Wioletta Grzegorzewska nominowana do nagrody Man Booker International Prize

Przypominamy Jej sylwetkę, w której pisaliśmy o trudnym losie emigrantki, jaki wybrała pisarka.

18.07.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Olek Creations / MATERIAŁY PRASOWE
/ Fot. Olek Creations / MATERIAŁY PRASOWE

Choć Grzegorzewska ma za sobą całkiem sporo publikacji, w tym pięć tomików wierszy – świetnie ocenionych przez krytyków – wydanych jeszcze w Polsce, większość polskich czytelników usłyszała o niej w zeszłym roku, gdy wydawnictwo Czarne wydało jej zbiór autobiograficznych opowiadań „Guguły”. Teraz książka walczy o miejsce w finale Nagrody Nike. Jest to również jedyna książka z tych nominowanych do Nike, która znalazła się w finale drugiej prestiżowej nagrody literackiej – Gdynia.

Status Grzegorzewskiej jako poetki jest już międzynarodowy. Świadczy o tym tegoroczna nominacja do Griffin Poetry Prize za zbiór poetycko-prozatorski „Wzory skończoności i teorie przypadku” („Finite Formulae and Theories of Chance”), przełożony na język angielski przez Marka Kazmierskiego. I choć nagrody nie dostała, już mówi o niej cały poetycki świat.

– Ta książka jest wyborem wierszy napisanych już na emigracji oraz notatek z wyspy Wight, które ułożyłam w taki sposób, aby opowiadały historię mojej rodziny na przestrzeni wydarzeń XX wieku. Układam swoje „Wzory...”, zaczynając od dnia wybuchu I wojny światowej, w tym momencie, w którym mój dziadek Władek, jako kilkuletni chłopiec, wraca razem z matką z siewierskiego targu, a kończę na rozmowie z moją siedmioletnią córką o przeprowadzkach i morzu. Odys zawsze w tle – opowiada Grzegorzewska.

Tom zaczyna się tak:

Nie ma niczego słabszego na Ziemi niż człowiek – 
napisał Homer. Procentowo nasze ciało wypełnia 
głównie słona woda, a to może też znaczyć, 
że jakiś szalony Odys chciałby w nas żeglować… 

Miłość i emigracja

Urodziła się w 1974 r. w Koziegłowach. Dzieciństwo spędziła w Rzeniszowie (województwo śląskie), o którym w formie na pół magicznych, na pół okrutnych opowieści napisze w „Gugułach”. W książce przyzna się też do próby ucieczki Wiolki-nastolatki – ze wsi, od rodziny, od przeszłości. Faktycznie: porzuca wieś i przenosi się na studia do Częstochowy. Tam studiuje na wydziale filologii polskiej, pomieszkuje w hotelu robotniczym i na stancji u sióstr. Publikuje wiersze w magazynach literackich, takich jak „Arkusz”, „Kresy”, „Tygiel Kultury”, „Zeszyty Literackie, „Artpapier”. W latach 2003-05 razem z mężem Szymonem prowadzi magazyn literacki i wydawnictwo „Bulion”. Męża poznaje pod koniec lat 90. „Po każdej randce dzielił się ze mną lekko już zwietrzałą mieszanką ziół prowansalskich, którą dostawał od swego szefa zamiast premii, podwoził mnie pod Skrzata [akademik – red.] na ramie roweru górskiego, w niedzielę zabierał nad Wartę. Po ślubie zawalił studia, ja urodziłam syna i przeszłam na indywidualny tok nauczania. A potem rozpoczął się nasz exodus po akademikach, stancjach, wynajętych mieszkaniach, aż wreszcie zatrzymaliśmy się na dłużej na mansardzie przy Alei Wolności” – notuje na swoim blogu „Pamięć Smieny”.

W końcu mąż wyjeżdża za lepszym życiem do Wielkiej Brytanii, by po chwili wrócić po rodzinę. W 2006 r. Grzegorzewska zmienia miejsce zamieszkania na wyspę Wight. Rodzi jeszcze córkę, ale kilka lat później zostaje sama z dziećmi na wyspie. Dzieci, praca, która pozwoli się utrzymać, często w tzw. fast foodzie, nocami czytanie i pisanie. Wytrzymuje to, załatwia wsparcie socjalne ze strony państwa, przedszkola i szkoły. Uczy się angielskiego. Wieczorami pisze. Dziś mówi: – Po dekadzie spędzonej w mieście, Częstochowie, w 2006 r. znalazłam się znowu na wsi, na południu Anglii. Gdyby w tutejszych landszaftach palmy i namorzyny zamienić na wierzby i brzozy, umówić się, że wszechobecne morze jest niebem, to Wight z białymi wapiennymi skałami przypominałaby nieco Jurę Krakowsko-Częstochowską, gdzie się wychowałam. Ale, tak naprawdę, to inny świat.

Na wyspie

Dziś jest to jej miejsce na ziemi. Przyznaje, że nawet nie zauważyła, jak przez dekadę zmieniła ją Anglia. Zadomowiła się. Mówiąc „u mnie”, ma na myśli wyspę; gdy płynie przez cieśninę Solent i widzi wieżę Spinnaker, ma poczucie, że wraca do domu. Choć czasem mylą jej się miasta, ulice, języki: – Mam dwa kraje i do obu jestem przywiązana. Dwa razy obchodzę dzień matki. Czasem drażnią mnie tutejsze święta – na przykład, ukrywając się przed halloweenowymi atrakcjami, przypominam sobie, jak plotłyśmy z babcią i stryjenką chojny w wieńce na Zaduszki. Podchodząc z córką do rzeki Mediny w Newport, opowiadam o słowiańskiej Brzegini, potem o Marzannie, a za chwilę o Szyszymorze. Na wyspie mam większe poczucie wolności, ale wewnętrznie stałam się poplątaniem z pomieszaniem.

Cały czas pisze. Publikuje kilka tomików w Polsce, w 2007 r. zostaje laureatką konkursu literackiego Polish Books w Londynie.

– Poznałem Wiolettę Grzegorzewską przez innego poetę, w redakcji pisma polskojęzycznego w Anglii. Powiedział o niej, że jest dobra i cicha, odizolowana na wyspie Wight i nikt się nią nie interesuje. To było pięć lat temu – opowiada Marek Kazmierski, jej tłumacz, od 30 lat na emigracji w Londynie, też nominowany do Griffin Poetry Prize, za przekład. Niedługo potem nakładem jego wydawnictwa OFF_PRESS wychodzi jej pierwszy dwujęzyczny tomik, „Pamięć Smieny”. Rok później poetka zaczyna pisać blog o takiej samej nazwie, gdzie, jak mówi: „łapię życie na gorąco, przepisuję moje notatki z dziennika, koduję słowa i przemyślenia moich dzieci, wszelkie nasze przygody na wyspie”.

Walka

Urszula Chowaniec, literaturoznawczyni i nauczycielka akademicka w University College London, zwraca uwagę, jak ważny jest wątek emigracji we współczesnych kontekstach literackich czy kulturowych: – Dziś pisarze, bez względu na to, gdzie mieszkają, wydają książki w Polsce i – teoretycznie – mają takie same szanse na sukces w kraju, jak ci mieszkający w Polsce. Jednak wątek emigracji, w dużej mierze ekonomicznej, jest ważny. Nowa przestrzeń, nowy język, konieczność pracy często ponad siły nie sprzyjają rozwojowi intelektualnemu. Trudno napisać coś genialnego po 15 godzinach stania przy kasie w McDonaldzie… Trudno kontynuować twórczość za granicą, zwłaszcza jeśli wyjeżdża się z kraju za chlebem. Grzegorzewskiej się udało.

Poetka dość oględnie opowiada o swojej sytuacji życiowej na wyspie Wight, choć sporo można wyczytać z jej bloga, gdzie praca w fast foodzie jest powracającym motywem.

– Sink or swim, jak mówią Anglicy. Toń lub płyń, wóz albo przewóz, czy w lepszym tłumaczeniu: raz kozie śmierć – odpowiada na pytanie, czy tworzyć za granicą jest trudniej niż w kraju.

– Pisarki-włóczykijki, wagabundki czy cudzoziemki, jak je celnie nazywa Urszula Chowaniec, mają poszerzoną perspektywę. Żaden kraj ich nie tłumi. Wiedzą, że aby dobrze pisać, trzeba zderzać rzeczywistości, eksperymentować, funkcjonować pomiędzy światami, zdobywać doświadczenie, poznawać nowych ludzi i języki – dodaje.
Grzegorzewska nie zniknęła po wyjeździe z kraju, wręcz przeciwnie, jej aktywność wzrosła, a środkiem w walce o swoją twórczość stał się internet.

– Jej aktywność w sieci uratowała jej twórczość. Znam wielu utalentowanych prozaików, którzy przez to, że wyjechali z kraju, łatwo się pogubili i słuch o nich zaginął – mówi Marek Kazmierski. – Gdy artysta wyjeżdża z Polski, już na granicy ma poczucie, jakby ktoś zabierał mu jego narzędzie pracy, czyli język.

Własnego pokoju brak

Grzegorzewska pisze cały czas, często po wielogodzinnym dniu pracy, do późna czyta albo notuje.
– Nigdy nie miałam swojego pokoju – przyznaje. – Obecnie piszę w kąciku w sypialni, otoczona półkami z książkami. Zasuwam rolety, aby nie widzieć, co się dzieje na Nelson Street. Nie potrafię biegać z laptopem po mieście, nie przesiaduję w kawiarniach, bo mnie ludzie rozpraszają, przechodnie wchodzą w dialog. Czasem zapisuję w notatniku rozmowy podsłuchane na przystanku, w autobusie, w kawiarni.

W jej twórczości przewija się przeszłość, historia, ale także, jak pokazuje „Notatnik z wyspy” opublikowany w 2012 r., codzienna proza życia, sny, anegdota, magiczne migawki z dobrych chwil, stopklatki, które na zawsze pozostają w pamięci. Kazmierski przyznaje, że Grzegorzewska dociera do czytelnika, bo zdaje sobie sprawę, że ludzie potrzebują historii, zerkania w przeszłość, by zrozumieć i zachować swoją tożsamość, i robi to w swoich wierszach: – Wioletta jest wyjątkowa, jeśli chodzi o jej otwartość na czytelnika, świadomość jego istnienia – mówi. – Jest coraz bardziej szanowana za pielęgnowanie w swojej twórczości regionalizmów językowych. No i jej wiersze są piękne narracyjnie. Spotykam wiele osób, które mówią, że rzadko czytają poezję, ale Grzegorzewska do nich przemawia. Nie tylko pięknie pisze. Jest też niezwykłą gawędziarą.

Guguły

Ten talent do gawędy, ale też ucho do wychwytywania regionalizmów rozkwitły na dobre w „Gugułach”. To opowieść o dzieciństwie na wsi w latach 80., które dla małej Wiolki jest jak kalejdoskop niezwykłych wspomnień. Bliski kontakt z naturą łączy się ze wspomnieniami wojennymi dziadka i babci, z rozmowami z ojcem – idealistą. Wydarzeniem jest festyn przykościelny i procesja z Maryjką. Grzegorzewska z regionalizmów i archaizmów buduje swoje światy, a w „Gugułach” mistrzowsko odtwarza klimat śląskiej wsi przełomu lat 70. i 80.

– Do mojej poezji i prozy próbuję przemycać różne parantele, widziadła, rozhowory; pojęcia gwarowe i regionalizmy, na przykład guguły, kamionki (w znaczeniu: kopalnie kamienia wapiennego), czubaki, smolinoski. Zauważyłam w mowie dziadka, który urodził się pod Brudzowicami, a którego język odtwarzałam w opowiadaniu „Po ptokach”, naleciałości różnych gwar.

Choć ma na koncie kilka tomów wierszy, antologie i liczne nagrody, teraz woli pisać prozą. Chęć zmiany pojawiła się zaledwie kilka lat temu, już na emigracji. W 2011 r. wzięła udział w maratonie pisarskim „Once Upon a Deadline” w Southend-on-Sea, i choć próbki prozatorskiej, która powstała w wyniku tego maratonu, nie ocenia zbyt dobrze, to mówi: – Zdałam sobie wtedy sprawę z tego, że to właśnie proza jest moim żywiołem i właściwą formą artystyczną, do której dążyłam całe lata.

Trzy lata później powstały „Guguły”: – Kiedy je napisałam, poczułam się tak, jakbym w krótkim czasie stworzyła tysiąc wierszy. Byłam wycieńczona psychicznie i fizycznie – opowiada Grzegorzewska. – Na rzecz opowieści musiałam się przestawić o sto osiemdziesiąt stopni. Zamiast zbierać i dopasowywać rozrzucone puzzle, jak podczas pisania wierszy, uczyłam się składać kostkę Rubika, czyli świat przedstawiony.

Przyglądała się mapie swojej wsi, która stała się miejscem opowieści, czuwała nad kompozycją, budowała dialogi. Po dwóch miesiącach przestała myśleć alegoriami i metaforami, ale i tak do pierwszoosobowych fabuł przemycała kawałki liryczne: – Na przykład sceny polowania na chrabąszcze, kiedy dziewczynka przygnieciona grzędą w chlewie mdleje i w swojej wizji unosi się nad wsią, a nocne niebo kojarzy się jej z podziurawionym wieczkiem, albo zdania o żelazku na duszę, które, jak wierzy Wiolka, główna bohaterka i narratorka, jest przechowalnią dusz rodziny, byłyby dobrym materiałem na wiersz.

Początek nowego

W tym roku Grzegorzewska głównie podróżuje. Upominają się o nią kolejne festiwale literackie, w Wielkiej Brytanii i w Polsce. W maju przyjechała do Krakowa na Festiwal Miłosza, ale zaprosiło ją także szkockie Aberdeen na festiwal Performing Arts. Tuż przed wizytą w Krakowie czytała poezję podczas European Literature Night w Londynie. Na brak literackich zobowiązań ostatnio nie narzeka. Czuje też, że nominacja do Griffin Poetry Prize już wiele zmieniła w jej życiu.

– Wydaje mi się, że po tej nominacji poprawi się nieco mój status pisarski na Zachodzie, więcej ludzi sięgnie po „Wzory”... Właściwie już to odczuwam. Po występach w Londynie podszedł do mnie nieznajomy, który prowadzi księgarnię w Wiedniu, i dał mi kilka pocztówek z moimi zdjęciami do podpisu. Byłam bardzo zdziwiona i rozbawiona, ale on, pstrykając mi fotki, tłumaczył, że realizuje tylko zamówienia kolekcjonerów, którzy zamówili u niego nominowane tomiki wraz z wizerunkami poetów.

Sukces Grzegorzewskiej to zasługa jej samej. W Wielkiej Brytanii nie ma polskich ośrodków, które skupiałyby emigracyjne środowiska twórcze. Na emigracji jest się samemu ze swoją twórczością. Jak przyznają moi rozmówcy, spotkania w Londynie dla literackiej emigracji próbuje organizować czasopismo „Poezja Dzisiaj”. Podobnie w Macierzy Polskiej w Londynie pojawiają się nowe grupy poetyckie, spotkania, wydarzenia. Także Ognisko Polskie próbuje stworzyć salon literacki, zainicjować rozmowy, ale to wszystko są działania dość marginesowe. Z tej perspektywy rozpoznawalna w Polsce i za granicą twórczość Grzegorzewskiej to ogromny sukces.

– Grzegorzewska to niebanalny talent, i to, że udało jej się przetrwać złe czasy na emigracji, zacząć pisać wbrew twardej, siermiężnej rzeczywistości, która przypomina ci co chwilę o konieczności uregulowania rachunków, jest wspaniałe – mówi Urszula Chowaniec. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2015