Sartre powinien być idolem współczesnego internetowego komentariatu

Jean-Paul Sartre zajmował stanowisko w każdej społecznej sprawie, a pisanie było dla niego wręcz obsesją. No i odmówił Nobla.

09.10.2023

Czyta się kilka minut

Lipnitzki / Getty Images

Sytuacja, w której filozof staje się celebrytą, należy do rzadkości. I nie chodzi tu o przelotną sławę, ale o wpływ na cały okres powojenny w Europie i Stanach Zjednoczonych. Po wygłoszonym przez Sartre’a odczycie „Egzystencjalizm jest humanizmem” magazyn „Time” napisał: „Filozof Sartre. Kobiety mdlały”. I choć dziś nikt już raczej nie mdleje, to wpływ Sartre’a na życie intelektualne wciąż jest duży.

Na każdy temat

28 października 1945 r. Jean-Sol Partre przy dźwiękach trąby i w towarzystwie strzelców wyborowych wkroczył na grzbiecie słonia do paryskiej Salle des Centraux. Rozpaleni słuchacze koczowali pod sceną już parę dni wcześniej. Zmęczona długim oczekiwaniem tłuszcza łykała ostatki powietrza. Słoń bojowy, na którym siedział Partre (wraz z księżną de Bovouard w specjalnej loży), torował sobie drogę ciosami siekier. Gdy z trudem przecisnął się do wnętrza sali, Jean-Sol wdzięcznym susem wskoczył na estradkę. Głośne westchnienia i trzask migawek częściowo zagłuszyły treść przemówienia „Egzystencjalizm jest humanizmem”. Wykład ciągnął się i ciągnął, a Partre mimo dusznej atmosfery nie dawał za wygraną. Mówił do utraty tchu, kaszląc przy tym wściekle. Wszystko to zarejestrowały głodne wrażeń kamery, śledzące każdy jego ruch.

Mniej więcej tak opisuje całe zajście Boris Vian, pisarz, muzyk jazzowy i stały bywalec klubu Tabou, a przede wszystkim – przyjaciel Sartre’a. Niemal cała jego powieść „Piana złudzeń” (1947) zawiera te i podobne odwołania do postaci Jeana-Paula Sartre’a, jednocześnie wielbionego i – jak się zaraz okaże – nienawidzonego przez tłumy. Autor „Zbytu i coś niecości” (tak naprawdę: „Bytu i nicości”) pojawia się tu na każdym kroku – gdy główny bohater „Piany złudzeń” kroi tort, z wnętrza ciasta wydobywa się nowy felieton Partre’a.

Vian nie przesadzał. Sartre, szczególnie w okresie powojennym, zwykł mieć zdanie na każdy temat, a do dobrego tonu należało mieć zdanie na temat samego Sartre’a. Największe emocje wzbudzało jego polityczne zaangażowanie. Podczas demonstracji przeciwko niepodległości Algierii w październiku 1960 r. skandowano: „Zabić Sartre’a!” (był gorliwym zwolennikiem antykolonializmu). Pod jego mieszkanie przy rue Bonaparte, gdzie mieszkał wraz z matką, podkładano bomby. W aferę wokół Sartre’a włączył się nawet sam prezydent Charles de Gaulle, który na wieść o pogróżkach, jakie otrzymywał filozof, miał powiedzieć: „Nie więzi się Woltera”.

Nieuleczalny guz

Początki nie były aż tak spektakularne. Jean-Paul Sartre przychodzi na świat w roku 1905, w rodzinie – jak to kiedyś mawiano – „bogatych mieszczan”. Jego ojciec, oficer marynarki wojennej, Jean-Baptiste Sartre umiera wkrótce po narodzinach syna. Matka, Anna Maria Schweitzer (z „tych” Schweitzerów – rodziny alzackich intelektualistów; najbardziej znany Albert Schweitzer otrzyma Pokojową Nagrodę Nobla w 1952 r.) po śmierci męża, nie mając pieniędzy ani fachu, wróciła z dzieckiem do rodziców. Dzieciństwo małego „Poulou” możemy prześledzić, czytając autobiografię: „Rozpocząłem życie – pisze – tak samo, jak je zapewne zakończę – wśród książek” („Słowa” z 1964 r.).

W domu Schweitzerów biblioteka była traktowana jak świątynia. Ośmiolatek spędzał całe dnie w gabinecie dziadka, przechadzając się ceremonialnie wśród bibliotecznych alejek i rozkoszując się wizją swojej pisarskiej przyszłości. Już w tym wieku pojawiły się jego pierwsze literackie próby, które spisywał z uczniowską skrupulatnością w „Kajecie powieści”. Jak wyzna prawie 60 lat później – „uznałem się z musu za utalentowanego, nie widząc przed sobą innych perspektyw”. Tak powstały jego pierwsze powiastki – „Dla motyla” i „Przekupień bananów”. W „Słowach” bezlitośnie demaskuje swoje, obliczone na zachwyt dorosłych, chłopięce sztuczki. „Ależ on lubi Corneille’a!” – szeptano ponoć w zachwycie, gdy demonstrował swój (lekko udawany) podziw dla klasyków. W ten sposób tworzył się mit cudownego dziecka – przedwcześnie dojrzałego geniuszka pożerającego tomy encyklopedii Larousse’a.

Nad tym wszystkim unosi się pytanie o szczerość literackiej pasji, dodajmy – jedno z ulubionych pytań Sartre’a. Na gruncie jego filozofii proste „bycie sobą” nie jest możliwe, co tłumaczy na przykładzie: kałamarz „jest tym, czym jest”, ale człowiek „nie jest tym, czym jest”. Każde uczucie (także „literacka pasja”) naznaczone jest groźbą „złej wiary”, czyli nieautentyczności. Jedynym sposobem na to, by uniknąć samozakłamania (wedle Sartre’a – zawsze tylko częściowo), jest świadomość tego, że nigdy nie będzie się żyło „po prostu” – niczym kałamarz, który jest sobą i niczym poza tym. Jak skomentuje później, „w naszych uczuciach możemy poznać wszystko, prócz ich szczerości”.

Wszystkie te wczesne doświadczenia (szczere i nieszczere zarazem) doprowadziły Sartre’a do przekonania, że posiada nieuleczalny „guz literacki”, który nie pozwoli mu nigdy zrezygnować z pisarstwa. Przepowiednia się spełniła – pisanie było do końca życia jego „nakazem kategorycznym”, a pod koniec wręcz obsesją.

Za starzy na Sartre’a

Filozofia, jak pisał, była dla niego „sposobem dotarcia do literatury” i wyrażeniem swojej wizji świata. Spełnieniem tego marzenia miała być, mało znana wówczas we Francji, fenomenologia, którą pokochał od pierwszego „usłyszenia”, w barze Bec-de-Gaz na Montparnassie.

Na przełomie roku 1932 i 1933 Sartre i Simone de Beauvoir (od tego czasu para nierozłączna, mimo różnych przygodnych miłostek i nieudanych prób poliamorii) pojęli „doniosłość” i nowatorstwo niemieckiej fenomenologii, a zwłaszcza myśli Husserla. Stało się to zapewne dzięki Raymondowi Aronowi, szkolnemu koledze Sartre’a z École normale supérieure, który przywiózł filozoficzne nowinki po podróży do Berlina. Kilka haseł oddziałało na Sartre’a, szczególnie: słynny „powrót do rzeczy samych” według Edmunda Husserla.

Sartre, upojony tymi ideami, wyjeżdża do Berlina, gdzie próbuje czytać Husserla w oryginale. Mimo że dwaj filozofowie nigdy się nie spotkali (wyjazd do Fryburga Bryzgowijskiego, ówczesnej „stolicy fenomenologii”, uniemożliwiło dojście Hitlera do władzy w 1933 r.), Husserl stał się podstawowym punktem odniesienia dla wczesnych prac Sartre’a i monumentalnego „Bytu i nicości” (1943).

Swoją ontologię buduje na odróżnieniu bytu-w-sobie i bytu-dla-siebie. Innymi słowy, świat Sartre’a pęka na dwie części: świadomość, która jest „nicością”, oraz masywny i nieprzenikliwy „byt”. Cały paradoks polega na tym, że byt i nicość są dla siebie stworzone, a z drugiej strony – fundamentalnie się od siebie różnią. „Dla-siebie” kieruje się ku temu, co „w-sobie” (na tym mniej więcej polega intencjonalność), ale nigdy nie zdoła osadzić się w nim całkowicie. Świadomość „nie jest tym, czym jest”, a byt-w-sobie „jest tym, czym jest” – i tak wygląda, w nieprzyzwoitym skrócie, cały dramat człowieka, który nigdy nie dosięga „pełni bytu” właściwej przedmiotom.

W „Mdłościach”, pierwszej wydanej powieści, główny bohater Antoine Roquentin próbuje walczyć z tym tragicznym rozziewem, pisząc dziennik. Świat pełen mdlących przedmiotów, monstrualnych korzeni kasztanowca czy obślizgłych kufli do piwa pozostawiony samemu sobie, a więc nienazwany i nieopisany, staje się miejscem przerażającym i absurdalnym. Pobrzmiewają tu wyraźnie najważniejsze hasła egzystencjalizmu, których patos i malkontenctwo nierzadko dziś zbywa się uśmiechem.

Tymczasem Sartre’a nie da się bagatelizować, mimo że tak często traktowany jest – obok Camusa i Ciorana – jako filozof, z którego „się wyrasta”. Nie służy temu, rzecz jasna, etykieta „egzystencjalizmu”, która do Sartre’a przywarła (i na którą po pewnym czasie sam się zgodził). Był to nurt nadzwyczaj pojemny – wkrótce zaczął odnosić się jednocześnie do Heideggera, Camusa, absurdu istnienia, jazzowej trąbki Borisa Viana, czarnych wełnianych swetrów, kawiarni Les Deux Magots czy manifestacji maja 1968 r. Sartre był egzystencjalistą w szerokim sensie – zajmowały go przede wszystkim problemy ludzkiej wolności, odpowiedzialności i autentyczności.

Mieszkaniec wieży

Z powodu postępującej choroby wzroku Sartre’owi udało się uniknąć służby wojskowej. W czasie II wojny światowej skierowano go na stację meteorologiczną, gdzie miał nadzorować balony pogodowe. Służba w okresie „dziwnej wojny” nie była zbyt wyczerpująca, dzięki czemu mógł poświęcić się pracy nad „Bytem i nicością” i pierwszą wersją powieści „Drogi wolności”. Później w okupowanym Paryżu cenzura pozwoliła mu wystawić „Muchy”, sztukę teatralną o wyraźnym zabarwieniu politycznym, którą odczytywano jako dramat o wolności Francuzów.

Jeszcze wtedy Sartre szukał w literaturze wytchnienia od świata, w którym przerażały go tłum i przypadkowość ludzkiego życia. Nie cierpiał przedmiotów, które gorszyły go swoją masywnością i „upartym istnieniem”. Literatura pozwalała mu przejąć kontrolę, ujarzmić nacierające tłumy ludzi, bujność roślin i niezrozumiałe „obroty” rzeczy. Jak odnotuje Roquentin w „Mdłościach”: „piszę dziennik, żeby widzieć jasno”. Sartre uwierzył w to przesłanie, chciał utrwalić swoje życie w słowach, aby zmienić przypadkowość egzystencji w dzieło sztuki.

W „Dzienniku” Witolda Gombrowicza z roku 1962 pojawia się plotka o rzekomym „micie założycielskim” Sartre’a, którym było dogłębne przeżycie tłumu. Młody wówczas Sartre, przechadzając się w porze największego ruchu po Avenue de l’Opéra, „jął wzywać samotności”. Jak donosi – jeśli wierzyć Gombrowiczowi, autor anegdoty Georges Girreferèst-Prést – Sartre zapragnął nagle „wyodrębnić się, odosobnić, zerwać i uciec”. Ale naraz przeraża go własne pragnienie: jest sam, tak samo jak każdy w tłumie. Skoro wszyscy jesteśmy wyobcowani – nikt nie jest wyobcowany. I krąg się zaciska.

Choć narasta w nim panika, nie chce uginać się pod naporem tłumu. Zaczyna głosić ideę „odpowiedzialności za wszystkich”. Wiadomo – ciżba jest wstrętna, czasy nieciekawe, a ilość społecznej roboty przerażająca. Sartre podejmuje jednak walkę – ucieka z wieży wyobraźni i od tego czasu „pisze dla swojej epoki”. Jak się potem okaże – „Historia” rzeczywiście nastąpi mu na nogi, a spacer paryską aleją zmieni się w bieg przez płotki.

Epoka przyspieszenia

Po wojnie świat znacząco przyspieszył, a Sartre poddał się presji „zajmowania stanowiska” w każdej społecznej sprawie. Na pytanie o „literaturę po Zagładzie” Sartre ma jedną odpowiedź: pisać. Dużo pisać.

Rzuca się do pracy z hasłem egzystencjalistów na ustach: „naprzód, zawsze naprzód!”. Życie nie jest już gdzie indziej, kiedy Algierczycy walczą o niepodległość, a studenci wychodzą na ulice. W 1945 r. zostaje redaktorem naczelnym słynnego „Les Temps Modernes”, lewicowego pisma społeczno-literackiego, gdzie po raz pierwszy ukazał się jego esej „Czym jest literatura?”. To tutaj – oraz nieco później w dzienniku „Libération” – publikować będzie teksty zaangażowane w sprawy swojej epoki.

Dwieście stron dziennie

Problem zaangażowania ciągnął się za Sartre’em już od czasów studenckich. Jak kiedyś podsumował: „wierzyliśmy, że można ocalić swe życie dzięki sztuce, a już w następnym semestrze byliśmy przekonani, że nigdy nikogo nie można ocalić”. Sartre był rozdarty między wizją pisania jako czynnością wzniosłą i społecznie ważną a wyobrażeniem pisania jako szaradą słowną, którą uprawiają tylko tchórze i komedianci.

Nie umiał poradzić sobie z zarzutem, jakoby literatura była zajęciem lekkoducha. Najgorszą obelgą było dla niego oskarżenie o „burżuazyjny estetyzm”, a więc pisarstwo społecznie niezaangażowane. Filozof-literat powinien stawiać czoła każdemu wydarzeniu, opowiadając się zawsze po stronie wolności, która powraca tutaj w wymiarze konkretnej historycznej egzystencji. Niepodobna wywikłać się z gry zwanej „polityką”.

W roku 1948 wstępuje do odłamu partii komunistycznej – Rassemblement démocratique révolutionnaire (RDR), z którego odchodzi po półtora roku. Wkrótce potem wybucha wojna w Korei (1949-1953), która poróżniła Sartre’a z jego ówczesnym przyjacielem Maurice’em Merleau-Pontym, ważną postacią francuskiej fenomenologii. Sartre naciskał na błyskawiczne wydanie oświadczenia w „Les Temps Modernes” w sprawie koreańskiego konfliktu. Merleau-Ponty (także członek redakcji) nie chciał jednak wygłaszać oficjalnego stanowiska w chwili, gdy nie wszystko było jeszcze wiadome. Relacja obu filozofów została więc znacznie nadszarpnięta.

Cztery lata później, gdy Sartre przyjął do druku artykuł silnie prosowiecki (bez zastrzeżenia, że nie jest on wyrazem poglądów redakcji, jak prosił Merleau-Ponty), przyjaźń skończyła się definitywnie. Podobnie rzecz się miała z Albertem Camusem, który w 1951 r. po opublikowaniu „Człowieka zbuntowanego” został przez Sartre’a oskarżony o „apologię kapitalizmu”. Po serii listów ze wzajemnymi oskarżeniami także i ta relacja została zerwana. Konflikt ten ukształtował francuskie życie intelektualne na dziesięciolecia – do dziś wybór „Sartre vs Camus” należy do obowiązkowych „zakładów bukmacherskich” w dziedzinie filozofii i polityki.

Do utraty tchu

Biografowie Sartre’a obliczyli, że przez całe życie pisał średnio dwadzieścia stron dziennie (ukończonych tekstów, nie notatek!). I faktycznie – gdyby przejrzeć ilość i ciężar zapisanych tomów, starczyłoby na zbudowanie solidnego pomnika (z makulatury, ale to prawie jak spiż). Jak wspomina Simone de Beauvoir, nawet na temat „chlupoczącego odgłosu, jaki wydają gondole” potrafił napisać 200 stron (dla niej zresztą było to de trop, za dużo).

Po powstaniu na Węgrzech w 1956 r. Sartre zabiera się do pracy nad „Krytyką dialektycznego rozumu”, w której pragnie pożenić marksizm z egzystencjalizmem. Zadania tego nie ukończył, ukazał się „jedynie” tom pierwszy – zawierający 400 tysięcy słów. Nie gorzej idzie mu z biografiami pisarzy i poetów, pisanymi według oryginalnej metody, którą nazwano potem „psychoanalizą egzystencjalną” – Baudelaire’a zamyka w ponad 200 stronach, Geneta – w 600 stronach, a Flauberta – uwaga – niemal w trzech tysiącach stron.

Strach przed pauzą, milczeniem i białą kartką może tłumaczyć, dlaczego Sartre nigdy nie zabrał się za pisanie wierszy, a poezję traktował, mówiąc łagodnie, jako estetyczne wybryki języka. Stał się „człowiekiem, który się spieszy”. Nawet pieniądze wydawał szybko – jakby chciał jak najprędzej pozbyć się tego, do czego mógłby się przywiązać. Z tego też powodu odmawia przyjęcia Literackiej Nagrody Nobla w 1964 r. – budować sobie pomnik za życia to jak gromadzić dla własnej chwały drogocenne przedmioty, tłumaczył.

W gruncie rzeczy jednak Sartre zrzekł się nagrody z powodów politycznych – uznał, że „burżuazyjny establishment” chciał mu przez to udzielić przebaczenia dawnych komunistycznych „win” i wpłynąć na jego przyszłe poglądy. Każde instytucjonalne wyróżnienie – a zrezygnował nawet z Legii Honorowej i członkostwa w Akademii Francuskiej – zagraża „wolności” i „autentyczności” pisarstwa, czyli temu, o co Sartre całe życie zabiegał.

Czy Sartre jest passé?

Dla historyków filozofii Sartre do dziś stanowi zagadkę. Mniej więcej od roku 1956 (na przeszło dwadzieścia lat) stał się intelektualnym autorytetem, a nawet – jak określił to Milan Kundera w „Zachodzie porwanym”: „ostatnią wielką postacią świata kultury”. Po „sartromanii” przyszła jednak moda na Heideggera i Derridę. Obaj nie podjęli bezpośredniego dialogu z Sartre’em, a nawet po cichu wykluczyli go na pewien czas z grona najbardziej znaczących myślicieli.

Dziś nadal można spotkać się ze zdaniem, że Sartre to „bardziej literat” – pisarz tak, ale nie filozof. Problemy zaczynają się, gdy próbujemy przypisać go do jednej formacji. Fenomenolog – tak, ale raczej „mieszaniec” przez swoje związki z egzystencjalizmem. Egzystencjalista – tak, ale nie dość dekadencki, żeby zostać patronem smutnej młodzieży. Marksista – tak, ale mógłby przecież bardziej ufać partii. Ateista – tak, pełną parą, ale czy przypadkiem pod koniec życia się nie „nawrócił”? (pytali czytelnicy ostatniego wywiadu, jakiego udzielił Sartre swojemu sekretarzowi Benny’emu ­Lévy’emu, zdeklarowanemu wyznawcy judaizmu). No i jeszcze ten antropocentryzm, dodadzą fani „nowego materializmu”, zżymający się na wyróżnioną w filozofii Sartre’a pozycję człowieka.

Sartre’owi udało się jednak więcej niż proste wpisanie się w którąś z tych kategorii. Tak jak Heidegger miał w życiu w zasadzie jeden myślowy „zwrot”, tak Sartre – zgodnie z postulatem „bycia absolutnie nowoczesnym” – miał ich prawie tyle, ile napisanych książek. Udało mu się stworzyć filozofię bliską życiu – jednocześnie intymnemu doświadczeniu jednostki (jak w „Mdłościach”) i zbiorowemu przeżyciu całych społeczeństw (jak w „Krytyce rozumu dialektycznego”). Jego „fenomenologiczny egzystencjalizm” włączył do filozofii wszystkie najważniejsze problemy tamtej epoki: wolności, autentyczności, odpowiedzialności, stosunku do Innego i zaangażowania intelektualisty. Wiele z jego myśli, szczególnie kwestie autentyczności i zaangażowania, nie straciło dziś na ważności, o czym świadczą wciąż powstające na ten temat prace.

Sartre nie przestaje niepokoić – podjęty przez niego temat zaangażowanego pisarstwa wybrzmiewa dziś szczególnie, gdy po raz kolejny wraca problem literatury wobec wojny i wielkich kryzysów społecznych. I choć można, a nawet należy potępić go za stalinowskie i potem maoistyczne „ukąszenie” (dzisiaj dla nas całkowicie niepojęte), Sartre przypomina o nieco zapomnianym pojęciu odpowiedzialności (w najbardziej źródłowym znaczeniu – „dawania odpowiedzi”) za życie swoje i zbiorowości.

W roku 1980 Sartre kończy swój bieg. Jego pogrzeb na cmentarzu Montparnasse, niczym 35 lat wcześniej wykład w Salle des Centraux, gromadzi tłumy. Legenda głosi, że jeden student zapytany, skąd to zbiegowisko, odpowiedział: „To manifestacja przeciwko śmierci Sartre’a”. Możliwe, że ostatnia taka demonstracja w XX wieku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Dwieście stron dziennie