Czego nie robimy

Strzępka i Demirski pytają o możliwość nowej opowieści o nas samych, takiej, "w której można kogoś strzelić w ryj". Kogo? Zatrzymują się na tym pytaniu, a przecież Szela na biciu w ryj nie poprzestawał.

13.12.2011

Czyta się kilka minut

Klara Bielawska w spektaklu "W imię Jakuba S." prezentowanym podczas krakowskiego festiwalu Boska Komedia / fot. Tomasz Wiech / KBF /
Klara Bielawska w spektaklu "W imię Jakuba S." prezentowanym podczas krakowskiego festiwalu Boska Komedia / fot. Tomasz Wiech / KBF /

Spektakl "W imię Jakuba S." Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki przerzuca pomost pomiędzy rabacją galicyjską z 1846 r. i ruchem Oburzonych z 2011 r. Pomiędzy Jakubem Szelą a przedstawicielami dzisiejszej klasy średniej. Pomiędzy systemem pańszczyźnianym a systemem bankowym. Z tych połączeń powstaje drapieżny, niebezpieczny spektakl, oparty na szeregu wybuchowych uproszczeń i kontrowersyjnych postulatów.

Współczesna pańszczyzna

Postrzegamy siebie (jako zbiorowość) jako spadkobierców dumnej, inteligenckiej, "szlachecko-ziemiańskiej" tradycji, pisanej wielkimi nazwiskami, tytułami i datami. Tymczasem korzeniami większość z nas tkwi gdzie indziej: w tradycji wiejskiej, wstydliwej, obciachowej i chamskiej. O niej jednak - wolimy milczeć. Dlaczego dałeś się wpisać w obcą historię? - pada w kierunku widzów. Taki jest punkt wyjścia spektaklu. Demirski/Strzępka już nieraz uderzali w ten zbiorowy, narodowy "mit założycielski", teraz jednak robią to metodycznie i pełnometrażowo. "W imię Jakuba S." realizuje kolejny w ich dorobku scenariusz przeciw-historii, której narzędziem jest dekonstrukcja, a stawką: na nowo definiowana tradycja, historia, tożsamość.

Rzecz jest pozornie prosta. W przedstawicielach aspirujących do współczesnej klasy średniej Strzępka i Demirski dostrzegają chłopów pańszczyźnianych. System kredytów, kurczący się rynek pracy, bezalternatywny system finansowy - ubezwłasnowolnia w analogiczny sposób jak pańszczyzna. W inscenizowanej na przemian w różnych czasach fabule spektaklu dziedziczka z wbitymi w plecy widłami zmienia się w urzędnika bankowego, a syn chłopa w klienta ubiegającego się o kredyt. Jakub Szela zaś - w ojca-pijaka; chłopska tradycja ma wszak swoje ciemne strony, pokazane przez Strzępkę z niemal dokumentalnym nerwem. W tych szaradach liczy się prostota i dosłowność, chciałoby się powiedzieć: wulgarna. Przeciw-historia Demirskiego/Strzępki posługuje się bowiem wyrafinowanym wytrychem, ale nie gardzi również cepem. To, co proste, komplikuje; to, co trudne, upraszcza, zmieniając spektakl w niezwykle dowcipną, inteligentną - ale właśnie: inteligentną w sposób chuligański, bezceremonialny - propozycję pomyślenia w inny sposób tego, co oczywiste. Propozycję przedstawienia rzeczywistości nie jako esencji, ale jako konstrukcji, którą - o, proszę - można pomyśleć inaczej. Na tym polu Demirski/Strzępka nie mają w dzisiejszym polskim teatrze konkurencji.

Postulat wciągnięcia na listę narodowych świąt rocznicy zniesienia pańszczyzny wydał mi się (pomijając upiorność samej listy świąt) zupełnie racjonalny. To jest wasza tradycja, wasze dziedzictwo, to wy - mówią twórcy. I jednocześnie: to również my. Strzępka nieraz afiszowała się ze swoim chłopskim pochodzeniem; teraz otwarcie i dowcipnie wpisuje się (razem z Demirskim) w scenariusz spektaklu (aktorka, Klara Bielawka ubrana jest w bluzę dresową Strzępki, w której reżyserka wystąpiła na gali wręczenia Paszportów Polityki, robiąc furorę w światku mody i kultury). Twórcy wykonują (chciałoby się powiedzieć: nareszcie) elementarny i kluczowy dla sztuki krytycznej gest ujawnienia własnych uwikłań, co wzbudza zaufanie widzów, zbliża nas do sceny.

Rzeź galicyjska

Temat, pozornie niewinny, staje się wywrotowy i skandalizujący w momencie, kiedy patronem przeciw-historii ustanowiony zostaje Jakub Szela. Troską spektaklu nie jest tylko rewizja tradycji i tożsamości, ale pytanie, jakie płyną z tych zmian konsekwencje. Nie chodzi tu zatem o projekt historyczny, ale polityczny. Chodzi o rewolucję. Tu zaczynają się kontrowersje.

W spektaklu inscenizuje się rzeź galicyjską, nie szczędząc soczystych opisów, teatralnych gwałtów i krwi. Twórcy pytają: jaki rodzaj możliwego buntu, możliwej rewolucji ustanawia to dziedzictwo? Nie przez przypadek wspomina się również Arabską Wiosnę Ludów i ściętą głowę dyktatora. Te pytania i połączenia nie są niewinne - i nie chcą, nie mają być niewinne. Dlatego ja także chcę je potraktować prosto i całkiem na serio. Idąc za spektaklem można spytać: skoro w demokratycznych krajach dopuszczamy jedynie pokojową formę protestu, dlaczego godzimy się na rozlew krwi w krajach arabskich? O co jednak chodzi - o to, by tam przestać, czy o to, by tu zacząć?

Strzępka i Demirski nie od dziś przejawiają skłonności, by dowcipnie wysyłać ludzi do piachu. W "Był sobie Andrzej..." (2010) uśmiercają Wajdę. W "Tęczowej trybunie..." (2011) rzucają na rząd klątwę i życzą mu śmierci. W programie do najnowszego przedstawienia pytają o możliwość nowej tożsamości, nowej opowieści o nas samych, takiej, "w której można kogoś strzelić w ryj". Kogo? Twórcy zatrzymują się na tym pytaniu, a przecież Szela - czego nie próbują ukrywać - na biciu w ryj nie poprzestawał.

W powracającej kilkakrotnie scenie ubiegająca się o kredyt para frenetycznie wykrzykuje: "Nie robimy tego! Nie robimy tego!". Tak sformułowane (anty-)rewolucyjne hasło, w którym pytanie o możliwość zmiany rzeczywistości splata się z pytaniem o zdolność kredytową, można uznać za gorzki leitmotiv spektaklu. Leitmotiv nie jest jednak tylko gorzki, skoro udzielająca kredytu przedstawicielka banku ma wbite w plecy widły. Czego zatem nie robimy? Co zatem powinniśmy zrobić?

Kij w zawieszeniu

Propozycja przeciw-historii, jako propozycja pomyślenia w inny sposób tego, co oczywiste - brzmi w tym miejscu groźnie. Można powiedzieć: to tylko teatr. Jednak Demirski/Strzępka, jak przystało na lewicowych twórców, cienką granicę między teatrem a rzeczywistością nieustannie forsują, wierząc w możliwość działania sztuką na rzeczywistość. Zresztą, w samym spektaklu chętnie tę granicę zacierają. Na początku drugiej części aktorka wali kijem w stół, wykrzykuje gniewnie i błądzi wzrokiem wśród widzów. Nie ma tu tego, kogo szukam - decyduje na koniec. Śmiech na widowni. W zamian jednemu z widzów zostaje odebrana torba i skradziony portfel (zwrócony grzecznie przy oklaskach) z zadziornym komentarzem: "współczesny performans nie zna granic".

Pytanie: kij został wyrzucony czy tylko odłożony?

Paweł Demirski, "W imię Jakuba S.", reż. Monika Strzępka, scenogr. i kost. Michał Korchowiec, muz. Jan Suświłło, ruch scen. Rafał Urbacki, premiera Teatru Dramatycznego w Warszawie podczas krakowskiego festiwalu Boska Komedia, 8 grudnia 2011 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2011