Czas Sasa i Lasa

Czas elekcji był kiepski dla państwa. Taka tradycja. Czasami wybierano kandydata, który zamiast się cieszyć z zaszczytu, zaraz uciekał do domu.

17.05.2015

Czyta się kilka minut

Znacznie częściej wybierano dwóch naraz. Efekt był taki, że wszyscy się na siebie gniewali. Pokłócone frakcje śpiewały „Te deum laudamus” we własnym zakresie, a wygrywał ten, co pierwszy dojechał do Krakowa na koronację. Albo ten, co miał więcej żołnierzy lub pieniędzy na łapówki. W „Pamiętnikach” Jana Chryzostoma Paska jest tyczący się zwyczajów elekcyjnych fragmencik: „dają, darują, sypią, leją, częstują”.

À propos „leją i częstują” – trzeba przypomnieć, że elekcje były też wielką imprezą: tygodniami jedzenia i picia do nieprzytomności. Gdy wybierano Władysława IV (elekcja z tych spokojniejszych), obrady miały zaczynać się o dziewiątej. Posłowie zjawiali się jednak w okolicach dwunastej, by po dwóch godzinach zmykać na obiad. Wyborów dokonywano w szczerym polu na Woli pod Warszawą – gdy padał deszcz, imprezy zamieniały się w taniec błotny. Dziś stoi tam pomnik „Electio Viritim”. U jego stóp lokalni birbanci lubią ciągnąć wino lub piwo z butelek. Tradycja bankietowa miejsca została więc utrzymana.

Z czasem utarło się, że górę brali ci, którzy potrafili zorganizować kibiców z zagranicy. Najlepsze grupy wsparcia pochodziły ze wschodu i były sformowane w pułki. Szybko okazało się, że kibice są właściwie sędziami i decydują o wyniku nie tylko elekcji, ale w ogóle o każdym wyniku. Wówczas zaczęła się era powstań. Na początku wszyscy obywatele byli rozbawieni i pokłóceni między sobą. I to bardzo, bo nie zauważyli, że od jakiegoś czasu znajdują się w niewoli. Zawsze do gorzkich łez rozśmiesza mnie fragment „Pamiątek Soplicy” Henryka Rzewuskiego, opisujących czasy konfederacji barskiej: „Gdzie tylko armat nie było, nigdzie nam Moskwa placu nie dotrzymała”. Rzecz w tym, że armaty były, i to – rozumie się – po stronie przeciwnika.

Dramatyczne okoliczności elekcji są na szczęście zamierzchłą historią. Jednak tamte i nowożytne wydarzenia coś, moim zdaniem, łączy. I dziś po każdym wyborze jesteśmy na siebie pogniewani.

Pamiętam, jak obóz Tadeusza Mazowieckiego w 1990 r. obraził się na obóz Wałęsy (którego nazywali „przyśpieszaczem z siekierą”). Dramatyczną scenę opisuje Andrzej Brzeziecki w biografii Mazowieckiego. Premier, po tym jak odpadł w pierwszej turze, spotkał się z młodzieżą, która pomagała mu w kampanii. Młodzi usiedli dookoła na podłodze, a on spytał, czy powinien wezwać do poparcia lidera Solidarności, którego czekało starcie ze Stanem Tymińskim. „Wszyscy byli przeciwni, tylko ja powiedziałam, że (…) musi poprzeć Wałęsę” – wspominała Magdalena Skrzyńska, później asystentka Mazowieckiego. Wbrew obawom „przyśpieszacz z siekierą” nie oddał Polski żądnym pieniędzy związkowcom. Oddał ją liberałom.

Lider Solidarności sam po pięciu latach pogniewał się na Aleksandra Kwaśniewskiego. Choć Wałęsa mógł mu najwyżej nogę podać, to Kwaśniewski z nim wygrał. Co ciekawe, młody postkomunista nie zapisał nas na powrót do ZSRR, tylko do NATO i UE.

Kwaśniewski nie miał się na kogo obrażać – za wyjątkiem siebie. Jako przewodniczący komisji konstytucyjnej odpowiadał za ograniczenie niemal do zera kompetencji głowy państwa. Chciał popsuć szyki Wałęsie, a za karę spędził dziesięć najlepszych dla polityka lat w złotej klatce.

Tak nastał rok 2005, w którym to Donald Tusk obraził się na Lecha Kaczyńskiego. Obraził się nawet na urząd, który porównał do funkcji strażnika żyrandola. Kaczyński też niczego nie zepsuł, za to jego brat obraził się na Bronisława Komorowskiego i go bojkotował. Powód był taki sam jak zawsze (Komorowski z nim wygrał). Pięć lat przeleciało jak z bicza trzasnął. Okazuje się, że PBK nie zmienił Polski w niemiecko-rosyjską półkolonię ani nie reaktywował WSI.

Teraz w pierwszej turze z Komorowskim wygrał Andrzej Duda. I znów wszyscy się na siebie gniewają. Okazuje się, że Polska może wpaść w ręce „gówniarzy” i radykałów. E tam!

Duda obiecuje, że zmniejszy wiek emerytalny oraz zwiększy kwoty wolne od podatku. Może sobie obiecywać – prezydentowi nic do tego. Ciekawe, że Komorowski wchodzi w jego trzewiki i też obiecuje, co mu ślina na język przyniesie. Jednomandatowe okręgi wyborcze i brak finansowania partii z budżetu. Już widzę, jak prezesi partii biegają do prezesów spółek, żeby dali kasę na wybory. To by dopiero był horror.

Przez kilka miesięcy sztabowcy Komorowskiego powtarzali mu: „Spoko Bronek, będziemy pierwsi!”, teraz mówią mu, że musi być jak Piersi i Paweł Kukiz – bo inaczej zguba. Z tego powodu PBK porzucił „splendid isolation”. Bywa i w telewizji, i w metrze, i na spacerach.

Od trzech lat zabiegam o wywiad u głowy państwa. Czuję, że lada chwila zadzwoni:

– Tu Komorowski. Jaki jest numer pańskiego mieszkania? Bo ja czekam przed klatką, a strasznie pada, wie pan? Ja bowiem chciałem udzielić panu wywiadu.

– Jakiego?

– No, tego, co pan chciał z okazji 4 czerwca 2012 r. Może być? To co, otwiera pan? Bo leje naprawdę: „Wierzę w to, że ty i ja. Obudzimy nowy dzień. Bo tutaj jest jak jest po prostu. I ty dobrze o tym wiesz. Tra la la la”.

Będzie jak będzie. Nie warto się gniewać. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2015