W myślach można się skryć

Yiyun Li, pisarka: Są Chiny, które kocham, i Chiny partii komunistycznej, których nie kocham. Nie mam poczucia wielkiej straty, bo nie czuję lojalności wobec władz tego państwa. Ale zawsze będę amerykańską Chinką z chińską przeszłością.

07.11.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Magnolia Pictures / COURTESY EVERETT COLLECTION
/ Fot. Magnolia Pictures / COURTESY EVERETT COLLECTION

KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: Pani życie podzielone jest na przeszłość w Chinach i teraźniejszość w Stanach. Czy często ogląda się Pani za siebie?

YIYUN LI: Teraz już nawet nie uważam siebie za dwujęzyczną, bo sama do siebie mówię po angielsku. Ale wracam do wspomnień stamtąd. Większość ludzi w swoich wspomnieniach używa języka ojczystego. I teraz pomyśli pani, że jestem wariatką, bo we wspomnieniach o Chinach mówię po angielsku (śmiech).

Czy taka przeszłość wygląda inaczej w innym języku?

Zupełnie inaczej. Gdy odwiedzam swoje wspomnienia amerykańskie – a jestem tu już 20 lat – to są one dość logiczne i spójne. Ale kiedy zaglądam do wspomnień z Chin i robię to po angielsku, to jednocześnie jestem w środku tych wspomnień i na zewnątrz, żyję tym wspomnieniem i jednocześnie komentuję je. To wiele ułatwia, nie angażuje tak bardzo uczuć.

„Wszyscy troje byli samotni, smutni i bez szans na to, że choć trochę nawzajem się pocieszą, mogli jednak z wielkim staraniem stworzyć świat, w którym znalazłoby się miejsce na ich samotność” – to ostatnie zdanie z Pani tytułowego opowiadania ze zbioru „Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna”. Dla mnie to esencja sposobu, w jaki patrzy Pani na świat i swoich bohaterów.

Przyciągają mnie bohaterowie, którzy wybierają izolację. Starają się ułożyć sobie życie z tą samotnością, próbują znaleźć w niej jakąś przestrzeń, by móc się swobodnie ze sobą czuć. Chiny, o których piszę – od lat 70. XX wieku do pierwszych lat XXI wieku – są przeludnione. Ludzie są tam cały czas obecni w życiu innych, włażą w nie z butami. Pamiętam z dzieciństwa, jak nieustannie podkreślano, że istnieje tylko jeden poprawny sposób myślenia. Uczono nas też, że nawet jeśli czegoś nie mówisz, ale pomyślisz, to może być uznane za przestępstwo.

Moi bohaterowie to nie aktywiści, polityczni dysydenci, w większości chcą po prostu być uczciwi wobec siebie, chcą prowadzić uczciwe życie. Samotność to najlepsze dla nich miejsce.

Bohaterowie Pani opowiadań mają ten luksus, że mogą zbudować sobie intymny świat w sposób, który sprawi, że nikt im nie będzie przeszkadzał.

Prywatność to zachodni koncept, który nie istnieje w chińskiej kulturze. Prywatność jest tam postrzegana jako podejrzana sekretność. Jest zła, bo oznacza, że coś się ukrywa przed innymi ludźmi. Na takie zachowanie nie ma przyzwolenia.

Była Pani cichym, nieśmiałym dzieckiem i jedyne, co pisała Pani po chińsku, to pamiętnik, poza nim skrywała Pani swoje uczucia. Jak wiele z siebie oddała Pani swoim książkowym postaciom?

To zabawne, bo nigdy nie myślałam, że oni są mną, a ja nimi. Poszukiwanie samotności, prywatności jako rodzaj protestu, szukanie tego jedynego miejsca, gdzie można być wolnym i, choćby w myślach, niezależnym myślicielem, to przestrzeń, której moje pokolenie było pozbawione. Jestem nimi zainteresowana, bo mierzą się z dylematami i problemami, które są dla mnie ciekawsze niż moje własne życie.

Zwłaszcza gdy na bohaterów wybiera się osoby zdecydowanie starsze od siebie, jak czyni to Pani w ostatnim zbiorze opowiadań.

Kiedy zaczęłam uczyć się pisać po angielsku, pewien młody autor stwierdził, że najlepiej pisać krótkie opowiadania. To powinno być samo życie, tu i teraz. Ale ja się z tym nie zgadzam. Wolę raczej pisać o tym, jak nasze wspomnienia wiążą się z teraźniejszością. Przepisujemy przeszłość na nowo, przewijamy ją w myślach, w ten sposób zmieniamy również teraźniejszość...

Uważa Pani, że wspomnienia budują naszą tożsamość?

Tak właśnie jest. Piszę teraz zbiór esejów o pamięci, w którym zastanawiam się, na ile nasze wspomnienia są godne zaufania, bo przecież to my wybieramy, co i jak chcemy pamiętać. Mark Twain powiedział, że im jest starszy, tym lepiej pamięta rzeczy, które nigdy mu się nie przytrafiły (śmiech).

Nasza tożsamość i wspomnienia to fundamentalna rzecz, która czyni nas tymi, kim jesteśmy. Ale każdego roku, każdej dekady trochę się zmieniamy, więc także zmieniamy nasze wspomnienia, inaczej je odtwarzamy.

Ale Pani akurat wiernie wykorzystuje pamięć w swojej twórczości.

Wspomnienia należą do mnie, ale życie – do moich bohaterów. Na przykład w opowiadaniu „Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna”, kiedy bohaterowie byli dziećmi, rodzice wozili ich na bagażnikach rowerów. To wspomnienie jazdy na bagażniku za rodzicem jest moje – całe moje pokolenie wyrosło na tych rowerowych bagażnikach. Ale nie mogę być sentymentalna i umieścić siebie w tych dzieciach, o których piszę. Bo piszę o kimś innym, kto siedzi na tym bagażniku.

Po Pani debiucie tygodnik „New Yorker” umieścił Panią na liście „20 under 40”, czyli dwudziestu osób poniżej 40. roku życia, które są głosami swojego pokolenia. Co to za pokolenie, którego jest Pani głosem?

Czasem próbuję sama siebie przekonać, że nie należę do żadnego pokolenia (śmiech). Bo każde pokolenie ma swoje historie, ale ja nie chcę być ograniczana historiami mojego pokolenia.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że bohaterowie książki „Łaskawszy niż samotność” to właśnie Pani pokolenie. Ale w książce nie pada żaden komentarz z ich strony na temat wydarzeń na placu Tiananmen. Czy ta cisza jest znacząca? Po 1989 roku wszyscy oni zamilkli.

To zdanie pożyczyłam od mojej przyjaciółki. W czerwcu 1989 r. poszłyśmy razem zobaczyć protest. Byłyśmy bardzo podekscytowane, jak to nastolatki, i wtedy ona powiedziała: „Zobacz, to jest nasze pokolenie”. Zawsze byłam pod wrażeniem, jak to mocno wówczas zabrzmiało. Ale to pokolenie szybko zniknęło. Myślę, że to, co najsilniej wybrzmiało w „Łaskawszym niż samotność”, to właśnie nieobecność, pusta przestrzeń po 1989 r. Żaden z moich bohaterów nie mówi tego głośno, nie uświadamia sobie, że tych wspomnień nie ma.

Co Pani teraz myśli o 1989 roku i o tych wszystkich milczących latach w Chinach po masakrze na placu Tiananmen?

Wszystko, co wydarzyło się wokół 1989 roku, było dużo bardziej złożone, niż nam się wydaje. To nie były tylko działania dla demokracji. Ale cisza w Chinach oznacza, że nikt tam nie patrzy uważnie na historię współczesną. Czyli nic się nie zmienia i nie zmieni, a ta porażka niczego nas nie nauczy.

Po 1989 roku do Chin wkroczył bóg konsumpcji. Skąd bierze Pani potrzebną wiedzę o tak szybko zmieniającym się państwie?

Od czasu do czasu jeżdżę tam, żeby zerknąć na kraj, stąd wiem, co się dzieje. Czytam chińskie gazety w internecie, żeby zobaczyć, o czym ludzie myślą, co ich zajmuje. Ale prawdziwa wiedza o kraju to tak naprawdę wiedza o ludziach. A ci się nie zmieniają – robią te same rzeczy, dobre i złe.

W 2012 r. przyjęła Pani amerykańskie obywatelstwo. Co bardziej wpływa na tożsamość pisarza, narodowość czy płeć?

Kiedy moi bohaterowie wstają rano i patrzą w lustro, nigdy nie zastanawiają się, czy są Chińczykami, Amerykanami, kobietą czy mężczyzną. Raczej pytają siebie: jaką jestem matką, żoną, mężem? Nawet gdy mówią, że nie są złączeni z nikim na świecie. Nie uważam, żeby narodowość czy płeć miała decydować o moim pisarstwie.

A prywatnie?

Tak, to ma dla mnie znaczenie. Przyjęcie amerykańskiego obywatelstwa wiązało się z podjęciem trudnej decyzji, bo w naszym przypadku oznacza rezygnację z obywatelstwa chińskiego. Długo się nad tym zastanawiałam. Są Chiny, które kocham, i Chiny partii komunistycznej, których nie kocham. Nie mam poczucia wielkiej straty, bo nie czuję lojalności wobec władz państwa.

Jedna z bohaterek Pani pierwszego tomu opowiadań pt. „Tysiąc lat dobrych modlitw” mówi, że zmiana języka otworzyła ją na uczucia i uczyniła nowym człowiekiem.

Ludzie zawsze pytają, czy to ja się chowam za dziewczyną w tym opowiadaniu. Ale nie, nie sądzę. Wybranie nowego języka na pewno daje więcej przestrzeni, nowej przestrzeni. Nie powiem, że daje wolność, choć o to często pytają mnie Amerykanie. Nie, nie chodzi tu o wolność.

W Pani następnej fabule wystąpią głównie amerykańscy bohaterowie.

Przyznaję, że piszę nową książkę, choć idzie mi powoli, bo przy dwójce nastoletnich dzieci pisanie polega bardziej na wyrywaniu z czasu chwil dla siebie. Kiedy zaczynałam, powtarzałam sobie, że muszę codziennie pisać przynajmniej przez dwie, trzy godziny, żeby się rozwijać. A teraz siedzę przez 10 minut, piszę jedno zdanie, przyglądam mu się i mówię: „Tak, to jest dobre zdanie, jestem z niego zadowolona” (śmiech). Ale faktycznie w nowej książce nie spotkałam jeszcze chińskiego bohatera. Mam już 40 tys. słów i jeszcze żaden jakoś się nie pojawił. ©℗

YIYUN LI (ur. w 1972 r. w Chinach) jest amerykańską pisarką chińskiego pochodzenia. Jej zbiór opowiadań „Złoty chłopak, szmaragdowa dziewczyna” ukazał się niedawno w polskim przekładzie, wydanym przez Czarne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2016