Czekając na trąby

Piłem kawę, zresztą niewykluczone, że była to herbata. Wtedy ktoś powiedział: „Wybuchło”. Był wczesny ranek. Chwilę zajęło zorganizowanie samochodu, opróżnienie filiżanki i sprawdzenie mapy.

18.07.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka /  / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Do przejechania było niecałe 300 kilometrów. Ruszyliśmy. Niecierpliwie poganiałem kierowcę. Chciałem być u celu najpóźniej po południu. Tak bardzo chciałem zobaczyć koniec świata. Było to uczucie nieco przypominające łakomstwo.

Granat wybuchł na targu w centrum afrykańskiego miasta Bujumbura. Ze straganów nie uprzątnięto jeszcze śladów krwi, gdy tam dotarłem. Kręciło się mnóstwo policji i wojska. A do tego wszyscy wokoło mówili, że może to być wstęp do czegoś grubszego. Na przykład do kolejnych masowych mordów – jeszcze większych i jeszcze straszniejszych niż ostatnie w sąsiedniej Rwandzie. Nie było pewne, kto kogo zacznie zabijać pierwszy. Było pewne, że jak zaczną, to nic już nie będzie takie samo. W oczekiwaniu na koniec świata wojskowi glansowali buty i czyścili broń. Handlarze przyglądali im się ciekawie i szeptali coś w sekrecie – jeden drugiemu wprost do ucha.

Poza tym wszystko wyglądało zwyczajnie. Mieszkańcy robili zakupy. Pielęgnowano ogrody. W porze lunchu świeżo wymyte samochody z napisem UNHCR jak zwykle zajeżdżały przed drogi hotel. Uśmiechnięci młodzi ludzie zamawiali drinki i szli popluskać się w basenie. I ja, czekając na koniec świata, kupiłem sobie czystą koszulę. Wziąłem prysznic. Zamówiłem wielki stek i piwo. Do wieczora rozmawiałem z ludźmi dziwiąc się, że jest tak zwyczajnie. Wieczorem w telewizji wystąpił jakiś generał w pełnym umundurowaniu. Barman podgłośnił dźwięk. Goście z zaciekawieniem odwrócili głowy w kierunku ekranu. Gdy generał skończył, barman znów ściszył i wszyscy wrócili do głośnych rozmów i picia.

Nie wiem, czy to dobre słowo, ale byłem raczej rozczarowany. Wydawało mi się, że świat przed końcem świata powinien wyglądać zupełnie inaczej, mniej zwyczajnie.

Podobne uczucie miałem, gdy niedawno słuchałem dyskusji ważnych ekspertów na temat naszego bezpieczeństwa. Ktoś między dwoma banalnymi zdaniami powiedział nagle: – Ależ z Unii zostały w zasadzie zgliszcza. Projekt się kończy.

Ktoś inny opowiadał o wizycie w państwach bałtyckich: – Tam nie ma w ogóle armii. Aż dziwne, że Putin do tej pory ich nie zajął.

Wszyscy byli zgodni, że cała nadzieja w NATO i Ameryce, lecz nadzieję zmąciło proste pytanie: – A co będzie, gdy w Ameryce wygra ten pan Trump? Czy to coś zmieni?

Ciekawe uczucie, bo eksperci mówili, że wszystko, w co wierzyliśmy, rozchwiało się właśnie niczym pijana łódź w największy sztorm.

Co zostało? Archiwalne numery światowych gazet z początku wieku, które kusiły czytelników pełnymi butnej pewności tytułami „Europejskie marzenie staje się rzeczywistością”. Zdaje się, że dziś „marzenie” jest już makulaturą.

Zauważyliście, że męczy nas już wszystko? Nawet to, co było absolutnym fundamentem. Empatia, tolerancja, demokracja – słowa właściwe lekkoduchom, które irytują, gdy widzimy rozpędzoną ciężarówkę wbijającą się w tłum. Jak napisał filozof Slavoj Žižek: „Podstawowym prawem człowieka w społeczeństwie późnokapitalistycznym staje się prawo, aby nie być molestowanym”.

Tak pachnie fin de siècle?

Siedzę, a eksperci mówią o końcu świata już trzecią godzinę, ale nikt nie wybiega z klimatyzowanej sali, nikt nie łamie rąk, nikt nie krzyczy histerycznie. Spokój zachowała nawet pewna obywatelka, której zaproszenie sprawdzano kilka razy. Portierów zainteresował bowiem jej niedbały strój oraz przetłuszczone włosy.

– Zaproszenia ma, ale to pewne jakaś wariatka, trzeba uważać – szeptali o niej po kątach.

Niesłusznie – bo nawet i ta „niby wariatka” w obliczu końca świata zachowała się bardzo grzecznie. To znaczy nie zrobiła zupełnie nic, nie wydała ani głębszego westchnienia. Pozostała obojętna jak inni, normalni ludzie.

Gdy debata się skończyła, wszyscy kulturalnie pożegnali się ze sobą. Następnie udali się do zwykłych zajęć – przeważnie szli do domu albo knajp. Wieczór już zapadł, a nawet koniec świata nie zwalnia przecież od wspólnej kolacji, od czytania dzieciom na dobranoc czy innych rozrywek.

Być może niektórzy byli zawiedzeni? Czekali przecież błyskawic i gromów. Znaków z niebios i archanielskich trąb – ale skoro słońce jest w zwykłym miejscu, a dzieci rodzą się jak dawniej, to może w istocie nic złego się nie dzieje. Cóż, jak pisał Czesław Miłosz: „Innego końca świata nie będzie”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2016