Czerwona powódź

Domy wyglądają jak pomalowane farbą. Piękna, nasycona czerwień przyniosła śmierć ludziom i nieodwracalne straty w przyrodzie. Wyciek toksycznego błota na Węgrzech uświadamia, że "ekologiczne bomby" tykają nie tylko tam...

12.10.2010

Czyta się kilka minut

Kiedy drzwi jej domu w miasteczku Kolontar wyważyła czerwona fala żrącego błota, Kati Holtzer zdążyła jedynie złapać swojego trzyletniego synka i posadzić na kanapie, która wkrótce zaczęła unosić się na powierzchni czerwonego szlamu. Ona sama nie mogła się już na niej schronić, byłoby to za duże obciążenie. Stojąc po pas w błocie, które paliło jej skórę na nogach, zdołała jeszcze zadzwonić do męża, żeby się pożegnać: "Umrzemy" - powiedziała. Szlam sięgał jej wtedy już po piersi.

Kati Holtzer i jej syn zostali jednak uratowani. Znajdują się w szpitalu; ona - ciężko poparzona. Podobnie jak dwóch mężczyzn, którzy przyszli jej z pomocą.

Wszyscy mieli szczęście. W powodzi toksycznego błota, które w minionym tygodniu wyciekło z pękniętego zbiornika z odpadami po produkcji aluminium w miejscowości Ajka - dwadzieścia kilka kilometrów na północ od jeziora Balaton - zginęło jednak co najmniej siedem osób; 150 jest rannych, a kilka nadal zaginionych. To tylko część bilansu ekologicznej katastrofy w zachodnich Węgrzech. Do tego dochodzą zniszczone domy, ewakuowane wioski, martwe zwierzęta oraz zanieczyszczone na dziesięciolecia ziemia i woda.

***

Zbiornik - jeden z kilkunastu, w których od kilkudziesięciu lat gromadzono odpady z pobliskiej huty aluminium (łącznie w tym rejonie składowanych jest 80 mln metrów sześciennych odpadów) - znajdował się w odległości kilkuset metrów od zabudowań. Gdy pękł, wyciekło z niego około miliona metrów sześciennych czerwonego, toksycznego szlamu.

Przyczyną mogło być przekroczenie limitów składowania szlamu bądź przesunięcie ziemi przy fundamentach. Pojawiła się też hipoteza upatrująca przyczyn w wyjątkowo w tym roku ulewnych deszczach. Węgierskie władze podjęły decyzję o przerwaniu pracy w hucie, która od prywatyzacji w 1996 r. należy do firmy Magyar Aluminium (MAL), będącej też właścicielem zbiornika.

Sama firma nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności, twierdząc, że stosowała się do wszystkich przepisów, a szlam nie jest szkodliwy dla zdrowia ("To niech się w nim wykąpią" - odwarknął minister spraw wewnętrznych Sándor Pintér). MAL podważa też wstępną wycenę strat, szacowanych na kilkadziesiąt milionów euro. Firma ogłosiła, że gotowa jest wypłacić poszkodowanym doraźną zapomogę w wysokości... 370 euro na głowę - co wywołało wściekłe komentarze.

Węgierskie media podejrzewają, że MAL oszczędzał na bezpieczeństwie. Tymczasem, jak podaje gazeta gospodarcza "Napi Gazdaság", właściciele firmy - Zoltan i Arpad Bakonyi, Béla Petrusz i Lajos Tolnay (rodzina Bakonyi i Petrusz mają po 30 proc. udziałów w MAL, a Tolnay 40 proc.) - należą do najbogatszych ludzi na Węgrzech. Spekuluje się, że gdy w 1996 r. kupowali zakład w Ajka, pewną rolę odegrały ich dobre relacje z politykami z partii socjalistycznej. Szwajcarski dziennik "Tagesanzeiger" przypomina, że Tolnay miał udziały w wielu zakładach przemysłowych do spółki z późniejszym premierem, socjalistą Ferencem Gyurcsánym (on także należy do najbogatszych Węgrów).

***

Na razie trwa śledztwo, ale już teraz wiadomo, że odpowiedzialność spada na człowieka. To człowiek wpadł kiedyś na pomysł tak ryzykownego składowania trujących odpadów i to on nie dopilnował, aby zbiornik pozostał szczelny.

Według rzecznika Greenpeace, Herwita Schustera, wyciek toksycznego błota to jedna z największych katastrof ekologicznych w Europie ostatnich 20-30 lat. "40 km kwadratowych terenów, w większości rolniczych, jest zniszczonych i zanieczyszczonych na długie lata. Takie substancje jak arszenik czy rtęć na długo dotkną system rzeczny i wody gruntowe" - mówił.

Skutki mogą dotknąć nie tylko Węgry: jeśli skażony zostanie Dunaj, jego wody przeniosą toksyny przez Chorwację, Serbię, Bułgarię, Rumunię i Mołdawię do Morza Czarnego. Według władz węgierskich na razie nie ma takiego ryzyka, toksyczność szlamu maleje i Dunaj pozostaje czysty - choć w rzece Marcal, do której od razu przedostały się odpady, wszelkie życie należy już do przeszłości. Ale Greenpeace, który sam analizował próbki błota, podaje, że stężenie arszeniku jest około dwa razy większe, niż zakładano. "Krytykujemy rząd węgierski za ukrywanie prawdziwej ilości trucizny przed ofiarami katastrofy i społeczeństwem" - mówił Schuster.

***

Katastrofa jest pierwszym poważnym testem politycznym dla prawicowego premiera Viktora Orbána, który przejął władze po kwietniowych wyborach. Orbán pojawił się na miejscu, obiecał ustalenie winnych i zapowiedział, że zniszczone domy prawdopodobnie nie będą odbudowane. "Trzeba je ogrodzić i pozostawić potomnym jako groźne memento. Tu nie można żyć. Zbudujemy nowe osiedla" - mówił premier.

Przepełnione odpadami zbiorniki przy fabrykach, będące jeszcze pozostałością po socjalizmie - to nie tylko problem Węgier, gdzie przed rokiem 1989 aluminium wyprodukowane w Ajka wywożono do ZSRR, na miejscu pozostawiając odpady. Podobne zbiorniki są na Słowacji, Rumunii czy Ukrainie. Wiedeński dziennik "Die Presse" twierdzi, że na samych Węgrzech są 22 miejsca takie jak Ajka, będące spuścizną po czasach komunistycznych, które powinno się traktować jak "ekologiczne bomby".

Również wyciek i skażenie na wielką skalę, do jakiego doszło wokół Ajka, nie jest w Europie Środkowej precedensem. Już w 1971 r. wylał szlam ze zbiornika w słowackiej miejscowości Horná Ves przy Žiarze nad Hronom. Nie doszło do tak dramatycznej sytuacji jak dziś na Węgrzech, ale i tak w zniszczonej wsi ludzie przez ponad rok nie mogli nic uprawiać.

Najbardziej znana jest sprawa wycieku w rumuńskiej miejscowości Baia Mare, do którego doszło 10 lat temu. Pękł tam zbiornik z odpadami powstałymi podczas wydobycia złota; odpady zawierały cyjanek. Do środowiska przedostało się siedmiokrotnie mniej szlamu niż teraz na Węgrzech, ale straty w przyrodzie były ogromne: skażona została rzeka Tisa, w której zginęło 1400 ton ryb. I na Słowacji, i w Rumunii powodem katastrofy były ulewne deszcze.

W Polsce w grudniu 1969 r. pękł zbiornik z odpadami przy kopalni w Iwinach na Dolnym Śląsku, szlam zalał trzy wioski, zginęło prawie 20 osób. Istniejący nadal zbiornik "Żelazny Most" mieści odpady po wydobyciu rudy miedzi, ale nie są one toksyczne. Jest wyposażony w system alarmowy i wydaje się bezpieczny, choć - jak widać - wszystkiego przewidzieć się nie da.

Na Węgrzech podobne składowiska jak w Ajka znajdują się jeszcze w gminie Almásfüzitő na wschód od Komarna, niedaleko Dunaju. Kolejny skład jest w Mosonmagyaróvári przy słowackiej granicy; od miasta dzieli go kilkaset metrów.

Tam wycieki jednak podobno nie grożą. Dramatycznie, jak twierdzi wiedeńska "Die Presse", ma wyglądać natomiast sytuacja w Oradea w zachodniej Rumunii: tamtejsze zbiorniki z odpadami, położone w delcie Dunaju, mają przeciekać od dawna. Fabryka w Oradea została zaraz po 1989 r. zamknięta, ale następnie sprzedana w 2000 r. rosyjskiemu inwestorowi, firmie Russkij Alumini i uruchomiona na nowo. Jednak w 2006 r. zakład zbankrutował - odtąd trzy pobliskie zbiorniki z odpadami powoli popadają w ruinę.

***

Na ocenę ekologicznych strat największej katastrofy w historii środowiska naturalnego Węgier trzeba poczekać. Wiadomo, że usuwanie skutków będzie kosztowne i długotrwałe. Konieczne może być zdjęcie kilkumetrowej warstwy ziemi w okolicach zbiornika - jest martwa. Czyszczenie domów i dróg z każdym dniem jest trudniejsze. Błoto wysycha, wiatr roznosi je w postaci pyłu.

Pęknięty zbiornik w Ajka prowizorycznie naprawiono, ale może dojść do kolejnych wycieków. Dlatego w minioną niedzielę zdecydowano się na całkowitą ewakuację gminy Kolontar i przygotowanie do ewakuacji gminy Devecser - z obawy, że tama w zbiorniku może pęknąć. Budowana jest kolejna tama, która w razie wycieku ma skierować trujący potok z dala od ludzkich osiedli.

To wszystko jednak nie byłoby potrzebne, gdyby zwrócono uwagę na ostrzeżenia organizacji ekologicznych. Od lat mówią one o zagrożeniu Dunaju przez przemysł usytuowany w bliskości rzeki. Skoro jednak nic nie zmieniły ani ich ostrzeżenia, ani unijna dyrektywa przygotowana po katastrofie w Baia Mare, to czy teraz coś się zmieni? Pewne jest tylko, że w Ajka pozostanie kolejne martwe miejsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2010