Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
zapewne wiele razy słyszałeś, że wiara dziś już nie ta, jak to drzewiej bywało. Że słudzy Nieprzyjaciela wydelikatnieli, ostygli w apostolskim zapale, zobojętnieli. Że wiara przestała być ich życia treścią, a stała się drugorzędnym dodatkiem, kwiatkiem do kożucha.
Starym jestem diabłem i wiem, że świat mało co się zmienia, a już gatunek ludzki to ani-ani. Nihil novi sub sole, by tak rzec sentencjonalnie. I chociaż natura człowiecza rzeczywiście jednako nędznie się prezentuje, czy to w jaskiniach, czy to w biurowcach ze szkła i stali – coś jednak w chrześcijanach pękło, przyznać to muszę.
Otóż w swoich heroicznych początkach ci głupcy faktycznie stawiali na pierwszym miejscu to, co rzekomo czeka ich po śmierci. Wszystko byli gotowi oddać za niebiańską fatamorganę, za bzdury wciskane im przez religijnych domokrążców, marnych akwizytorów urojeń i fantazmatów. Ci szaleńcy nie zaryzykowaliby niczego, przez co stracić by mogli wątpliwy bilet w nieznane. Decydowali się na śmierć w najgorszych męczarniach, na palenie żywcem i rwanie obcęgami, na łamanie kołem i krzyżowanie głową w dół, byle tylko nie spalić na pogańskim ołtarzu garści ziół, byle nie wylać nieco rytualnego wina i nie wypowiedzieć w gruncie rzeczy kilku niezobowiązujących formułek o boskim Cezarze. A wszystko po to, żeby przypadkiem nie obrazić dawno już martwego Cieśli z dechami zabitego Nazaretu? Ileż jeszcze dobra mogli przecież uczynić w życiu, ile udręki oszczędzić osieroconym dzieciom i opuszczonym małżonkom! Niestety, drogi Piołunie, wiara była, jest i będzie opium dla mas. Jak każda ideologia zaślepia i nawet najtęższe umysły sprowadzić potrafi na bezdroża.
Dziś jednak czarno na białym widać, że taki fanatyzm nie ma przyszłości. Powoli wyrastają słudzy Nieprzyjaciela z chorób typowych dla wieku dziecięcego, z gorliwości neofitów. Ze świecą szukać w naszych czasach podobnych szaleńców. Takich, co np. żarliwie modliliby się każdego dnia o powtórne przyjście Cieśli. A po cóż? Przecież to oznaczałoby koniec tego świata – koniec tego, co namacalne, co jedynie ma sens. Modlą się więc ludziska zapamiętale o zdrowie, o pieniądze, o zdanie egzaminu, o szczęście w miłości, o dobrą pogodę, o bezpieczną podróż, ale któż by się tam modlił o zbawienie dla siebie i innych?
To jeden z moich, drogi Piołunie, ulubionych dowcipów. Mąż i żona prowadzą idealnie zdrowy tryb życia. No wiesz – zero tłuszczu, zero cukru, zero alkoholu, zero papierosów. Kiełki, siemię lniane z chudym jogurtem i kwasy tłuszczowe omega-3. Spacery, nordic walking, stepper w salonie. Aerobik, zumba, fat burning. Joga na zmianę z tai-chi. I trzeba przyznać – nie bez sukcesu. Solidarnie dożyli małżonkowie setki, potem jedno po drugim zmarło. A że żyli nie tylko zdrowo, ale też cnotliwie – trafili wprost do nieba. Na powitalnego grilla.
– Może karkóweczki? – pyta Anioł.
– Nie, nie – kręci głową mąż. – Zły cholesterol. Bardzo niezdrowy dla serca. Wiadomo – zawał, wylew...
– Panie, tu jest niebo! Tu się nie umiera! Ale rozumiem, do mięska przydałoby się piwko, nieprawdaż?
– A nie, dziękuję... Nie pijam alkoholu.
– Człowieku, powtarzam: w niebie możesz robić, co tylko dusza zapragnie. Bez żadnych skutków ubocznych. Ale rozumiem, rozumiem... Nie wszyscy mają mało subtelne podniebienia. W takim razie zapraszam do siebie. Na koniaczek i cygarko.
– Ale nikotyna...
– Chłopie, obudźże się! Niebo, raj, życie wieczne! Jesz i nie masz wzdęć. Pijesz i nie masz kaca. Palisz i nie masz raka!
Na to mężczyzna odwraca się do żony i mówi: – Ty głupia kobieto! A mogliśmy tu być już czterdzieści lat wcześniej!
Twój kochający stryj Krętacz