Co to jest prawda?

Giordano Bruno zginął śmiercią męczeńską, gdyż jego prawda była osobistym przekonaniem, którego nie da się obiektywnie zweryfikować. Mógł jedynie o niej zaświadczyć.

12.08.2008

Czyta się kilka minut

Nicolas Cochin (1610-1686), „Budowa wieży Babel”, akwaforta ze zbiorów Polskiej Akademii Umiejętności /
Nicolas Cochin (1610-1686), „Budowa wieży Babel”, akwaforta ze zbiorów Polskiej Akademii Umiejętności /

Przed sądem Inkwizycji stanęli kiedyś Galileusz i Giordano Bruno. Pierwszy wyrzekł się swych poglądów i ocalał w więzieniu domowym. Drugi był im wierny do końca i spłonął na stosie. Odmienna była nie tylko ich postawa, lecz przede wszystkim rodzaj prawdy, którą głosili. Prawda Galileusza była prawdą także bez jego świadectwa. Bez względu na jego własne przekonanie, czy też przekonanie jego sędziów, Ziemia "i tak się kręci"; wcześniej czy później ktoś odkryje tę prawdę, z obiektywną rzeczywistością nie da się dyskutować. Bruno natomiast zginął śmiercią męczeńską, gdyż jego metafizyczna wizja, identyfikująca Boga z naturą, była osobistym przekonaniem, którego nie sposób obiektywnie zweryfikować. Mógł jedynie o niej zaświadczyć.

Prawdy na biegunach

Wzorcem prawdy były zawsze prawdy "w sobie", niezależne od naszych przekonań i opinii, prawdy obiektywne. Suma kątów w trójkącie w geometrii Euklidesa jest określona bez względu na to, jaki mamy do niej stosunek. Zależy ona od natury trójkąta, a nie naszej woli. Trudno również sobie wyobrazić, by rozum mógł zanegować twierdzenie Pitagorasa. Prawda w nim zawarta jest wieczna i nawet Bóg, jeśli już na nią się zdecydował, nie może jej zmienić. Ta obiektywność prawd matematycznych była przez wieki wzorcem dla filozofii (m.in. Platona, Kartezjusza, a w XX w. jeszcze dla Husserla), która odrzucając subiektywne mniemania i opinie, zawsze dążyła do wiedzy prawdziwej. Możliwość poznania "prawd w sobie" jest jednak bardzo ograniczona. Są to albo prawdy samooczywiste (np. "białe nie jest czarne"), albo dowodzone (np. twierdzenie Fermata), albo weryfikowane empirycznie (np. teoria względności Einsteina).

Większość prawd dana jest nam jednak inaczej. Są to prawdy światopoglądów metafizycznych i religijnych, prawdy kultury, sztuki i polityki. Określamy je jako "prawdy dla..." (będę je dalej nazywał "przekonaniami"), gdyż trudno je oderwać od podmiotu, który jest ich wyznawcą. Nie pytamy, dla kogo twierdzenie Pitagorasa jest prawdziwe, gdyż byłoby ono prawdziwe także wówczas, gdyby wszyscy zaprzeczyli jego prawdziwości ("prawda w sobie"). Pytamy natomiast, dla kogo jest prawdą istnienie Boga w Trójcy. Dla kogo jest prawdą to, że liberalizm, a dla kogo, że solidaryzm jest najwłaściwszą drogą społecznego rozwoju? Czy też pytamy o to, dla kogo jest prawdą, że w świecie panuje powszechny spisek żydowski.

Między biegunem "prawd w sobie" a biegunem przekonań otwiera się cała sfera pośrednia, która - jak pisze Michał Paweł Markowski w "TP" nr 31 - może podlegać "społecznym sposobom negocjacji", "międzyludzkiemu testowaniu" czy interpretacji. Problem w tym, gdzie są granice tej sfery i jakie skutki wynikają z naznaczenia tych granic. "Prawdy w sobie" nie były (poza krótkim okresem instrumentalizacji nauki przez religię w okresie Inkwizycji) i nie są przedmiotem społecznych kontrowersji. Nikt nie umiera w obronie prawd matematycznych. Są one obiektywne, ale zdepersonalizowane. Gdy ktoś wyprowadza twierdzenie Pitagorasa, nie ma znaczenia jego własna biografia. Mówiąc językiem Husserla, bierzemy ją w nawias, aby mogła ujawnić się rzecz sama. Można by wręcz zaryzykować stwierdzenie, że im prawdy są bardziej obiektywne, tym w większym stopniu zdepersonalizowane. Odwrotnie jest z "prawdami dla": w im większym stopniu tracą one obiektywność, tym bardziej stają się prawdami osobistymi i życiowymi. A ponieważ wszystkim nam chodzi o życie, dlatego te właśnie prawdy, jako sporne, były i są przedmiotem publicznej debaty.

Prywatne i wieczne

Na czym jednak polega trudność debaty? Markowski celnie wskazał na jedną z nich. Jej źródłem są zwolennicy rzeczywistości obiektywnej, których nazwał gnostykami. Przez "rzeczywistość obiektywną" nie rozumie on oczywiście obiektywności "prawd w sobie". Markowskiego nie interesuje metamatematyka, chemiczna czy fizyczna struktura świata, lecz kultura i struktura społeczna. Chodzi mu, jak sądzę, o takie rozumienie "prawd dla siebie", jakby były ono "prawdami w sobie". Wynika to z pragnienia człowieka, by wiedzieć, jak jest naprawdę, ostatecznie, niezmiennie, obiektywnie, czyli niezależnie od naszych mniemań.

Podobne doświadczenie mam podczas wykładów z historii filozofii. Gdy przedstawiam studentom różne koncepcje i teorie, gdy opisuję im świat według Platona, Arystotelesa, św. Augustyna, Kartezjusza, Kanta itd., wielu z nich stawia równie sakramentalne, co beznadziejne pytanie: a jak jest naprawdę? Kto ostatecznie ma rację? Ostateczna prawda spełnia bowiem nasze pragnienia i przynosi ukojenie. Dlatego, jak sądzę, wielu wyznawców rozmaitych prawd metafizycznych, religijnych, estetycznych czy politycznych rozumie lub chciałoby je rozumieć tak, jakby były one "prawdami w sobie". I tak wyznawca poglądu o istnieniu płaskiej Ziemi czy też wyznawca prawdy o światowym spisku żydowskim są przekonani, że głoszone przez nich prawdy są faktami niepodlegającymi żadnej interpretacji. Są one prawdziwe tak, jak prawdy matematyczne ("w sobie"), nawet wtedy, gdy wszyscy im przeczą.

Od strony formalnej całkowicie podobnie zachowuje się człowiek wierzący. Chrześcijanin jest przekonany, że Bóg stworzył świat, że Jego istotą jest miłość, nawet wtedy, gdyby nikt w Jego istnienie i w Jego miłość nie wierzył. Pomimo formalnych podobieństw, różnica między przykładowo wymienionymi tu prawdami polega na różnicy w ich weryfikacji. Dwie pierwsze dają się zweryfikować empirycznie, trzecia nie. Ta trzecia może być przedmiotem wyznania, świadectwa, rozmowy, ale nie społecznej negocjacji czy międzyludzkiego testowania.

Nie sądzę jednak, by tego rodzaju prawdę miał na myśli Markowski, gdy pisał o "przedstawicielach intelektualnej prawicy", choć w prawdach wiary dostrzegł niebezpieczeństwo manipulacji. Miał, jak sądzę, na myśli tych, którzy wszystkie przekonania i prywatne opinie uznają za wieczne i niezmienne "prawdy w sobie". I tak, dla przykładu, jako wierzący katolicy za równie prawdziwe i nienaruszalne dla doktryny wiary uznają istnienie Boga, Wcielenie Chrystusa, przekonanie, że poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia, że rozwodnicy będą potępieni, a kolekcja Porczyńskich zawiera same autentyczne obrazy. Natomiast jako politycy za równie prawdziwe uznają: wyższość solidarności społecznej nad liberalizmem, wyższość kultywacji pamięci historycznej nad przyszłym rozwojem gospodarczym, wyższość powszechnego poboru nad armią zawodową i to, że Lech Wałęsa był "Bolkiem".

Ci, którzy wszystkie opinie i subiektywne przekonania ("prawdy dla") utożsamiają z "prawdami w sobie", nie potrafią rozróżnić w ramach politycznej doktryny, społecznej teorii czy też religii tych prawd, które są centralne, istotne, a zatem nienegocjowalne, od drugo- lub trzeciorzędnych, a zatem nieistotnych, a swoją tożsamość określają tak silnie, że nie są gotowi w żadnej mierze na zmianę własnego stanowiska. Zamykają w ten sposób sferę publicznej dyskusji.

Pozostaje im wówczas, jak pisał celnie Paul Ricoeur, klerykalne kłamstwo. Określenie to dotyczy nie tylko kłamstwa o charakterze religijnym, ale także politycznym i społecznym. "W tym punkcie kłamstwo jest najbliższe prawdy: warto by dokonać egzegezy kłamstwa o motywacji klerykalnej; ileż wybiegów, aby pozostać »w zgodzie«, jakby nic nie przypominało bardziej zgodności, którą jest prawda, niż ugodowość kłamstwa! (...) Epoka takich sztuczek, przemyślnych forteli, sposobów mówienia tak, by nic nie powiedzieć, by dać do zrozumienia i wycofać się, wcale się jeszcze nie skończyła. Kosmologia wprawdzie nie nastręcza już może dziś takich problemów - przynajmniej w kategoriach odrodzeniowych - ale jeszcze wczoraj biologia, a dziś i jutro nauki o człowieku rodzą i będą rodziły podobny typ alternatywy jak ten, który o mało nie kosztował życia Galileusza. Namiętność klerykalna zdolna jest powołać do życia wszystkie podstawowe postaci kłamstwa, które odkryje na nowo totalitaryzm polityczny: poczynając od fałszywego stereotypu, zatajenia i krętactwa, aż do sztuki perswazji, która jest duszą propagandy, a polega na stopieniu wierzeń, obyczajów, pojęć i wyobrażeń w nierozróżnialną masę, tworzącą gładką, zaskorupiałą powierzchnię, nieprzenikliwą dla rozkładowego działania refleksji i krytyki" (Paul Ricoeur, "Podług nadziei").

Zdania i rzeczy

Warunkiem debaty jest zatem umiejętność rozróżniania zmiennych przekonań od nienegocjowalnych i niedyskutowalnych prawd. Taką prawdą, jak sądzę, jest na przykład istnienie obiektywnego sensu ludzkiego życia. Pisał Ihab Hassan, jeden z teoretyków postmodernizmu: "Milion i więcej lat historii hominidum, struktury ludzkiego mózgu i wymogi ludzkiego pragnienia dekretują, że bez przerwy musimy szukać wynurzenia się sensu. Niektórzy - bramini dekonstrukcji, satrapowie tekstualizmu, nababowie postmodernizmu - mogą nawet być posłuszni wezwaniu gry świata (...) bez prawdy, bez początku, i usiłować przekroczyć humanizm. Jest to jednak możliwe w chwilach, w których życie nie podsuwa pytań realnych i konkretnych. A poza tym wydają się związani z wymiarem sensu, którym jesteśmy my. Sens jest losem" ("Making Sense").

Jeśli zbyt silnie określona tożsamość likwiduje sferę publicznego dialogu, to w równym stopniu likwiduje ją także tożsamość całkowicie rozmyta, "tożsamość bez właściwości". Taka tożsamość może powstać wówczas, gdy nie przyjmujemy istnienia poza językiem żadnej obiektywnej rzeczywistości. Markowski zdaje się tego niebezpieczeństwa nie dostrzegać. Całkowicie przyznaję mu rację, że nie da się oddzielić rzeczywistości od języka. Nasze poznanie jest uwarunkowane historycznie, językowo, a zatem jest perspektywiczne, skończone. Ale w równym stopniu nie można oddzielić języka od rzeczywistości. Ci, którzy oddzielają język od rzeczywistości, są zwolennikami tezy, że sens (prawda) nie jest przez nas odkrywany, a zatem niezależny, lecz tworzony w języku. Nie sam zatem językowy sposób poznania jest źródłem relatywizmu, lecz oderwanie języka od rzeczywistości. Taki język może stać się wówczas niewiążącą niezależnością.

Pisał Karl Jaspers: "Innym przejawem niewiążącej niezależności jest myślenie dowolne. Nieodpowiedzialne igranie przeciwieństwami pozwala zająć każde dogodne stanowisko. Mimo biegłości w stosowaniu wszelkich metod, żadnej nie stosuje się konsekwentnie. Taka postawa daleka jest od naukowości, ale stroi się w jej pozory. Ktoś, kto przemawia w ten sposób, nieustannie się zmieniając, staje się nieuchwytny jak Proteusz; nie mówi właściwie nic, choć zdaje się obiecywać coś niezwykłego. Intrygują jego przeczucia i aluzje, zagadkowe podszepty, umiejętnie sugerowana tajemniczość. Ale z kimś takim nie można autentycznie dyskutować, a jedynie krążyć wśród wielości tego, co ciekawi, wspólnie popadać w rozlewające się bez celu, pozorne przejęcie" ("Wprowadzenie do filozofii"). Jeśli sferę dialogu zamyka definitywnie postawa dogmatyczna, to w równym stopniu zamyka ją przekonanie, że nieważna jest rzeczywistość, tylko język. Wówczas nie mówimy już o rzeczy, nie problematyzujemy, nie odpowiadamy na pytania, lecz wymieniamy się subiektywnymi przekonaniami, które oceniamy według kryterium ich wewnętrznej autentyczności, estetyki, mocy, medialności czy zgodności z trendami.

Słowa, słowa, słowa

Markowskiemu należy się wdzięczność za poruszenie dwóch zasadniczych problemów. Pierwszy, o charakterze uniwersalnym, dotyczy prawdy we współczesnej kulturze i humanistyce. Drugi, o charakterze bardziej partykularnym, dotyczy polskiej debaty publicznej, a raczej jej braku. Co do pierwszego z nich, niech mi będzie wolno przedstawić własny pogląd. Tak, jak nie da się zaakceptować dogmatyzmu, tak też i relatywizmu. A relatywizm, jak sądzę, powstaje wówczas, gdy miarą języka nie jest już rzecz, lecz sam język. Tracimy wówczas kryterium oceny i krytyki wypowiedzi. Każdy głos w debacie powinien być wysłuchany i uszanowany, ale nie każdy pod względem kompetencji może być uznany za równoprawny.

Natomiast co do diagnozy debaty w Polsce... Jestem zwolennikiem istnienia rzeczywistości obiektywnej. I w tej mierze, w jakiej jest ona obiektywna, nie może ona podlegać debacie. Jednocześnie jestem zwolennikiem społecznych sposobów negocjacji tam, gdzie chodzi o nieobiektywne przekonania. Nie trzeba zatem radykalnie rozdzielać zwolenników obiektywnej rzeczywistości od zwolenników języka i społecznej debaty.

Natomiast odmiennie niż autor "Sporu o rzeczywistość" sądzę, że w Polsce nie toczy się spór o rzeczywistość. Nie dyskutujemy o rzeczy: o funkcjonowaniu służby zdrowia, nauki, finansów publicznych, infrastruktury. Każda rzeczowa próba debaty generuje w Polsce niedorzeczne pytanie o charakterze ideologicznej insynuacji: kto za tym stoi i jaki ma w tym interes? W Polsce debata społeczna i polityczna dokonuje się zasadniczo w sferze tworów językowych, którym nie odpowiada żadna rzeczywistość.

Tadeusz Gadacz był wicedyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, obecnie jest kierownikiem Katedry Filozofii Collegium Civitas i pracownikiem naukowym Instytutu Filozofii Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Redaktor naukowy 10-tomowej "Encyklopedii Religii". Ostatnio wydał książki: "O umiejętności życia" i "O ulotności życia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2008