To było powstanie

Urodzony 1933. W czerwcu 1956 r. student Politechniki Poznańskiej. Później autor opracowania „Powstanie Poznańskie 1956. Akty oskarżenia”.

28.06.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Muzeum Historii Polski
/ Fot. Muzeum Historii Polski

To był koniec semestru, pracowałem jako przewodnik na Targach Poznańskich. Rano szedłem do pracy pieszo, tramwaje nie jeździły, jakieś głosy wśród przechodniów, że „coś się dzieje”. Na placu Stalina (dziś Mickiewicza) wielki tłum gęstniał z minuty na minutę. Była atmosfera oczekiwania na wystąpienie władz, na jakieś deklaracje.

Postałem trochę i ruszyłem na Targi, tak z poczucia obowiązku. Po drodze przed Zakładem Ubezpieczeń widziałem zgromadzenie: na dachu były zagłuszarki Wolnej Europy, wszyscy o tym wiedzieli. Akurat jak doszedłem, były demontowane. Poleciała wielka szafa z góry, spadła na chodnik, huk jak od wybuchu.

Potem grupa młodych chłopaków ze sztandarem zakrwawionym przyszła na Targi... Dotarli do pawilonu centralnego, zatrzymali się, zaczęła się lokalna manifestacja, otoczyli nas reporterzy. Jestem na zdjęciu: młody w okularach, to zdjęcie było w zagranicznych gazetach. Tłumaczka zdenerwowana pyta, co ma mówić, bo ci chłopcy wykrzykują różne hasła, nie wie, jak ma to tłumaczyć. Pomogłem jej w formułowaniu jakby komunikatu, że pokojowa manifestacja zaatakowana, że strzelają, że są ranni.

Ruszyłem na Kochanowskiego. Strzały padały już mocno – chcę podkreślić – ze strony UB! W tłumie nie było jeszcze broni, to nie manifestanci zaczęli pierwsi strzelać. Stałem od strony Dąbrowskiego. Podbiegła sanitariuszka z noszami i prosi, żeby ktoś ruszył z nią pod budynek UB, bo tam leży ranny. W tej strzelaninie nikt się do tego nie kwapił. Rzeczywiście przy krawężniku leżał człowiek ranny w brzuch, karabin obok niego. Wzięliśmy mężczyznę na nosze, wróciliśmy. Zachowałem karabin i podszedłem do strzelających, bliżej Urzędu. Strzelałem. 

Wycofujemy się. Przy Dąbrowskiego była niska zabudowa parterowa, weszliśmy na dachy i rzucaliśmy butelki z benzyną w czołgi. Kilka czołgów udało się zapalić. Miałem trzech amunicyjnych, chłopcy, którzy spontanicznie się dołączali, pokazywali, że mają amunicję po kieszeniach, w torbach i chcą pomagać. Jak się kończyły naboje, to gdzieś biegli, nie wiem, skąd oni to brali. Zawsze się znajdowali pod ręką, nie starsi niż 15–16 lat. Dwóch chłopaków obok mnie zostało postrzelonych. Widziałem to. Nawet nie znałem wtedy ich imion. Strach? Pęd wydarzeń był taki, że nie pozwalał się nad niczym zastanawiać. Był chłopak, nie ma chłopaka. 

Koło ósmej wieczorem wróciłem do domu. Przez kilka dni nie ruszałem się w ogóle, nie wychodziłem. Jako student miałem w lipcu odbywać praktykę w Gdańsku, w stoczni. W końcu wyszedłem z domu chyłkiem, bez okularów, żeby mnie ktoś nie poznał, ruszyłem do dyrekcji Targów. Wypłacono mi należność za pracę, żebym miał za co jechać. Wróciłem, spakowałem się i do Gdańska. 

Bałem się. Mówiono o aresztowaniach. Po zakończeniu praktyki postanowiłem zostać na Wybrzeżu dłużej, na wszelki wypadek. Zakontraktowałem się jako robotnik stoczniowy, do końca sierpnia. Pod koniec lata wieść z domu, że chyba się uspokaja, że nawet są zwalniani ludzie zatrzymani w lipcu. Kupiłem bilet powrotny na 31 sierpnia. Wychodziłem z hotelu robotniczego i wtedy mijają mnie dwaj wojskowi z kierownikiem hotelu. Dzień dobry, dzień dobry. Jak już mnie minęli, kierownik zatrzymuje się i mówi: o, proszę panów, to właśnie pan Grabus. Pięścią w zęby, kopniak i do auta. Nocą transport do Poznania. Zaczęło się śledztwo, zakończone aktem oskarżenia. Okazało się, że zostałem rozpoznany przez kolegę studenta i on powiedział, że widział mnie z bronią. 

Do rozprawy nie doszło dzięki Gomułce. Miałem kłopoty z pracą, przeniosłem się po dwóch latach na Politechnikę Warszawską. Przez 11 lat co rocznica Czerwca, to wzywali mnie na rozmowy ostrzegawcze.

Co dał Czerwiec? To na pewno była iskra, która przyspieszyła powstanie na Węgrzech. Oni się buntowali już wcześniej, ale Poznań był dla nich przykładem. Nie ruszyliby wtedy, gdyby nie powstanie poznańskie. Pow-sta-nie. Chcę to podkreślić: to było powstanie, spontaniczne, ale powstanie. Nie rozróby, rozruchy czy wypadki. Wypadki to są na drogach. Że nie zostało przygotowane? Zostało przygotowane: ta dramatyczna sytuacja materialna ludzi, nędza, brak normalnego życia, mimo wielkich nadziei po okropnościach wojny, narastająca niechęć do władz – to było przygotowanie powstania. Tak myślę. I myślę też, że ‘56 rok był jakimś wzorem dla Solidarności, jakimś przykładem, że komunę można ruszyć.

Wysłuchał Emil Marat

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016