Cafe Mrija

Kurachowe to było senne, nudne, 30-tysięczne miasteczko. Ale wojna sprawiła, że zmienia się ono w osadę z westernów. Zaś zapyziała kiedyś Mrija to dziś najbardziej wypimpowany saloon.

15.06.2015

Czyta się kilka minut

Front restauracji "Mrjia" / fot. Paweł Reszka
Front restauracji "Mrjia" / fot. Paweł Reszka

Noc z soboty na niedzielę spędziłem w uroczej kawiarence „Mrija” („Marzenie”) w Kurachowe. Oczekiwałem tam wiele godzin na umówione spotkanie.

Kurachowe to było senne, nudne, 30 tysięczne miasteczko. Ale wojna sprawiła, że zmienia się ono w osadę z westernów. Zaś zapyziała kiedyś Mrija to dziś najbardziej wypimpowany saloon.

O co chodzi? Kurachowe leży 50 km od Doniecka i jest ostatnim miasteczkiem, w którym można się zatrzymać przed przejazdem na „tamtą” stronę. Parkują tu więc ciężarówki, które mają ruszyć na wschód, ku ostatnim posterunkom ukraińskim. Rzekomo tu dobijany jest targ – ile trzeba zapłacić, żeby przejechać bez kłopotów.

Jest oczywiste, że w Kurachowe pojawiają się przemytnicy, handlarze wszystkim czym da się handlować, a także kobiety handlujące swoim ciałem.

Pełno tu także żołnierzy – tych co jadą na front, tych co wracają z frontu, jadących do szpitala, wracających ze szpitala, korzystających z przepustek, oczekujących na transport, przyjeżdżających po zapasy.

Wszyscy ci ludzie spotykają się w „Mrji” – bo jest ona położona przy drodze do Doniecka, w miejscu wygodnym – naprzeciwko Dworca Autobusowego. Do tego w „Mrji’ sprzedają szaszłyki i solankę oraz wódkę, piwo i koniak. Na zapleczu są zaś pokoje na godziny albo i na dłużej. Dla wielu „Mrjia” jest więc miejscem spełnienia „marzeń”.

Ciekawostką jest to, że jeszcze w marcu „Mrija” nazywała się „Marija”. Zapytałem skąd zmiana i wytłumaczono mi, że w dzisieszych czasach lepiej, gdy nazwa brzmi bardziej po ukraińsku.

„Mrija” zaczyna nabierać kolorytu bliżej wieczora. Szaszłyki się robią, kobiety tańczą w rytm skocznej muzyki. Muzyka pochodzi z szafy grającej, która jest – dla bezpieczenstwa swojego i klientów – okratowana.
Miejscowi są coraz bardziej weseli. Tym, którzy przedobrzyli z alkoholem, zdarza się nie trafić w drzwi. Lądują wówczas twarzą w pobliskim kwietniku.

Jeden z takich nurków podnosi się z wolna, rozgląda wokoło i pyta:
- Bracie, gdzie jesteś? – w tym okrzyku jest zawód i pretensja. Został porzucony przez bliskiego mu przyjaciela w trudnej chwili, gdy serce jest gotowe do dalszej przygody, lecz ciało zaczyna przegrywać z grawitacją.

Następnie idzie chwiejnym krokiem na druga stronę ulicy – do sklepu „Germes” – w którym można znaleźć wszystko to co jest w „Mrii”, z wyjątkiem szaszłyków.

Jako, że ulica – nawet w nocy – jest ruchliwa byłem przekonany, że któryś z pijaków trafi w końcu pod koła rozpędzonej ciężarówki, ale nic takiego się nie stało.

Najbardziej interesowało mnie jednak jak, po zmroku, będą się zachowywali ukraińscy żołnierze. Będą się walali pijani po gazonach, strzelali na wiwat, straszyli ludzi?

Na „pijanej ulicy” co jakiś czas pojawia się patrol żandarmerii. Sklepikarze i właściciele knajp mają zakaz sprzedawania alkoholu ludziom w mundurach. Nie wiem, czy jest coś jeszcze, ale wojskowi nie harcują.

Nie zmienia to faktu, że incydenty się zdarzają. Oczywiście i tej nocy się bez tego nie obyło. Centralnym punktem „zabawy” było pojawienie się podpitego faceta, który proponował sprzedaż granatu.

Mnie jakoś nie zaproponował, ale mój znajomy taksówkarz Nikołaj opowiadał, jak wyglądała transakcja:
- Włożył mi ten granat przez okno i pyta czy kupię za 200 rubli (tj. hrywien – p.w.r.). Mówię, że nie bo na ch… mi granat? A on, że w takim razie spuści, za 100. I zaczyna wyciągać zawleczkę, żeby pokazać, że granat jest sprawny. No jajca.

Właściciel granatu pomaszerował do „Mrji”, gdzie był bardziej zdecydowany. Albo ktoś granat kupi albo on w głównej sali, przy szafie grającej, udowodni, że sprzęt jest dobry, działający i bojowy.

W końcu ktoś zadzwonił na milicje. Przyjechała grupa szybkiego reagowania (wojsko i jeden milicjant), otoczyła teren i wygarnęła faceta wprost z pokoju na godziny.

Wyglądało to zabawnie, bo siedmiu facetów prowadziło sprzedawcę granatów z workiem na głowie, skutego kajdanami. Wrzucili go na tylne siedzenie łady samary, a następnie odjechali z piskiem opon. To jest do samary weszło w sumie 8 chłopa, 7 automatów, 7 kamizelek kuloodpornych oraz jeden granat, który na szczęście nie znalazł kupca.

Dlaczego o tym piszę? Okazało się, że sprzedawca granatów to pijany żołnierz. Akcja wygarniania go wyglądała może zabawnie, ale była bardzo skuteczna. Cynk „grupa szybkiego reagowania” dostała od miejscowych.

Z jednej strony sytuacja wydaje się opanowana… Z drugiej wystarczyłoby, żeby ten pijany, niestabilny psychicznie żołnierz wyciągnął zawleczkę i rzucił granat? Zginęłoby kilkadziesiąt osób i mielibyśmy potężną tragedię.

Ten wojak to ewidentna ofiara zbrojnego konfliktu. Ilu jeszcze takich nieszczęśników wyprodukuje ta wojna? Co z nimi robić? Jak im pomóc?

I to – oprócz reform, załamania gospodarczego, walki z korupcją, odbudowy zaufania do państwa - będą problemy z którymi Ukraina będzie musiała za chwilę się mierzyć.

A wieczór skończył się pokojowo. Wszyscy pogadali, pośmiali się, pozbierali z trawników i ruszyli do łóżek. Tak samo zrobiłem i ja.
 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej