Wszystko o mojej matce

Agneta Pleijel, pisarka: Szwecja zawsze była pragmatycznym, racjonalnym krajem. Studiowałam filozofię, literaturę i antropologię, ale brakowało w tym miejsca na metafizykę. Czułam rozczarowanie, bo świat nie może być tak prosty.

05.03.2017

Czyta się kilka minut

Agneta Pleijel / Fot. Krzysztof Żuczkowski / FORUM
Agneta Pleijel / Fot. Krzysztof Żuczkowski / FORUM

KATARZYNA KAZIMIEROWSKA: Wierzy Pani we wróżby?

AGNETA PLEIJEL: Nie (śmiech). Ale wierzę, że są ludzie, którzy mają ogromną intuicję i potrafią czasem wyczytać wiele rzeczy z twarzy czy zachowania. Zdarzyło mi się spotkać osoby o tym szczególnym rodzaju wibracji, jedną z nich, mężczyznę, poznałam w Madrycie. Byłam zaskoczona, jak wiele o mnie wiedział, choć nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.

Pytam o to, bo w wydanej niedawno u nas Pani książce „Wróżba” bohaterka próbuje zaklinać rzeczywistość.

To dziewczynka, która wierzy w tytułową wróżbę, przeznaczoną dla jej ciotki. Wróżba w końcu się spełnia i wpływa także na życie tej dziewczynki.

Wyjaśnijmy tylko, że dziewczynka, o której Pani mówi w trzeciej osobie, to Pani. Opisuje Pani własne wspomnienia.

To trudno wytłumaczyć, bo przecież ja z czasów dzieciństwa w dużym stopniu byłam sobie nieznana. Dlatego pisałam „ona”, a za chwilę „ja”, i wraz z rozwojem książki ona stawała się coraz bardziej mną. W końcu ona i ja to ta sama osoba, ale proces przemiany jej we mnie był jedynym sposobem na napisanie książki, który by mnie satysfakcjonował.

Na oczach dziewczynki rozpada się jej rodzina.

Ten rozpad związku to katastrofa, której nie potrafię intelektualnie ogarnąć. To, co mogę i próbuję zrobić w książce, to przywołać reakcje dziewczynki tak, by były możliwie najprawdziwsze.

Jej ojciec był oddany nauce, matematyce, a matka – muzyk z wykształcenia – miała artystyczną duszę. Pewnego razu dziewczynka usłyszała kłótnię między rodzicami. Matka zapytała ojca, czym jest ton, a on odpowiedział, że to drgania w fizyce, których schemat można narysować. Matka zezłościła się, mówiąc, że tu chodzi o emocje, o wewnętrzne poruszenie. Ta rozmowa zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Języki, którymi się posługiwali moi rodzice, były bardzo odległe.

Te przeciwieństwa były dla mnie siłą napędową jako pisarki. Już wcześniej w kilku moich książkach próbowałam uchwycić różnicę pomiędzy płciami, a także pomiędzy naukami ścisłymi i sztuką.

I na tym polega trauma dziewczynki. Mamy tu dwa światy odsuwające się od siebie, a w tym czasie ona, jak wszystkie dzieci, próbuje utrzymać rodziców, rodzinę razem. Szuka sposobu na połączenie tych światów, choć w efekcie miota się między jednym a drugim.

Miotając się między rodzicami, w ogromnym poczuciu winy, dziewczynka w końcu zostaje przy matce. Ta relacja matki z córką jest toksyczna, ale jednocześnie wyjątkowa.

Myślę, że nie jestem do końca fair w stosunku do mojej matki. Pamiętam, jak patrzyłam na nią z podziwem, kiedy miałam 10 czy 12 lat, 27 i więcej, i tak staram się o niej pisać. Ale czasem zapominam, że ta utalentowana kobieta poświęciła swoją karierę muzyczną, bo nie była wystarczająco pewna siebie. Przeciwnie, była swoim największym krytykiem.

Miała wybuchowy charakter i cięty język, ale była zupełnie nieprzygotowana na rozwód, nie potrafiła się przed tym obronić. Ojciec z kolei, bardziej bierny, bardzo miły, nie chciał nikogo skrzywdzić, ale zachował się konwencjonalnie. Wziął sobie kochankę, w dodatku osobę bliską mojej matce, po prostu zrobił to, co chciał. I w pewnym sensie mogę zrozumieć jego ucieczkę w stronę czegoś łatwiejszego, bo moja matka była trudną, skomplikowaną osobą. Ale to czyni wszystko jeszcze bardziej tragicznym. No tak, to smutna historia.

Pokazuje Pani zachowanie rodziców i ich córki z dużym zrozumieniem. Czas łagodzi wspomnienia?

Kiedy piszesz, nie możesz nienawidzić żadnej ze swoich postaci, musisz je zrozumieć, bo inaczej wyjdzie z tego kawałek propagandowy. I to próbuję zrobić – przywołać uczucia i myśli dziewczynki na tyle, na ile zdołam, by choć raz stworzyć jej prawdziwy portret. A to nie jest łatwe, bo cały czas w literaturze krążymy wokół idealizacji postaci młodych kobiet, wokół wyobrażeń na ich temat, tego, jakie one powinny być, a nie są. Dziewczęta zawsze są przymuszane do spełniania różnych form oczekiwań, a ja chciałam od tego uciec.

Mężczyźni opisują siebie poprzez działanie, a kobiety?

Kobiety cały czas zastanawiają się, czy pasują, czy spełniają oczekiwania, czy jestem taka, czy to ja, czy nie ja. Moje doświadczenie mówi, że kobiety mają więcej problemu z samookreśleniem siebie. Wszyscy próbujemy walczyć z tymi definicjami, ale dziewczęta mają zdecydowanie trudniej, muszą się dopasować do świata, bo świat jest nastawiony na chłopców. To ogromna różnica dorastać jako chłopak niż jako dziewczynka. Różnica, której chłopcy czy mężczyźni sobie nie uświadamiają. Trzeba wyjść z siebie, żeby zobaczyć ten wzór.

„Dzieciństwo to nóż wbity w gardło” – zdanie wzięte ze świata filmowego, z obrazu „Pogorzelisko”, ale wydaje się idealnie pasować do relacji rodzinnych, jakie opisuje Pani w książce.

To bardzo dobre zdanie, bo dzieciństwo nas formuje. Oczywiście możemy przezwyciężyć różne trudności, pokonać je, starać się zrozumieć nasze dzieciństwo, zadziałać w inny sposób, ale ono zawsze tam jest. I dlatego ludzie zachowują się irracjonalnie, dlatego są wojny i dlatego to była dla mnie taka ulga, że mogłam wreszcie włożyć słowa w sprawy i rzeczy, które mnie niepokoiły, kiedy byłam dziewczynką czy młodą kobietą. Bo dzięki temu mogłam zobaczyć wyraźniej i tę dziewczynkę, i okoliczności, których ona nie widziała, i mogłam dzięki temu lepiej ją zrozumieć i współczuć jej.

Lubi ją Pani, tę dziewczynkę sprzed lat?

Przez długi czas jej nie lubiłam. Bo kiedy pamiętasz siebie jako dziecko, to pamiętasz też swoje słabości – jak podatna na zranienie byłaś, jak wrażliwa. A nikt nie chce być podatny. Jednak pisząc o niej jako dziecku, z pewnego dystansu, zaczęłam lepiej ją rozumieć, ale także bardziej lubić. No bo co ona mogła zrobić? Została postawiona w trudnej sytuacji rodzinnej. Choć z początku zastanawiałam się, o czym tu pisać, przecież ta historia jest zupełnie zwyczajna. Ot, uprzywilejowana dziewczyna, która podróżuje z rodzicami, dorasta w stabilnym społeczeństwie, w akademickiej, niebiednej rodzinie. I nagle te wszystkie problemy, o których zapomniałam, zaczęły wychodzić. W końcu zrozumiałam, że próbuję napisać studium przypadku o dzieciństwie dziewczynki. Nie jako manifest feministyczny, ale by uchwycić to, co dziewczyna myślała albo czuła. Albo kim się stała.

I okazuje się, że dotknęła Pani spraw uniwersalnych.

Otrzymałam tyle listów i maili od kobiet, zarówno tych, które znałam, ale też zupełnie obcych, które pisały, że identyfikują się z moją bohaterką. Bardzo mnie to ucieszyło, bo to, co uszczęśliwia pisarza, to moment, kiedy może dotknąć wnętrza życia innych ludzi. Sprawić, że czują się widzialni. To było ważne doświadczenie tej książki, czułam, że opisuję kobiecość w inny, specyficzny sposób, co sprawiło, że kobiety, niezależnie od wieku, rozpoznały w tej książce jakąś wartość dla siebie.

Wróćmy do kwestii wiary. Szukanie sensu życia i stawianie pytań egzystencjalnych chyba nie było łatwe w racjonalnej, świeckiej Szwecji lat 50. i 60., kiedy Pani była dzieckiem?

Szwecja tradycyjnie zawsze była pragmatycznym, racjonalnym państwem, bardzo nowoczesnym. W dodatku po wojnie miała się o wiele lepiej niż inne kraje, bo to, co uczyniło inne biednymi, Szwecję wzbogaciło. Przemysł działał, ciągle inwestowano, więc to był szczęśliwy powojenny czas. Ale z puntu widzenia idei był to też okres, kiedy na wszystko patrzyło się pod kątem naukowym. Studiowałam filozofię, literaturę i antropologię, ale zwłaszcza filozofia i antropologia miały bardzo naukowy wydźwięk. Nie było miejsca na metafizykę, na to, co nazywamy filozofią kontynentalną, czyli Heideggera czy Husserla. Szwecja była wówczas pod wpływem empiryzmu anglosaskiego, więc dla dziewczyny pytającej o znaczenie i sens życia studia ujmujące rzeczy jedynie logicznie, a nie metafizycznie, były rozczarowujące. A świat nie może być tak prosty.

Obok kwestii wiary jest jeszcze poczucie obcości, które długo Pani towarzyszyło. W książce nie wspomina Pani ciepło lat szkolnych.

Edukację zaczynałam w amerykańskiej podstawówce, potem była szwedzka szkoła, ale często się przeprowadzaliśmy. Pamiętam to przerażające stanie przed nową klasą i na nowo podejmowane próby adaptacji. Dzieci, które zaczynały w jednej klasie i aż do końca uczyły się z tymi samymi rówieśnikami, musiały mieć ogromne poczucie komfortu i bezpieczeństwa. Ja tego nie miałam. Przenoszenie i zmiana szkół sprawiły, że dziewczynka zawsze stała trochę z boku, zawsze obserwowała, jak się zachować, jaką być. Pamiętam, że dzieci w szkole amerykańskiej były zupełnie inne od szwedzkich, bardzo otwarte, miłe, zainteresowane. W szwedzkiej szkole panowała rywalizacja, chłód, brak zaufania.

Z czego to wynikało?

To wielkie pytanie i nie potrafię na nie odpowiedzieć. Ale myślę, że sporą rolę odegrało tu prawo Jante, stworzone przez sławnego norweskiego pisarza Aksela Sandemosego. Prawo Jante głosiło, że nigdy nie powinieneś wierzyć, iż jesteś kimś wyjątkowym. Pasowało do Skandynawii, bo skandynawskie społeczeństwa były egalitarne, nie ma i nie było tu nigdy podziałów klasowych. I chociaż w naszych społeczeństwach występuje rywalizacja, to jest ona niewidoczna i nie tak oczywista. Właśnie tym wytłumaczyłabym atmosferę w szwedzkich szkołach, tych, do których trafiałam. Tam nikt nie mógł się wyróżniać, nikt nie mógł być wyjątkowy. ©

AGNETA PLEIJEL jest szwedzką powieścio- pisarką, poetką, dramatopisarką i tłumaczką. Razem z mężem, znanym dziennikarzem Maciejem Zarembą-Bielawskim, tłumaczyła poezję Zbigniewa Herberta. W Polsce ukazały się jej „Zima w Sztokholmie”, „Lord Nevermore” (o przyjaźni Stanisława Witkacego i Bronisława Malinowskiego), wybór wierszy „Anioły ze snu”. Właśnie ukazała się „Wróżba. Wspomnienia dziewczynki”, wydana przez wydawnictwo Karakter w przekładzie Justyny Czechowskiej. 14 marca o godz. 18.00 w Centrum Kultury Zamek w Poznaniu pisarka spotka się z polskimi czytelnikami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 1-3/2017