ich rozpędzić, milicja użyła broni, z drugiej strony poleciały kamienie. Matka Boska się nie ukazała, Kościół objawienia nie uznał.

Pomiędzy 11 a 14 września 1981 r. w oddalonym 130 km na północ od Sokółki mazurskim Olecku z krzyża przy kościele Podwyższenia Krzyża Świętego spływała czerwona ciecz. Błyskawicznie rozeszła się informacja, że to krew, do Olecka zaczęli zjeżdżać wierni z Mazur i Podlasia, trwały całonocne czuwania. Kościół cudu nie uznał.

Jeśli ktoś oczekiwał, że informacje o czerwonym fragmencie na hostii w Sokółce wywołają podobne poruszenie, musi się zawieść.

Ważniejsze tematy

- Ale żeby cud, w takiej pipidówie jak nasza? Ja katolik jestem, i to praktykujący, ale uwierzyć trudno - wiceburmistrz Krzysztof Szczebiot nie kryje sceptycyzmu. Więc jak to, kilka minut spacerem od jego biura, od urzędowych wnętrz, żaluzji wertykalnych, dziury budżetowej w wysokości 700 tys. zł, kosztorysów na budowę kanalizacji, petenta deklarującego, że jeśli miasto nie rozwiąże sprawy z uciążliwym sklepem, to on odbierze sobie życie, kilka minut dosłownie, w tabernakulum na plebanii, leży hostia z fragmentem mięśnia sercowego?

Sokółka, 20-tysięczne miasto zagubione w pół drogi między Białymstokiem a Grodnem, nie wygląda na przygniecione wiadomością o cudownym zdarzeniu. Kilka dni po potwierdzeniu informacji przez abp. Edwarda Ozorowskiego, metropolitę białostockiego, pod kościołem ani w jego wnętrzu nie widać tłumów. Nie ma całonocnych czuwań, z regionu nie nadjeżdżają pekaesami starsze kobiety w kolorowych chustkach. O cudzie nie chcą również rozmawiać księża z parafii, zalecają jednak modlitwę. Między niskimi blokami z prefabrykatów i resztkami carskiej architektury mocno wieje, życie toczy się powoli, na Mszy w pierwszy czwartek miesiąca gimnazjaliści spod chóru odbierają sms-y i próbują przedrzeć się do wyjścia przez drzwi, których broni katechetka. Jeden z księży apeluje, żeby się zapisywać na pielgrzymkę różańcową do sanktuarium w Różanym Stoku, bo na razie zebrało się 15 osób, i jeśli nie uda się zapełnić choćby jednego autokaru, będzie wstyd moralny. Grabarze spod kostnicy przekonują, że cały ten cud jest wymysłem dziennikarzy. Po zmroku ulice błyskawicznie pustoszeją, tylko w barze "Pod Rybką" pękają kolejne kufle piwa, nad automatami pochylają się podpite chłopaki. Są ważniejsze tematy: piłka, polityka.

Sokólski cud, i tu trzeba przyznać rację grabarzom, rozgrywa się głównie w gazetach lokalnych. Jedna odtwarza hagiograficzne legendy, które podobno już zaczęły krążyć po mieście.

Czy wiecie, że ta hostia przemieniła się w bijące serce?

Czy wiecie, że wrzucona do wody hostia rozpuściła się, a następnie przemieniła w tkankę mięśnia sercowego?

Czy słyszeliście już wersję o śladach krwi pozostawionych na chuście liturgicznej? Te ślady nieustannie zmieniały swoją barwę z różowej na czerwoną.

Gazety przypominają, jak w połowie lat 80. po Sokółce rozeszła się wieść, że na twarzy Matki Boskiej z frontonu kościoła pojawiły się rysy, a kiedy dojdą do serca, nastąpi koniec świata. Wtedy to było ludzkie gadanie, a teraz sprawa jest poważna.

Co ciekawe, ludność miejscowa, zaczepiana w pociągu, na stacji kolejowej czy ulicach, nie wie na ten temat nic. Ludność miejscowa, nawet ta w wieku późnym, w chustkach przykrywających posiwiałe włosy, mówi słowa, jakich nie zwykliśmy oczekiwać w takich momentach. Że nie ma co brać do głowy, bo to księża dla promocji wymyślili. Albo że wszystko to sprawka chuliganów, może głupich ministrantów, którzy chcieli wyciąć dowcip proboszczowi.

Pielgrzym znaczy rozkwit

Na cud można spojrzeć też pragmatycznie.

Krzysztof Szczebiot chwyta za telefon. Dzwoni do miejscowego muzeum, żeby zapytać o liczbę zwiedzających w tym roku. Nie jest ich dużo, raptem 3 tysiące, co daje przybliżone pojęcie o ruchu turystycznym w mieście. - I gdyby tak okazało się, że... - Szczebiot zawiesza na chwilę głos. - No, głupio mówić, bo tu cud, a tu takie przyziemne myślenie. Ale ja jestem urzędnikiem. Jakby zaczęli pielgrzymi przyjeżdżać, bardzo by to miastu pomogło, bardzo. Każdy tutaj o tym pomyślał. Ludzie by zarobili. 700 tysięcy brakuje nam na wypłaty.

Nadzieje podtrzymał abp Ozorowski. W ubiegłym tygodniu przyjechał do Sokółki, parafianie usłyszeli, że być może do ich miejscowości będą pielgrzymować wierni z całego świata. To rozpala wyobraźnię: można zamknąć oczy i zobaczyć wielki parking wypchany po brzegi autokarami, egzotycznych pielgrzymów, zarezerwowane miejsca w hotelach, bujny rozkwit usług turystycznych, podlaskie Łagiewniki.

Wydarzeniom w Sokółce pilnie przygląda się dr Maciej Krzywosz, socjolog, który na Uniwersytecie w Białymstoku stworzył Pracownię Badań i Dokumentacji Zjawisk Mirakularnych. Krzywosz nie wypowiada się na temat prawdziwości obserwowanych zjawisk, zostawiając te kwestie teologom. Interesują go mechanizmy społeczne, jakie działają podczas objawień. Zwraca uwagę, że mimo największej liczby powołań w stosunku do liczby parafian i opinii regionu niezwykle religijnego, archidiecezja białostocka nie jest regionem obfitującym w objawienia. - Sokółka jest ciekawa z kilku powodów. Cuda eucharystyczne zdarzają się naprawdę rzadko, w Polsce dominują zdarzenia związane z kultem maryjnym. Ludzie zazwyczaj widzą Matkę Boską w chmurach lub na szybie - opowiada. - Oczywiście, to ciekawe, że przy okazji tajemnicy duchowej włącza się myślenie promocyjne, ale nie ma w nim nic dziwnego, tym bardziej że gdyby cud został uznany, ranga Sokółki na religijnej mapie Europy na pewno by wzrosła. Po drugie, w Sokółce nie ma typowej dla cudów hierarchii społecznej, czyli ścisłego kręgu wtajemniczonych, którzy widzieli bądź mają bezpośredni kontakt z tymi, którzy widzieli, i sterują wiernymi. Tę rolę przejęły media. Po trzecie, ciekawy jest spokój, z jakim miejscowi przyjmują ten fakt. Często się zdarza, że objawienia mają miejsce w momentach wielkich napięć społecznych, jak w Olecku. Teraz takiego klimatu nie ma.

Część jej twarzy

Masywna, pięcionawowa bryła kolegiaty pw. św. Antoniego zamknięta jest między dwoma symbolami. Od strony miasta, tam, gdzie wiszą wielkie billboardy "Niewinny judasz (drzwi i okna)" oraz "Wszyscy jesteśmy zatanistami (sprawdź w internecie)", wznosi się wysoki krzyż poświęcony 1000 mieszkańców wywiezionych przez NKWD do Kazachstanu i na Syberię. Z ramion krzyża zwisają ogniwa grubego łańcucha z zadziorami jak w koronie cierniowej. Kiedy zrywa się wiatr, tańczą na wszystkie strony.

Na wzgórzu za kościołem, tam, gdzie cmentarz, rośnie wielka lipa. Wokół pnia wije się sczerniały ze starości sznur, z węzłami i supłami, w korę wbite pinezkami wyblakłe zdjęcie męczennika, pod sznur powtykane fragmenty krucyfiksów. To symboliczny grób ks. Jerzego Popiełuszki, którego rodzinna miejscowość znajduje się niedaleko.

Napisać, że w tej ograniczonej dwoma symbolicznymi znakami przestrzeni nie dzieje się nic, byłoby nadużyciem. Wystarczy stanąć przed kościołem i porozmawiać z kobietami, które otwierają potężne drzwi i wychodzą na wiatr. Okazuje się, że pod pozorami spokoju i ostrożności pulsują emocje.

Zofia, parafianka w średnim wieku, szczelnie opasana ciepłą kurtką, na pytanie o cud odpowiada błyskawicznie: - Modlę się więcej i myślę o zdarzeniach, których nie potrafię sobie wytłumaczyć. Było kiedyś tak, że syn odwoził dziewczynę do Białegostoku. Jak wracał, autem uderzył w słup, tą stroną, po której chwilę wcześniej siedziała dziewczyna. A ja się wtedy modliłam. Nie wierzę, że to przypadek. I jeszcze kilka razy tak się zdarzyło, że modlitwa pomogła. Nie wiem, co z tym cudem, ksiądz mówi, żeby czekać cierpliwie, to czekam.

Teresa Szarkowska, roześmiana parafianka, ciągle w drodze między Sokółką a Nowym Jorkiem: - Jestem zachwycona tą możliwością, tak, zachwycona. Wielka szansa dla nas, wielki dar. Więcej osób będzie się modlić, taki znak jest wezwaniem. Czy ja wierzę w cuda? Wyszłam z nowotworu złośliwego, nie wiem, na jak długo, ale ciągle jestem zdrowa. I mam przekonanie, że to dzięki moim modlitwom do Matki Boskiej i świętego Antoniego. Kiedyś, w chorobie, śniłam, że proszę: "Matko, jeśli coś jeszcze ze mnie będzie, jeśli mam żyć, daj mi znak, pokaż swoją twarz". I dokładnie pamiętam, co wtedy zobaczyłam. Widziałam część jej twarzy. Niektórzy się śmieją, jak im o tym opowiadam.

B. (nieufna 50-latka, nie chce podać nawet całego imienia): - Sokółka to dziwne miejsce, niby bardzo katolickie, ale jak jedzie się w autobusie do Białegostoku z różańcem w dłoni, to ludzie dziwnie patrzą. Może teraz będzie inaczej?

***

Na razie jest cicho. Pielgrzymów nie ma, wiatr hula po parkingu. Znad cmentarza lecą wrony, na ramionach krzyża miarowo kołyszą się łańcuchy. Wiceburmistrz pracuje spokojnie, znudzona ekipa dziennikarzy dopala papierosy i wraca do Białegostoku.

Dr Krzywosz zwraca uwagę, że ostrożność Kościoła i parafian ma głębokie uzasadnienie. - Już po pierwszych informacjach w prasie pojawiły się komentarze na forach internetowych, wyśmiewające całą sprawę - wskazuje. - Ludzie, którzy opowiadają o cudach, muszą się liczyć z łatką ciemnogrodu, zacofanych, hołdujących zabobonom. Również z tej przyczyny ostrożność zachowuje Kościół, który próbuje nie dopuszczać do tego, by poważne zdarzenie zmienić w kabaret. Inna sprawa, że Kościół nigdy nie był przychylny cudom, zbyt często tracił bowiem nad nimi kontrolę. Polskie objawienia dzieją się zazwyczaj poza nim, księża mają mały wpływ na nie. Ale tutaj zdarzenie rozegrało się w świątyni, świadkiem był ksiądz, więc takiego niebezpieczeństwa nie ma.

Prof. Sulkowski: Dla mnie nawet ważniejsze od odpowiedzi napytanie, jakiego pochodzenia jest tkanka, jest to, czy mogło dojść do manipulacji, czyli udziału osób trzecich. Po przeprowadzonych badaniach mam przekonanie, że manipulacji nie było. Jednak ostateczna ocena należy do władz Kościoła. W tej chwili za wcześnie, by cokolwiek przesądzać.

Ks. Gniedziejko mówi, że jest dumny ze swoich parafian. Bo nie stracili głowy, nie narobili zamieszania. Przy każdej okazji przypomina im, żeby, niezależnie od decyzji białostockich teologów, niezależnie od tego, co stanie się z czerwonym fragmentem zamkniętym w tabernakulum na plebanii, pamiętali o jednym.

Prawdziwy cud eucharystyczny dzieje się podczas każdej Mszy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2009