Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zawdzięczam jej więcej, niż potrafię powiedzieć. Poznaliśmy się w czasach Towarzystwa Kursów Naukowych, na wielkim zebraniu w mieszkaniu bodaj Jana Józefa Lipskiego. Później przyjechała do mnie do Krakowa z jakimiś dokumentami - pamiętam, że miałem poczucie obcowania z osobą zaprawioną w konspiracji. Ale prawdziwa przyjaźń zaczęła się w okresie pisania przeze mnie pracy habilitacyjnej o Marcelu. Przechodziłem wtedy trudny okres całkowitego zwątpienia we własne filozoficzne siły i poczucia - być może bezzasadnego - braku zrozumienia czy poparcia dla mojej orientacji filozoficznej. Znalazłem w niej bezcenną moralną i intelektualną podporę. Pisałem o myślicielu otwarcie przyznającym się do chrześcijaństwa, które nie było dla Pani Profesor duchową ojczyzną, ale moja książka bardzo się jej podobała i w ciągu następnych lat zawsze zgadzała się recenzować moje prace.
Gdybym musiał wyjąć z tej niezwykle bogatej osobowości cechę, która uderzała mnie najbardziej, byłaby to absolutna nieprzekupność i trzeźwość. Barbara Skarga była nie tylko osobą bezwzględnie i w sposób całkowicie naturalny prawą, ale także pozbawioną jakichkolwiek złudzeń. Wierzyłem jej, wiedząc, przez co przeszła, i starałem się uczyć od niej bezwarunkowej prawdomówności. Pozwalała ona nie tylko na trafne oceny zjawisk kultury, ale także na nazywanie po imieniu tego, co się dzieje w życiu społecznym czy politycznym. Kiedy pisała o nienawiści we współczesnej Polsce, mówiła nie uciekając się do eufemizmów, lecz tak, jak rzeczy się mają. Był to, rzecz jasna, sąd filozofa-moralisty, ale pokazywał on, do jakiego stopnia nie umiemy - wbrew faryzejskim deklaracjom - posługiwać się w tym życiu miarą dobra i zła. Czułem, że ta "bezzłudzeniowość" jest zbawienną korektą dla spojrzenia chrześcijańskiego, które pod szyldem nadziei nieraz lukruje rzeczywistość.
Niechęć Pani Profesor do pojęcia "sensu życia" miała swoje oparcie w doświadczeniu. Uważała, że życie samo w sobie naprawdę sensu wewnętrznego nie ma, że jest sartre’owską passion inutile czy że, jak pisała Simone Weil, "jest niemożliwe". I była organicznie niezdolna do myślenia życzeniowego. Mimo to pod eliminacją pytania o sens życia domyślałem się głębokiego pragnienia tego sensu, które znajdowało wyraz w myśli o metafizyczności człowieka.
Kryła się pod tym także głęboka potrzeba afirmacji życia i człowieczeństwa, która przejawiała się w umiłowaniu wielkiej myśli i wielkiej sztuki, ale także - dobrego jedzenia i picia w towarzystwie wypróbowanych przyjaciół. Znajomość życia nauczyła ją tolerancji i nieprzekupności, ale może przede wszystkim - hierarchii wartości. Skarga nikogo nie potępiała - była w tym bardziej chrześcijańska od wielu chrześcijan - ale doskonale wiedziała, jakie sprawy w życiu naprawdę się liczą, kto jest co wart oraz od kogo można się uczyć. Była niesłychanie wybredna i elitarna: kiedy mówiła o filozofach, pisarzach i muzykach, to tylko o największych. Czytała i wracała do Homera, Sofoklesa, Słowackiego czy Manna, słuchała Bacha czy Mozarta. Wsiadała w samochód i zwiedzała zabytki. Wiedziała, że "czas jest krótki", że warto nadrobić lata stracone - co wcale nie znaczy, że nie umiała i nie chciała angażować się w życie społeczne.
***
Barbara Skarga była na wskroś filozofem - można powiedzieć, że była wcieleniem bios philosophicos. Jej znakomite książki to wynik nieustannego zapytywania. Zapytywanie było u niej czymś, co zrosło się z życiem. Wypływało z doświadczeń, które co rusz stykały ją z niepojętością człowieczeństwa i świata, ale także z nieustannego obcowania z wielkimi filozofami. Te wszystkie spotkania, rzeczywiste i "intencjonalne", przerodziły się w głębokie przeświadczenie o nieuleczalnej pytajności świata, na którego zagadki żadna odpowiedź nie jest wystarczająca. Dlatego w pewnym zasadniczym sensie była agnostykiem czy sceptykiem.
Było w tym oczywiście także dziedzictwo warszawskich historyków idei, a przede wszystkim pokrewieństwo z Leszkiem Kołakowskim. Skarga i Kołakowski są istotnie "rodzeństwem", choć to Kołakowski niesie w swojej filozofii nadzieję na transcendentny sens, a nie Skarga. Była ona zbyt przez życie doświadczona, a także zbyt do szpiku kości filozofem, żeby przyjąć pozbawioną oczywistości wiarę, bez której nie ma bodaj nadziei.
Czy nie ma jej u Skargi w ogóle? Czy nie można jej odczytać z nieustannego krążenia wokół metafizyki w człowieku, która wyrasta w nim ponad bestię, "nie-piękne zwierzę"? Albo z akceptacji takich filozofów jak Marcel, Marion czy Tischner? Być może. Ale Pani Profesor najbliższy chyba pozostał Heidegger, z którym łączyło ją przekonanie, że zapytywanie jest pobożnością myśli, a także - niestety - intuicja, że zostaliśmy "wrzuceni w istnienie" z niewiadomym "po co i dokąd". Skarga pozostanie na zawsze wcieleniem trzeźwej przenikliwości, która woli karmić się tym, co widzi i wie, niż nadzieją, której nie widzi i która może okazać się złudna.
Lecz sama Pani Profesor budziła swoją osobą niezachwianą wiarę w wartość człowieczeństwa, w to, co "wieczne w człowieku". I osobiście mam głęboką nadzieję, że spotkamy się jakoś na tamtym, lepszym świecie.