Błoto

Zatopiło bliskich, małe raje i groby przodków. Wciąż groźnie bulgocze. Ale czy obryzga polityków i koncerny? Oto anatomia największej katastrofy ekologicznej w historii Brazylii.

10.04.2016

Czyta się kilka minut

Bento Rodrigues: trzy dni wcześniej lawina błotna pokryła miasteczko. 8 listopada 2015 r. / Fot. Christophe Simon / AFP / EAST NEWS
Bento Rodrigues: trzy dni wcześniej lawina błotna pokryła miasteczko. 8 listopada 2015 r. / Fot. Christophe Simon / AFP / EAST NEWS

Tamtego dnia, tuż po szesnastej, tamy na dwóch zbiornikach kopalni niedaleko Bento Rodrigues plunęły błotem w twarz José do Nacimento de Jesusa. Zabrały mu dom, auto, sklep rzemieślniczy i gitarę: całe życie. Emeryt chwycił żonę za rękę. Uciekał z nią w szortach i japonkach. Wziął jedynie telefon.

Luciane Poelho: – Wracałam z córką z miasta od dentysty. Właśnie wysiadałyśmy z autobusu. Usłyszałam huk, chwilę potem byłyśmy po kolana w szlamie. Z domu wyniosłam tylko walizkę z ubraniami córki. I kotkę.

Keila Vardele Sialho krzątała się w kuchni, gdy do domu wbiegł wujek. „Uciekaj!” – wołał.

– Pamiętam, że wszyscy biegli, starzy i dzieci – mówi Keila. – Spojrzałam w tył i zobaczyłam, jak ten błotny świat się rozlewa, jakby miał nas wszystkich objąć.

Aline Ferreira Ribeiro stała bezradnie w rudym grzęzawisku po kolana. Myślała o mężu.

Samuela, pracownika zapory, ostatni raz widział kolega z pracy. Zabrało go tsunami błota, odpadów górniczych i trujących substancji. Do dziś nie znaleziono ciała.

Wioska duchów

Wydarzyło się to w listopadzie 2015 r. Kilka miesięcy po tej największej katastrofie ekologicznej w historii Brazylii wioska Bento Rodrigues żyje już tylko we wspomnieniach swoich 448 mieszkańców. Wioska duchów: kto ocalał, ten stąd uciekł.

Wkoło zupełna cisza. Usmarowane błotem okiennice świszczą na wietrze. Zostawiona sama sobie lalka z blond włosami. Kilka wywróconych krzeseł. Skorupy zaschniętego szlamu kryją tłuste, wilgotne pokłady. Gdy próbujemy się zbliżyć, by zrobić lepsze zdjęcie, zasysają aż do kolan.

Napis „Bento Rodrigues” wciąż jest wymalowany na brązowych znakach, zarezerwowanych dla zabytków i atrakcji. Tak jakby nadal był to ważny ośrodek górniczy, powstały jeszcze w XVIII w., który leżał na trasie słynnej Estrada Real, Drogi Królewskiej – najważniejszego szlaku handlowego, gdy Brazylia była portugalską kolonią.

Droga wiodła przez religijne ośrodki, jak pobliskie Ouro Preto (znane z wielkanocnych procesji, które przechodzą ulicami po kolorowych dywanach) i Mariana. Oba kolonialne miasteczka wyrastały na fali gorączki złota. Dziś chwalą się turystom kilkudziesięcioma pięknie zdobionymi kościołami. Brazylijczycy mówią o nich: miasta aniołów. Tu się przyjeżdża, by leczyć duszę.

Zresztą do czasu katastrofy cały górzysty stan Minas Gerais uchodził za ziemię mlekiem i miodem płynącą, za spichlerz Brazylii, którego ziemia skrywa nie tylko złoto, ale też rudy miedzi, żelaza czy cynku.

Tak było aż do tragedii – do tamtego dnia, gdy pękły dwie tamy w kopalni należącej do firmy Samarco. 50 mln metrów sześciennych odpadów górniczych zalało wioski Bento Rodrigues, Paracatu de Baixo, Paracatu de Cima, Campinas, Borba, Pedras e Bicas. Później trująca substancja popłynęła 850 km w dół rzeki Rio Duce, aż do miejsca, gdzie rzeka wpada do Atlantyku.

Józef od Narodzenia

– To był mój raj. A teraz właściwie umarłem. Bo Bento Rodrigues nie istnieje i nigdy nie będzie istnieć – kręci głową José do Nacimento de Jesus. (Jego imię i nazwisko można przełożyć jako: Józef od Narodzenia Jezusa).

Wyraźnie zmęczony – bo właśnie wrócił z protestu w Belo Horizonte, stolicy stanu – beznamiętnie kartkuje grudniowy numer lokalnego czasopisma ekologicznego, poświęcony błotnej lawinie. Nieustanne opowiadanie o tragedii wypompowało psychicznie wielu mieszkańców.

Sąsiedzi mówią o nim: „Zezinho”. To jeden z wielu, który nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości.

– W Bento miałem swoje kury i świnie. Co mogę mieć tu? Z przyzwyczajenia budzimy się o świcie, ale nie ma po co wstawać, bo jedyne, co możemy robić, to patrzeć w telewizor – mówi José, a krótkowzroczna szwagierka, która za jego plecami wpatruje się w ekran z odległości metra, nieświadomie potwierdza jego słowa. – W Bento mogłem wsiąść na rower i podjechać do sklepu, jak mnie naszła ochota na coś słodkiego. Tu po tych górach nie ma jak jeździć.

Zezinho mieszka w nowym budynku wraz z sześcioma rodzinami. Wszystkie mieszkania są wyposażone w podobne meble – jest kanapa – płaski telewizor, stół i kilka krzeseł. Ściany budyniowe, puste, anonimowe. Mieszka z żoną i jej siostrą. Do grudnia byli w hotelu. Za mieszkanie płaci firma Samarco.

Ale José tęskni za życiem, które zostawił w błocie. Za domem, poletkiem, gitarą. – Złożyliśmy wniosek, by zbudowano nam osiedle poza Marianą. Ale nie wiemy, kiedy je postawią.

Spółka

Tego nie wie nikt. Rząd Brazylii ogłosił stan klęski żywiołowej i domaga się wypłaty 20 mld reali (1 real to 1 zł) odszkodowania od spółki Samarco Mineracao – do niej należą zbiorniki na odpady górnicze kopalni Mina Germano, w których pękły tamy.

To spółka, w której udziały mają koncerny Vale i brytyjsko-australijski BHP Billiton. Co roku wydobywa ona ok. 30 mln ton rud żelaza. Tylko w 2014 r. zanotowała przychód na poziomie 2,8 mld reali.

Już kilka dni po katastrofie Brazylijski Instytut Środowiska i Naturalnych Dóbr Odnawialnych, organ ministerstwa środowiska, nałożył na Samarco karę: 250 mln reali. Ekolodzy uznali ją za śmiesznie niską. Jednak w Brazylii egzekucja mandatów za szkody na środowisku szacowana jest na ok. 3 proc. skuteczności... Dlatego Komisja Górnicza zablokowała 300 mln reali na koncie Samarco, a policja federalna oskarżyła czołowych jej pracowników o przestępstwo ekologiczne i nieumyślne spowodowanie śmierci.

Ale prawnicy Samarco przeszli do kontrofensywy. Najpierw argumentowali, że to nie katastrofa, lecz wypadek. Potem, że do pęknięcia doszło wskutek niewielkiego trzęsienia ziemi (policyjne śledztwo wykazało, że konstruktor zapory ostrzegał już rok wcześniej, iż w zbiornikach przechowywano za dużą ilość odpadów). Następnie, że w zbiornikach nie było substancji trujących – szybko obalili to ekolodzy.

Zaczęło się przeciąganie liny. Komunikaty spółki, że „rzeczywiste przyczyny wypadku nie zostały jeszcze potwierdzone”. Że nie może zapłacić mandatów wskutek osłabienia chińskiej gospodarki i mniejszej podaży na rudy żelaza.

Samarco odwlekało wypłaty pod pozorem pójścia na ugodę. Przygotowano plan wypłaty odszkodowań (100 tys. reali dla każdej poszkodowanej rodziny, dodatkowe pensje, zwroty za stracony dobytek, budowa osiedla dla mieszkańców Bento) i pomysł na ratowanie środowiska. Ten ostatni ma być rozłożony na 10 lat. Wszystko w zamian za zgodę na powrót do wydobycia.

Galaretka z biquinho

João Lolli, pracownik urzędu miasta Mariana odpowiedzialny za kontakt z mieszkańcami zalanych miejscowości, wylicza z pamięci: w Marianie zamieszkało 887 poszkodowanych z sześciu wiosek, w tym najwięcej, bo 448, z Bento Rodrigues.
Za zakwaterowanie poszkodowanych płaci firma Samarco – najpierw mieszkali w różnych gospodach i hotelu Providencia, ogromnym białym molochu z niewielką kaplicą obok recepcji, prowadzonym przez siostry szarytki. Już kilka miesięcy temu wyprowadziła się ostatnia rodzina.

– Wszystkie 170 dzieci skończyło rok szkolny w jednej szkole Dom Luciano, choć mieszkańcy są rozrzuceni po całym mieście. Dla ich wygody, od nowego roku chcieliśmy zapisać dzieci do szkół położonych najbliżej domu. Ale rodzice nie zgodzili się, chcą, by uczyły się razem – ciągnie Lolli. – Tak silne jest u nich poczucie wspólnoty.

Właśnie w tej szkole znalazła pracę po katastrofie Luciane Poelho. Wcześniej była sprzątaczką w podstawówce w Bento Rodrigues. Wesoła, o tragedii mówi dużo, głośno i szybko.

Pierwszą noc spędziły z córką u sąsiadów. Jak wszyscy, którzy stracili domy. Bez prądu i wody. – Z sąsiadami, których miałam pod ręką, teraz nie widzę się tygodniami. Inna jakość życia. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy tu zostać. Jesteśmy w Marianie tylko tymczasowo. Sama nie wiem, jak długo.

Inna poszkodowana, 31-letnia Keila Vardele Sialho, opowiada: – Nawet podczas tsunami błota było widać naszą jedność. Zabrałam dzieci i dziadka, co ma problemy z chodzeniem, i wcisnęliśmy się do pickupa teścia, który krążył po ulicach zbierając ludzi, głównie krewnych. A przecież chcieliśmy uratować wszystkich.

Dawniej Keila zajmowała się wyrobem galaretki ze słodkawej papryczki biquinho, typowej dla tego regionu. Plantację, postawioną w ramach projektów socjalnych Samarco, zalało błoto.

– Byliście w Bento? Przestrzeń, natura, tam jest pięknie! Z warzyw musieliśmy kupować tylko pomidory, rodzice uprawiali jukę i maniok. A teraz wszystko w plastikowych opakowaniach ze sklepu – zasępia się Luciana.

Koncern i politycy

„Samarco! To nieodpowiedzialność menedżerów spowodowała największą katastrofę ekologiczną w historii naszego kraju” – Dilma Rousseff, prezydent Brazylii, wkrótce po katastrofie wskazała winnego.

Rousseff może używać mocnych słów, ale i tak stoi na straconej pozycji. Po aferze korupcyjnej z udziałem jej kolegów partyjnych w spółce Petrobras (afera zaczęła się w 2014 r. i trwa do dziś), krajowa gospodarka przeżywa największy kryzys od lat: wartość reala spada, rośnie inflacja. Dziś Rousseff ma inne zmartwienia niż pójście na wojnę z Samarco – grozi jej zdjęcie z urzędu przez parlament. Jest też tajemnicą poliszynela, że współudziałowiec spółki Samarco – firma Vale – finansowała jej kampanię prezydencką, podobnie jak gubernatora stanu Minas Gerais, gdzie doszło do tragedii.

Paradoks? W powołanej przez Zgromadzenie Narodowe komisji, która monitorowała skutki katastrofy, aż siedmiu z piętnastu deputowanych otrzymywało podczas ostatniej kampanii wyborczej w 2014 r. wsparcie od Vale lub bezpośrednio od Samarco. W Brazylii jest to legalne. Dotyczyło to posłów z różnych partii.

Niektórzy politycy dostali od miliona do 4 mln reali od firm z sektora górniczego. Na liście jest poseł, który namówił na wsparcie kilka konkurencyjnych firm – sfinansowały 77 proc. kosztów jego kampanii. Tylko przed ostatnimi wyborami spółki górnicze wpłaciły na kampanie kilkudziesięciu różnych polityków z 15 partii – 32,7 mln reali (z czego Vale aż 22,7 mln).

Koncern Vale to brazylijski gigant: trzecia firma sektora górniczego na świecie, najpotężniejszy operator logistyczny w kraju, z największym portem do eksportu rud żelaza. Vale notowane jest na najważniejszych giełdach, a rachunki płaci w raju podatkowym na Kajmanach. W stanach Minas Gerais i Espírito Santo, w których ogłoszono klęskę, nie ma polityka, który chciałby iść na wojnę z Vale.

„Po Marianie nikt nie dostanie licencji na zbudowanie tamy bez filtra. Społeczeństwo nie będzie więcej ponosić takiego ryzyka” – mówił w lokalnych mediach inżynier i geotechnik Joaquim Pimenta de Ávila. W Brazylii jest ok. 800 tam podobnego typu jak ta, która pękła.

„11 września dla środowiska”

Wtedy, po katastrofie, 50 mln metrów sześciennych błotnistego szlamu spłynęło rzeką Rio Doce do Atlantyku, gdzie osiadło na 9 km wybrzeża. Toksyczna maź zawierała arszenik, ołów, chrom, rtęć i inne metale ciężkie. Półtora miliona ludzi zostało bez wody pitnej, wydano też zakaz korzystania z zasobów Słodkiej Rzeki. Masy zdechłych ryb i rzecznych ptaków, wyrzucone na brzegi Rio Doce, bombardowały media w pierwszych dniach po katastrofie.

Pierwsze wiadomości o rozmiarach katastrofy były apokaliptyczne, mówiło się o „brazylijskiej Fukushimie” albo „11 września dla środowiska”. Błoto wpływające do oceanu zagrażało życiu glonów, skorupiaków, ryb, delfinów. Ale biolodzy najbardziej obawiali się o populację żółwi skórzastych (to największy na świecie współcześnie żyjący gatunek żółwi morskich), które tamtejsze plaże wybrały jako jedno z niewielu miejsc lęgowych w Brazylii. Ochotnicy przenosili więc gniazda z dala od strefy narażonej na zanieczyszczenie.

Minister środowiska Izabella Teixeira oceniała: „Cały łańcuch pokarmowy rzeki został zniszczony, również ziemska fauna, która od rzeki zależała. Będziemy potrzebować przynajmniej 10 lat na rekonwalescencję, jeśli natura będzie hojna”. Ale ekolog i i biolog André Ruschi z Santa Cruz oceniał bardziej pesymistycznie, że na podniesienie się po tej „zbrodni” okolica będzie potrzebowała 300 lat.

Dwa miesiące po katastrofie firma BHP (udziałowiec Samarco) opublikowała swoje własne szacunki, z których wynikało, że nie było aż tak źle, jak przewidywali ekolodzy: zamiast 50 mln metrów sześciennych błota, spłynęło „tylko” 32 mln, a w dodatku zanieczyszczenia w mazi miały nie być toksyczne. Wychodziło więc na to, że choć dolina Rio Doce jeszcze przed katastrofą stanowiła jeden z najbardziej zdegradowanych regionów Brazylii, to na ocenę rozmiarów szkód trzeba poczekać.

Swoje badania prowadzili też naukowcy z uniwersytetów i obywatele zorganizowani w Niezależną Grupę Ewaluacji Wpływu na Środowisko (GAIA). Pobierali próbki z 17 punktów w korycie rzeki. Dowiedli m.in. obecności arszeniku.

Powstał nawet kolektyw brazylijskich artystów, którzy zorganizowali zbiórkę dla Greenpeace na niezależne badania i monitoring regionu pod hasłami #SouMinasGerais (Jestem Minas Gerais) i #RiodoGente (Rzeka ludzi). W trakcie koncertów i sprzedaży aukcyjnych zebrali 450 tys. reali.

Wygnańcy

Myśli dawnych mieszkańców Bento Rodrigues nie zaprząta ani ekologia, ani polityczne spory. Każdego dnia mierzą się ze wspomnieniami.

Aline, która straciła męża: – Codziennie chodzę do urzędu, by sprawdzić informację o znalezionych ofiarach. Chcę go wyciągnąć z błota i pochować.

Antonio Domeritos Quintão zostawił 50 tys. reali ukrytych pod materacem i kolekcję ponad 200 ptaków: nimf, kanarków belgijskich, zeberkę timorską i ryżowca siwego.
Keila: – Najcenniejsza rzecz, którą straciłam, to zdjęcie mojej mamy. Zmarła, kiedy miałam dziewięć lat. Jej zdjęcie to była moja jedyna pamiątka po niej.

José chciałby odzyskać raj.

Jednym głosem mówią: – Politycy i koncerny nas nie obchodzą. Po tym wszystkim, co przeszliśmy, chcemy znów stworzyć wioskę. Razem.

Luciana: – Chociaż wiemy, że to już nie będzie to samo. ©

W marcu nakładem Znaku ukazała się debiutancka książka reporterska Marii Hawranek i Szymona Opryszka „Tańczymy już tylko w Zaduszki. Reportaże z Ameryki Łacińskiej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Niezależna reporterka, zakochana w Ameryce Łacińskiej i lesie. Publikuje na łamach m.in. Tygodnika Powszechnego, Przekroju i Wysokich Obcasów. Autorka książki o alternatywnych szkołach w Polsce "Szkoły, do których chce się chodzić" (2021). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016