Dogmat przed dramatem

Karol Tarnowski, filozof: Wojtyła był przekonany, że Duch Święty działa przede wszystkim przez instytucję. Niestety, sprawowanie Eucharystii nie uświęca księży automatycznie.

23.11.2020

Czyta się kilka minut

Na pogrzebie Jana Pawła II, w pierwszym rzędzie po lewej kard. Theodore McCarrick. Watykan, 8 kwietnia 2005 r.,  / CHRISTOPHER FURLONG / GETTY IMAGES
Na pogrzebie Jana Pawła II, w pierwszym rzędzie po lewej kard. Theodore McCarrick. Watykan, 8 kwietnia 2005 r., / CHRISTOPHER FURLONG / GETTY IMAGES

ARTUR SPORNIAK: Wydaje się, że powinniśmy na nowo przemyśleć pontyfikat Jana Pawła II.

KAROL TARNOWSKI: Na pewno. Choć nie sądzę, aby nowe rozumienie tego pontyfikatu rzutowało w sposób decydujący na to, co Jan Paweł II w sposób oczywisty zrobił dobrego w świecie, także w Polsce: np. wsparcie Solidarności i danie ludziom nadziei, której bardzo potrzebowali w okresie komunizmu.

Dopowiedzmy: walka z antysemityzmem i zmiana nastawienia Kościoła do Żydów, przełomowe dla dialogu międzyreligijnego spotkanie w Asyżu, rachunek sumienia Kościoła w Roku Jubileuszowym 2000, zainicjowanie teologii miłosierdzia, którą rozwija obecnie Franciszek. Te osiągnięcia są trwałe.

Także jego pisma są ważne. Natomiast trzeba przemyśleć, choć pewnie nie do końca jest to możliwe, sprawę jego uwikłania w działalność kurii rzymskiej – tego mrocznego gniazda intryg. Jak do tego mogło dojść? Z charakterologicznego punktu widzenia to jest tak, że Jan Paweł II bardzo wierzył w ludzi. Oczywiście, bywały grupy, względem których był surowy, np. wobec teologów wyzwolenia, ale generalnie ufał ludziom i to sprawiało, że z wielkim trudem docierały do niego informacje o ich paskudnych wadach. Daleko idące zaufanie staje się w pewnych sytuacjach słabością. W naszym środowisku – w środowisku jego wychowanków – doświadczaliśmy tego zaufania. Zawsze wolał w nas widzieć dobro niż zło. Trudno jednak uznać to za usprawiedliwienie. Liczni komentatorzy raportu o McCarricku mówią, że Jan Paweł II był manipulowany. Jak to jednak możliwe, że tego nie dostrzegał?


CZYTAJ TAKŻE

EDYTORIAL KS. ADAMA BONIECKIEGO: Nie podpiszę listu w obronie JP2 i nie będę walczył o nazwy ulic, co zaś do pomników, to ich niegdysiejszy wysyp musiał się źle skończyć. Janowi Pawłowi II teraz nie obrona jest potrzebna, ale pełna prawda. >>>


Dominują skrajne reakcje: jedni wzywają, by odbierać papieżowi nazwy ulic, inni wołają, że to „­kamienowanie świętego”. I jedni, i drudzy nie potrzebują nic badać. Kim on dla nas wciąż jest?

Kimś, kto wywyższył Polaków w ich własnych oczach. On z nas wyrósł i reprezentuje wszystko, co najlepsze w polskim katolicyzmie. Stał się ikoną przekraczającą jego samego. Jest to częściowo prawda, a częściowo nieprawda. Jest prawdą w tym, że wyrastał z polskiej kultury, zwłaszcza romantycznej, ale także z renesansu – z Polski Jagiellońskiej. On się tym karmił i jak się wydaje – miał ­instynkt prawidłowy, bo stawiał na Polskę pluralistyczną związaną z kulturą zachodnią. Nie bardzo to jednak przenika do kultu, którym jest otaczany. Ten kult wydaje mi się groteskowy, wyraża się przede wszystkim w stawianiu pomników, w większości nieudanych. Jest to szalenie powierzchowne.

Czy teraz go kamienujemy? Nie bardzo wiadomo, jak się do zarzutów ustosunkować, dlatego że sprawy odpowiedzialności, którą na pewno jako papież ponosi, nie można traktować mechanicznie. Wojtyła nie miał wglądu we wszystkie sprawy – był informowany, a reakcja zawsze jest zależna od sposobu naświetlenia. Informacje miały wielu pośredników: kurialiści, nuncjusze, biskupi. Przy tym niejasna rola Stanisława Dziwisza i mnóstwo fatalnych nominacji biskupich.

Nietrafione nominacje są rzeczywiście tajemnicą tego pontyfikatu.

Jan Paweł II miał ciekawą wizję kierunku, w którym powinien kroczyć Kościół, miał też swoje marzenia o Polsce, ale nie miał szczęśliwej ręki do ludzi.

Co do tej wizji Polski też można mieć zastrzeżenia. Na przykład zdaniem Józefy Hennelowej papież chciał, by katolicyzm został wprowadzony do prawnych struktur państwa. Dzisiaj widać, jakie to ryzykowne.

Mogę zaświadczyć z prywatnych kontaktów, że Karol Wojtyła nie był klerykałem. W bardzo pięknym filmie o papieżu Franciszku „Tango papieża” pojawia się stwierdzenie: „on był jednym z nas”. Nie wiem, czy mógłbym tak powiedzieć o Wojtyle. On jednak miał wśród nas wielki autorytet, który nie pozwalał umieszczać go między nami. Na pewno się nie spoufalał. Ale umiał być bardzo naturalny, słuchał, co mamy do powiedzenia, i wydaje mi się, że nas rozumiał. Wyzwalał w młodych nowego ducha, miał też wpływ na inteligencję, czego przykładem były współpraca i współmyślenie – czasem krytyczne – z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Niestety, był też bardzo przywiązany do tradycji. Miał głęboki zmysł historii – co do tego nie mam wątpliwości – który wyprowadzał go z płytkiego i sklerykalizowanego myślenia XIX wieku czy z międzywojennej myśli endeckiej. Ale to zakorzenienie w tradycji sprawiało, że irytował się krytyką Kościoła. Owszem, doceniał Sobór Watykański II, sam zresztą się do niego przyczynił. Ale pamiętam jedno spotkanie redakcji „Tygodnika” z Wojtyłą, na którym rozmawialiśmy o reformach soborowych. Pojawiła się tam otwarta krytyka pewnych form Kościoła przedsoborowego. On tego nie lubił. Był niezadowolony, że cieszyłem się z tej krytyki.

Krytykował w listach Turowicza, że relacjonuje spory wewnątrzkościelne. Uważał, że zamiast informować, trzeba formować. Turowicz odpowiadał, że formacja oderwana od rzeczywistości nie może się udać. Dla mnie to dowód, że na jakimś poziomie w swoim myśleniu Wojtyła był klerykałem: uważał, że reformować Kościół trzeba po cichu i bez świeckich.

W tym jego historycznym zmyśle było jednak coś ahistorycznego. Rola historii ograniczałaby się do tego, że wyłoniła jakiś monolit, który z istoty jest niezmienny. Co prawda, Wojtyła nie był w tym całkowicie konsekwentny, bo przecież przepraszał za historyczne winy Kościoła. Ale zdecydowanie górę brała w nim miłość do Kościoła. Tak, ona była najważniejsza.

Miłość do instytucji! „Kościół nie czuł się dość miłowany” – zarzucił „Tygodnikowi” w 1997 r. Instytucja, która wówczas rozpychała się łokciami w przestrzeni publicznej w walce o wpływy, miała być bezdyskusyjnie kochana. Przedziwne!

Rzeczywiście Wojtyła był przekonany, że chrześcijaństwo jest fundamentem kultury europejskiej (co w odniesieniu do Polski dzisiaj powtarza Jarosław Kaczyński) i w związku z tym powinno przenikać życie społeczne i polityczne. Ale od tego stanowiska, które w pewnej mierze może być słuszne, bo chrześcijaństwo przecież budowało zręby cywilizacji europejskiej, jest o krok od silnego związku ołtarza z tronem.

Papież nie potępiał niewierzących – zresztą nigdy nie można mieć pewności, czy ktoś wierzy, czy nie wierzy. Szanował ich, uważał jednak, że są to ludzie…

...nieszczęśliwi, zatem nie mogący dobrze poukładać porządku społecznego.

Tak.

Uważał, że prawda jest dana „z góry” jako wspomniany doktrynalny monolit i nie trzeba jej korygować przez konfrontowanie z rzeczywistością, tylko od razu ją wcielać.

Widoczne jest to zwłaszcza w jego filozofii moralności. Choć jednocześnie doceniał cielesność jako twór Boga – w jego myśli nie było śladu manicheizmu.

Ale znaczeń seksualności, z których wyprowadzał wnioski etyczne, szukał nie w ludzkiej miłości, tylko w micie o stworzeniu z Księgi Rodzaju.

To rzeczywiście było mało realistyczne. Bardzo wzniośle pojmował seksualność i rodzicielstwo. Dla niego seks był uczestnictwem w Bożym akcie stworzenia, ponieważ mogło z niego zrodzić się dziecko. Antykoncepcja była zatem niedopuszczalna, gdyż była działaniem skierowanym przeciw Bogu. Ale Wojtyła wiązał to niestety z moralnością typu kantowskiego, czyli moralnością nakazów i zakazów. Zakaz przekraczania normy staje się ważniejszy od wolności człowieka.

Takie absolutystyczne traktowanie normy prowadzi do zaprzeczania rzeczywistości, gdyż zakłada, że nigdy nie staniemy przed rzeczywistym dylematem moralnym, w którym każdy wybór będzie zły, np. pozwolić umrzeć matce i dziecku, czy uratować przez aborcję przynajmniej ją.

Wojtyłę charakteryzowała skrajna niechęć do sytuacjonizmu moralnego, stawiającego bardziej na roztropność niż na doktrynę. Jan Paweł II stawiał na doktrynę. Na wszystko patrzył przez jej pryzmat. Znikały wówczas konkretne dramaty ludzi, których nie da się doktryną rozwiązać.

To nie było płytkie doktrynerstwo. On rozumiał doktrynę głęboko, ostatecznie stawiał na Chrystusa. Człowiek jako osoba jest drogą Kościoła, ale bez Chrystusa nie można zrozumieć człowieka. Tyle że ten Chrystus był w jego myśleniu silnie zinterpretowany doktrynalnie – drogą do niego były dogmaty. A przecież Wojtyłę też to zarazem niepokoiło – interesował się np. mistyką Jana od Krzyża. Miał poczucie, że doktryna nie wystarcza. W swojej poezji ukazywał się jako człowiek wrażliwy na konkret. Ostatecznie przeważała jednak wiara w Kościół, postrzeganie go jako konieczne następstwo działania Jezusa. Przyznam, że ja osobiście nie całkiem rozumiem, dlaczego nie można wierzyć w Boga i w Jezusa, nie wierząc w instytucję Kościoła.

Dzięki Franciszkowi wyraźniej dostrzegamy ograniczenia doktryny. Bergoglio uważa, że życie jest od niej bogatsze i czasami trzeba improwizować, nie bojąc się błędów. „Doktrynalne” podejście utrwala klerykalną wizję Kościoła – bo to kler przede wszystkim ma dostęp do owej doktryny. Potrzebujemy zatem przewodników. Dla Franciszka duchowieństwo ma towarzyszyć ludziom w życiowej drodze i pomagać w jej rozeznawaniu.

Mam olbrzymie poczucie wyzwolenia w zetknięciu z Franciszkiem. On próbuje inaczej ustawić funkcjonowanie Kościoła. Niestety wciąż zmaga się z teologią Jana Pawła II, która nierealistycznie wysoko stawia poprzeczkę i sakralizuje instytucję.

Wspomniałeś, że Wojtyła nie był klerykałem. Potwierdza to np. świadectwo Haliny Bortnowskiej, zaangażowanej w synod diecezji krakowskiej. „Kiedy się skarżyłam biskupowi Wojtyle, że trudno się doprosić księżowskiej obecności na zebraniach zespołu synodalnego, odpowiedział: »Czego oczekujesz; oni przez tyle lat się uczyli, że mają być słuchani, a nie sami słuchać – i to w dodatku robotników, albo co gorsza ich żon...«”. Dostrzegał to, a mimo wszystko wspierał taką wizję Kościoła?

Gdy bardzo intymnie rozmawiałem z nim na temat środków antykoncepcyjnych, doradził: „Całe życie pracowałem nad moralnością seksualną i już tego nie zmienię, ale zmień spowiednika”. Problem w tym, że spowiednik nie miał zielonego światła do rozstrzygania innego, niż przewidywała doktryna, np. w trudnych sytuacjach na korzyść penitenta. I koło się zamykało. Wojtyła, jak powiedziałem, ostatecznie postawił na sakralność Kościoła.

To widać np. w tym, jak rozumiał rolę kapłanów. W ostatnim swoim liście na Wielki Czwartek 2005 r. pisał z kliniki Gemelli: „Z naszego odniesienia do Eucharystii wynika bardzo wymagający charakter sakralny naszego życia. Świętość powinna być widoczna w całym stylu bycia”.

Księża czują się „namaszczeni” i to ich etycznie zobowiązuje. Uważam, że powinni świecić przykładem. Ale co zrobić, jeżeli tym przykładem nie są? Moim zdaniem powinno się to ujawniać, a Wojtyła nie był za tym. Chyba myślał w ten sposób: żeby nie gorszyć, bo zgorszenie pomniejszy Kościół w oczach ludzi.

Pod koniec życia z powodu choroby Jan Paweł II nie miał już sił mierzyć się z problemem pedofilii w Kościele. Ale to usprawiedliwienie nie może dotyczyć np. sprawy kard. Hansa Hermanna Groëra, metropolity Wiednia, oskarżonego w 1995 r. o nadużycia seksualne wobec ­nieletnich chłopców. Papież zdjął go z urzędu dopiero po desperackim oświadczeniu austriackich biskupów, że uzyskali „moralną pewność” co do winy metropolity. Ale Groër nigdy formalnie nie został osądzony, przez co do dziś Kościół austriacki jest silnie podzielony.

W Kościele współczesnym Wojtyle nie doceniano jeszcze wagi takich spraw. On wolał mówić o hierarchach raczej dobrze niż źle, nie pozwalał na krytykę. Tym można tłumaczyć fakt, że podczas wizyty Jana Pawła II w Austrii w 1998 r. ówczesny sekretarz stanu kard. Angelo Sodano – postać, co do odpowiedzialności której za krycie pedofilii wciąż nie mamy jasności – publicznie skrytykował biskupów austriackich za ich postawę wobec Groëra.

Poglądy Wojtyły na Kościół są niejednoznaczne. Z jednej strony nie można mu odmówić intuicji rozwoju doktryny, w tym sensie, w jakim Sobór był rozwojem doktryny. Ważne dla niego było dowartościowanie świeckich, dlatego wspierał różne oddolne ruchy kościelne. Doceniał też autonomię świata – pod tym względem był bardzo maritainowski. Z drugiej strony, był więźniem tradycyjnego rozumienia Kościoła, które zbyt wiele w tej instytucji sakralizuje. Wojtyła był przekonany, że Duch Święty przede wszystkim działa przez instytucję, czyli także przez księży. Sprawowanie Eucharystii uświęca księży. Niestety, nie dzieje się to automatycznie.

Duch Święty nie „wieje” w Kościele?

Gdyby nie „wiał”, nie byłoby Franciszka. Co nie znaczy, że Jego działanie łatwo rozpoznać. Sądzę jednak, że nie „wieje” przez struktury jako takie.

W dzisiejszym kryzysie w pewnym sensie najłatwiejsze jest wystąpienie z Kościoła. Ale jak się ma choćby krztynę wiary katolickiej, to lepiej próbować wspierać reformę. Natomiast nie wiem, jak reformować Kościół w Polsce, który wydaje mi się kompletnie sklerykalizowany i zmurszały.

A jak reformować Kościół ­powszechny?

Przez zniesienie celibatu. Normalne małżeńskie życie zupełnie inaczej nastawiłoby księży do świata.

W rozstrzygnięciu sprawy kard. Groëra w ogóle nie wzięto pod uwagę perspektywy ofiar. Czy to nie kłóci się ze świętością Jana Pawła II?

Kłóci się. Ale w latach 90. Kościół był jeszcze na etapie, na którym perspektywa ofiar nie była obecna, a sprawy próbowano wyciszać czy wręcz ukrywać. Dziś brak zwyczajnej psychologicznej empatii wobec ofiar jest skandalem, wtedy tak tego nie postrzegano. Nauczyliśmy się czegoś ważnego.

Pojawiły się głosy, że kanonizacja była pochopna. Też tak uważasz?

Jednak nie. Poza wszystkim innym pamiętajmy, że pierwszy o to upomniał się owym „santo subito” lud Boży.

Podmuch Ducha Świętego?

W zmyśle wiary zwykłych wierzących także się On przejawia. ©℗

PROF. KAROL TARNOWSKI jest filozofem, wykłada filozofię w UPJPII i UJ, członek redakcji miesięcznika „Znak”. Jest wychowankiem duszpasterstwa prowadzonego przez ks. Karola Wojtyłę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor filozofii, zajmuje się filozofią Boga i podmiotu, a także filozofią postsekularną i fenomenologią. Wykłada na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II i Uniwersytecie Jagiellońskim. Członek m.in. Polskiej Akademii Umiejętności. Pianista. Autor licznych… więcej
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2020