Czarny czwartek ‘56

60 lat temu w Poznaniu rzekomo robotnicza władza postawiła się w opozycji wobec robotników.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

Poznań, 28 czerwca 1956 r. / Fot. Archiwum IPN
Poznań, 28 czerwca 1956 r. / Fot. Archiwum IPN

29 czerwca 1956 r., wczesne popołudnie. Ulicą Fredry przed budynkiem Opery Poznańskiej przechadza się, w otoczeniu wojskowej świty, premier PRL Józef Cyrankiewicz. Opowie potem, że rozmawiał z mieszkańcami, którzy nie wahali się krytykować sytuacji w kraju (są relacje, że „mieszkańcy” to jeden starszy mężczyzna, i że zbierających się spontanicznie przechodniów wojsko oddzieliło od orszaku).

Tego dnia – nazajutrz po wydarzeniach, dziś zwanych Poznańskim Czerwcem ’56 – miasto jest zmilitaryzowane, na ulicach czołgi. W porównaniu z dniem poprzednim, gdy do nocy wszechobecne były serie z broni maszynowej, łoskot gąsienic i wycie karetek – panuje niemal cisza, rzadko przerywana odgłosami strzałów.

Wyobraźmy sobie tę scenę – być może wykreowaną przez Feliksa Dwojaka, szefa tutejszego Urzędu Bezpieczeństwa: oto zbiera się grupa „poznaniaków”, chętnych do rozmowy z premierem. Łysa postać w ciemnym garniturze zatrzymuje się na tle rzymskiego portyku Opery, by z troską zapytać ich o poglądy „na aktualną sytuację ekonomiczną i społeczną”. Towarzyszący generałowie stoją z boku.
Nagle padają strzały. Jedna z kul podobno rani w nogę dowódcę Śląskiego Okręgu Wojskowego gen. Wsiewołoda Strażewskiego (jednego z sowieckich obywateli „pełniących obowiązki Polaka”). Cyrankiewicz chowa się za szpalerem żołnierzy.

Czy to zdarzenie wpłynie na ton jego słynnego przemówienia, gdy powie, że „każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej [może być] pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”?

Geneza

Na pewno, wbrew temu, co mówił Cyrankiewicz, rządzący w PRL doznali wówczas nieprzyjemnej świadomości paradoksu: fakt, że to robotnicy masowo wystąpili przeciwko robotniczej podobno władzy, podważał jej legitymację. Dlatego w swoim przemówieniu (nagranym w poznańskiej rozgłośni radiowej i wyemitowanym tegoż 29 czerwca o 19.30) Cyrankiewicz robotników raczej rozgrzeszał, a jako sprawców dramatu wskazywał „ciemne siły (...) chcące odwrócić bieg historii”: „zbrodniczych prowokatorów”, „ośrodki imperialistyczne” i „reakcyjne podziemie”, pragnące wywołać anarchię i zastopować „demokratyzację życia”.
Tymczasem, wbrew tej poststalinowskiej retoryce, 28 czerwca 1956 r. miał głęboką genezę – aby sformułować to nieco przewrotnie – nie „imperialistyczną”, lecz „proletariacką”.

Już we wrześniu 1954 r. w Zakładach Cegielskiego (wtedy: Zakładach im. Stalina Poznań, w skrócie ZISPO) odbyły się protesty. Pierwszy poważniejszy na wydziale W-3: robotnicy budujący wagony zebrali się na milczącej manifestacji. W kolejnych miesiącach coraz głośniej sprzeciwiali się zwłaszcza podnoszeniu norm pracy (wcześniej, w czerwcu 1953 r., to właśnie odgórne określanie, ile ktoś ma „wyrobić”, stało się przyczyną wybuchu w sąsiedniej NRD). Jednocześnie w kraju trwa kryzys zaopatrzenia, są kłopoty z podstawowymi produktami, a realizowany „plan sześcioletni” w powszechnym odczuciu zamiast poprawiać, pogarsza sytuację.

W 1956 r., jeszcze przed 28 czerwca, w „Cegielskim” organizowane są więc masówki. Atmosfera z tygodnia na tydzień staje się bardziej napięta. Ale nie robi to wrażenia na dyrekcji, która stara się po cichu znaleźć i zwalniać „prowodyrów”.

21 czerwca robotnicy z W-3 na półtorej godziny przerywają pracę, grożąc, że za kilka dni wyjdą na ulice. Rada Zakładowa wydziału śle pisma do różnych organów władzy, by w końcu wysłać delegację do Warszawy, do zarządu głównego Związku Metalowców. Pogłoska o jej uwięzieniu będzie jednym z katalizatorów „czarnego czwartku”.

W książce „Poznański czerwiec 1956”, pod redakcją Zofii Trojanowiczowej i Jarosława Maciejewskiego, ten ostatni wskazuje na istnienie nieokreślonego „zespołu ludzi” działających poza oficjalnymi strukturami związkowymi, którzy próbowali budować porozumienie między wydziałami ZISPO oraz z innymi zakładami. Książka ukazała się w 1981 r., analogię do Solidarności można traktować jako „znak czasu”. Ale pytanie pozostaje: jak wytłumaczyć tak masowe i szybkie poparcie dla strajku oraz wezwania do wyjścia na ulice? Na pewno nie tylko spontanicznością. Ale również nie aktywnością „prowokatorów”.

Jest trzecia w nocy, gdy tramwajarz Feliks Tamilkiewicz znajduje przyklejoną do szyby tramwaju stojącego w zajezdni kartkę z napisanym ołówkiem komunikatem: „Ogólny strajk tramwajarzy. Dziś nie wyjeżdżamy”.

Wybuch

28 czerwca, godzina 6.15 rano. Robotnicy ZISPO otwierają bramy. Formuje się pochód, który jak rzeka porywa przechodniów i grupy z innych zakładów. Stolarz z „Cegielskiego” Kazimierz Kaniewski wspominał: „Szliśmy na Zamek. Po drodze dołączały się inne zakłady: kolej, ZNTK (Zakłady Naprawy Taboru Kolejowego).

Równocześnie wyszły inne fabryki, jak Fabryka Maszyn Żniwnych, Pomet, Wiepofama... Wszystko szło jak po sznurku. Jakaś tam organizacja musiała być. Chociaż gdy wszystkim ludziom jest źle, to ich długo nie trzeba namawiać, trzymają się razem i czują, co trzeba robić. To w dobrobycie mamy rozłamy: ja nie pójdę, bo mnie jest dobrze. Taka jest prawda”.

Bezpośrednim powodem wyjścia robotników na ulice jest wycofanie się ministra przemysłu ciężkiego Romana Fidelskiego z ustępstw, które obiecano delegacji „Cegielskiego” na spotkaniu w Warszawie.
Godzina 9.00. Przed siedzibą Miejskiej Rady Narodowej (pod Zamkiem) jest już ok. 100 tys. osób. Wznoszą hasła: „Chcemy chleba”, „Chcemy wolności”. Później też: „Precz z bolszewizmem”, „My chcemy Boga”.

Pojawiają się transparenty. Śpiewana jest „Rota” i hymn. Delegacja manifestantów rozmawia z przewodniczącym Prezydium Miejskiej Rady Franciszkiem Frąckowiakiem, domaga się przyjazdu z Warszawy premiera lub I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba. Manifestanci wchodzą do budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Z okien lecą czerwone flagi i popiersia Lenina. Grupa młodych ludzi wdziera się do Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej.

Plotka o aresztowaniu robotniczych delegatów sprawia, że silna grupa idzie pod więzienie przy ul. Młyńskiej. Wypuszcza więźniów. Po godzinie zostaje tam otwarty skład broni. W tym czasie z dachu budynku Ubezpieczalni Społecznej zrzucane są urządzenia do zagłuszania polskich rozgłośni nadających z Zachodu.
Część protestujących przechodzi pod siedzibę Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego. Tam padają strzały.

Odtąd ogromny wiec zamienia się w wielokrotnie opisywaną walkę, prowadzoną głównie przez młodych robotników: zdobywane czołgi, rzucane butelki z benzyną, przewracane tramwaje, karabinowa kanonada. I mali chłopcy donoszący amunicję. I pierwsze ofiary.

To sceny jak ze zbrojnego powstania. Maciejewski napisze potem: więzienie przy Młyńskiej jak Bastylia, a legendarny poległy 12-letni Romek Strzałkowski jak paryski Gavroche...

Po obu stronach jest coraz więcej determinacji. Ukryci funkcjonariusze UB strzelają do nieuzbrojonych manifestantów. W tłumie zdarzają się pobicia osób posądzonych o bycie pracownikami bezpieki (wśród manifestantów rzeczywiście są cywilni agenci, czasem z ukrytymi aparatami fotograficznymi; Muzeum Niepodległości w Poznaniu ma dziś niebagatelną kolekcję zdjęć z zasobów UB). Dochodzi do linczu na kapralu MO.

Po południu władze ściągają do miasta żołnierzy z dwóch dywizji piechoty i dwóch dywizji pancernych, łącznie ok. 360 czołgów i 10 tys. ludzi. Pacyfikacja trwa do popołudnia następnego dnia. UB szuka uczestników, są już aresztowania.

Bilanse

Dyskusja o tym, kto zaczął strzelać, od początku wpisana była w konkurencyjne narracje: oficjalną i oddolną.
Przyjęło się, że pierwsi użyli broni funkcjonariusze ukryci w gmachu UB, strzelający z okien do dobrze widocznych manifestantów. Łukasz Jastrząb, historyk młodego pokolenia, w 2006 r. opublikował książkę „Rozstrzelano moje serce w Poznaniu” (tytuł to cytat z wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny), w której twierdzi, iż kwestia „pierwszego strzału” jest niemal nierozstrzygalna, ale nawet gdyby ją wyjaśnić ze stuprocentową pewnością, ów „pierwszy strzał” nie miał decydującego wpływu na rozwój wypadków.

Dokonując kwerendy w archiwach, Jastrząb oszacował liczbę ofiar na 57 zabitych i 650 rannych. Dziś historycy z IPN szacują ją na 58 zabitych; wcześniejsze publikacje mówiły o ok. 70; zdecydowana większość zginęła od postrzałów. Wśród zabitych było 49 osób cywilnych (aż 15 nie ukończyło 18 lat) oraz ośmiu żołnierzy i funkcjonariuszy UB.

Teza Jastrzębia, że większość śmiertelnych ofiar miała być przypadkowa (osoby niebiorące udziału w walce) lub zginęła nie pod gmachem UB, lecz w różnych punktach miasta (np. od bezładnych strzałów z dachów), wydała się wielu osobom w Poznaniu kontrowersyjna i naraziła autora na niechęć ze strony środowiska kombatantów. Ale nawet jeśli tak było, nie pomniejsza to przecież dramatyzmu zdarzeń i nie zmienia istoty protestu.

Pamięć

Pamięć o „czarnym czwartku” – zwłaszcza ta „oficjalna” – od początku była dynamiczna.

Najpierw pojawia się pierwsza narracja władz: że winni są „prowokatorzy” i „imperialiści”. Ale już w lipcu władze zmieniają wersję: wskazują na „elementy chuligańskie”. Wraz z tym zmienia się sposób traktowania uczestników: choć aresztowano 800 osób, a wobec 135 sformułowano akty oskarżenia, do większości procesów nie dochodzi ze względu na przesilenie w październiku 1956 r. Nowy I sekretarz PZPR Władysław Gomułka, który płynie na swej „prorobotniczej” fali, odrzuca wersję o „wrogich siłach”. Wkrótce potem oficjalnym paradygmatem dotyczącym Czerwca ’56 uczyni... milczenie. „W tym, co się stało w Poznaniu, widziałem tylko tragedię zaszłą między braćmi, a nie walkę przeciwstawnych sobie sił. (...) Zdarzają się nawet w rodzinach tragiczne wypadki. I chociaż rodzina dotknięta takim nieszczęściem nigdy o nim zapomnieć nie może, to zawsze stara się jak najgłębiej zapuścić nad swoją tragedią żałobną kurtynę milczenia” – mówi Gomułka przed pierwszą rocznicą na spotkaniu z robotnikami „Cegielskiego”.

W książce „Poznański czerwiec 1956. Walka o pamięć w latach 1956–1989”, która właśnie się ukazała, poznański historyk Piotr Grzelczak poddaje analizie zarówno skutki narzucenia, jak też próby wyrwania się pamięci spod owej „żałobnej kurtyny”. Napięcie między odgórnym nakazem a oddolną pamięcią „prywatną” sprzyjało powstawaniu legend i mitów. Jednocześnie Czerwiec ’56 w naturalny sposób w pamięci zbiorowej urósł do rangi symbolu.

Dziś powszechnie uznaje się, że był to pierwszy poważny sygnał „oderwania się” robotników od władzy, która chciała uchodzić za robotniczą. Spacerując przed Operą, Cyrankiewicz być może to czuł, zanim jeszcze padły w jego kierunku strzały. Także późniejsze gomułkowskie „zjednoczenie” narodu okazało się pozorne. Odtąd, po Poznaniu ’56, dychotomia władza–społeczeństwo miała określać charakter polskiej rzeczywistości przez kolejne dekady. ©

TO BYŁO POWSTANIE

„Weszliśmy na dachy i rzucaliśmy butelki z benzyną w czołgi. Kilka czołgów udało się zapalić. Miałem trzech amunicyjnych. To byli chłopcy, którzy spontanicznie się dołączali. Jak się kończyły naboje, to gdzieś biegli, nie wiem, skąd oni to brali. Zawsze się znajdowali pod ręką. Nie starsi niż 15–16 lat. Dwóch chłopaków obok mnie zostało postrzelonych. Nawet nie znałem wtedy ich imion...” – wspomina Jerzy Grabus, rocznik 1933, wtedy student (a później autor opracowania „Powstanie Poznańskie 1956. Akty oskarżenia”). Jego wspomnienie publikujemy na stronie internetowej „Tygodnika”: powszech.net/poznan56.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016