Cicha noc, jasny dzień

Podczas Festiwalu w Gdyni przekonaliśmy się, że dzięki nowemu pokoleniu polskie kino może być jeszcze lepsze. O ile nie przeszkodzą mu w tym urzędnicy, politycy czy inni eksperci.

25.09.2017

Czyta się kilka minut

„Cicha noc”, reż. Piotr Domalewski / MATERIAŁY PRASOWE / FPFF
„Cicha noc”, reż. Piotr Domalewski / MATERIAŁY PRASOWE / FPFF

Zmiana warty – tak przewodniczący jury gdyńskiego festiwalu Jerzy Antczak podsumował tegoroczną edycję. I choć werdykt był iście salomonowy, starający się dopieścić różne pokolenia twórców i twórczyń, 87-letni reżyser „Nocy i dni” trafił w punkt. Prawie połowa filmów w konkursie głównym była dziełem debiutantów, a jeden z nich, Piotr Domalewski, otrzymał za swój pierwszy film Złote Lwy. Jak się okazało, „Cicha noc” to nie tylko kawał świetnego kina, ale i obraz, który posiada moc scalającą, bo udało mu się zgromadzić po swojej stronie odbiorców niezależnie od metryki czy politycznych przekonań. Prawicowy publicysta, liberalny ksiądz czy lewicująca krytyczka filmowa z pokolenia millenialsów mogli po seansie znaleźć wspólny język.

Ludzkie twarze

Jednym z głośniejszych wydarzeń tegorocznej Gdyni była gala z okazji dziesięciolecia Nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, przyznawanych ludziom upowszechniającym kulturę filmową w kraju i za granicą. Wedle pomysłu artysty Pawła Althamera zgromadzeni goście, ci ogólnie znani i ci dotychczas pozostający w cieniu, przywdziali identyczne złote kombinezony, by zamanifestować w ten sposób swoją przynależność do wspólnoty i zaprzeczyć istniejącym podziałom.

Ów sympatyczny performens przypominał jednak tytułową instalację z filmu „The Square”, albowiem znacznie lepszą robotę w kierunku porozumienia wykonało w tym roku samo polskie kino. Co ciekawe, jednym z motywów wiodących były święta polskie, bo gdzie indziej niż przy wigilijnym czy komunijnym stole mogą się spotkać skłóceni na co dzień rodacy.

W nagrodzonym filmie Domalewskiego nie dochodzi jednak do świątecznego cudu. Wręcz przeciwnie: powracający z saksów Adam (nagrodzony za tę rolę Dawid Ogrodnik) swoim pojawieniem się w rodzinnej wsi wywołuje lawinę zdarzeń i złych emocji. Okazuje się, że Wigilia jest dla Adama tylko pretekstem do polubownego załatwienia spraw spadkowych. Rychło też scenariusz jednego z najważniejszych dni w życiu chrześcijańskiej rodziny zaczyna się sypać. Tym bardziej że aura świąt jest iście listopadowa, choinka została ukradziona z lasu, wódka odbiera rozum, szwagier okazuje się damskim bokserem, a główny punkt programu, czyli zapowiedź narodzin potomka, przynosi zaskakujące odkrycie. Lecz ktoś, kto powie, że to kolejna „smarzowszczyzna”, nie będzie miał racji. Domalewski, dotychczas znany głównie jako aktor (m.in. z „Historii Roja”) i autor przepełnionej moralnym niepokojem krótkometrażówki „60 kilo niczego”, inaczej traktuje swoich bohaterów. Przede wszystkim daje im szansę na pokazanie ludzkiej twarzy. Jak w scenie, w której ojciec bohatera (Arkadiusz Jakubik) w pijackim monologu dokonuje rozliczenia z emigrancką przeszłością. I swoją wieloletnią nieobecnością, która odcisnęła nieodwracalne piętno na życiu całej rodziny.

„Zagranica nam życie zniszczyła” – mówi w „Cichej nocy” matka Adama, a ten swoją cyfrową kamerką filmuje kompulsywnie okruchy życia domowego, za którymi po wyjeździe będzie tęsknił najbardziej: barszcz z uszkami czy siostrę fałszującą na skrzypcach tytułową kolędę. Z podobną zachłannością kamera Piotra Sobocińskiego Jr. – ruchliwa, bardzo bliska bohaterów – rejestruje zamkniętą w czterech ścianach świąteczną krzątaninę.

Losy

Trauma emigracji, tej ekonomicznej, politycznej, lecz także egzystencjalnej, będącej nowym początkiem i pytaniem o tożsamość, powracała regularnie w festiwalowych filmach. Najpełniej zabrzmiała w filmie „Pomiędzy słowami” Urszuli Antoniak, reżyserki od 25 lat mieszkającej w Holandii, znanej m.in. z filmu „Code Blue”. Jakub Gierszał, dwujęzyczny aktor obdarzony urodą aryjskiego boga, wciela się tu w postać młodego niemieckiego prawnika o polskich korzeniach. Kiedy w jego berlińskim mieszkaniu zjawia się nagle nieznany dotychczas ojciec z Polski (Andrzej Chyra), powraca wyparte poczucie obcości. Ten chłodny czarno-biały film (nagroda za zdjęcia i dźwięk) dotyka nie tylko kwestii przynależności, jakże istotnej w dobie odradzania się państw narodowych i dzielącej się Europy, ale także fundamentalnej nierówności, która sprawia, że bycie Europejczykiem stało się dziś ściśle reglamentowanym przywilejem.

Z kolei „Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauzego (Srebrne Lwy, nagroda dla Katarzyny Leśniak za montaż oraz dla aktorek Jowity Budnik i Eliane Umuhire) opowiadają o pokłosiu ludobójstwa w Rwandzie i o niemożności ucieczki przed upiorami przeszłości, jeśli do końca nie zostanie wykonana praca żałoby. Uderzają też w stereotyp uchodźcy szukającego wygodniejszego życia w naszej części świata. Ten film, opowiedziany głównie niedopowiedzeniami, unika epatowania okrucieństwem i próbuje znaleźć własny język wizualny dla wyrażenia stanu ducha bohaterek, choć momentami nadużywa ciężkich, naturalistycznych metafor, niczym z dokumentu przyrodniczego.

Tułaczy los znalazł także miejsce w nieudanej „Catalinie” Denijala Hasanovicia, gdzie młoda Kolumbijka studiująca we Francji wyjeżdża do Sarajewa, by napisać pracą naukową o zbrodniach wojennych, co może pomóc jej w zalegalizowaniu pobytu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tych filmach ludobójstwo bośniackie czy rwandyjskie, w dodatku będące dziełem bliskich sąsiadów, ­przywoływane jest z przeszłości przede wszystkim jako ważny temat na dziś, jako ostrzeżenie dla nas. Podobnie rzecz się ma z totalitarną wizją przyszłości w „Człowieku z magicznym pudełkiem” Bodo Koxa – romantycznej opowieści o podróżach w czasie, powszechnej inwigilacji i odczłowieczeniu relacji międzyludzkich. Stalinowski PRL i rok 2030 znajdują w tym filmie sekretne połączenie za pośrednictwem fal radiowych, a banalne przesłanie, iż przed katastrofą schronić się można tylko w objęciach drugiego człowieka, znajduje ciekawą, przaśno-futurystyczną oprawę, kojarzącą się z kinem Terry’ego Gilliama, lecz zarazem zatrważająco swojską.

Weterani i debiutanci

To tropienie w polskim kinie aluzji czy komentarzy do obecnej sytuacji społeczno-politycznej może stać się obsesją. Szczególnie dziś, kiedy w środowisku zapanował uzasadniony niepokój, że nowa rada Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, która już niedługo ma być powołana przez ministra kultury, może zachwiać dotychczasową autonomią naszej kinematografii. Zwłaszcza na gruncie kina artystycznego, gdzie twórcza niezależność jest przecież priorytetem. Forsowanie ideologii „dobrej zmiany” byłoby o tyle szkodliwe, że właśnie tegoroczny festiwal pokazał, iż największą siłą naszego kina jest różnorodność. Widać to chociażby na przykładzie filmów historycznych obecnych w głównej sekcji konkursowej. Co prawda „Wyklęty” Konrada Łęckiego, mający wiele cech kina propagandowego, powstał bez dofinansowania ze strony Instytutu, ale za to wystartował w gdyńskim konkursie na równych prawach, obok takiego tytułu, jak „Zgoda” (nagroda za kostiumy dla Agaty Culak), która wyraźnie idzie pod prąd obecnej polityki historycznej. Reżyser Maciej Sobieszczański mierzy się tu z niechlubnym epizodem, jakim były obozy pracy tworzone u schyłku wojny przez polski aparat bezpieczeństwa w miejscu niedawnych obozów nazistowskich. Oprawcy z dnia na dzień stawali się w nich ofiarami, choć były wśród nich także osoby całkowicie niewinne, niepasujące do nowego modelu społeczeństwa, które miało zostać oczyszczone ze wszystkiego, co obce. Na tym tle osadzona zostaje historia polsko-niemieckiego trójkąta miłosnego, a obozowa rzeczywistość zamienia się w laboratorium władzy, słabości i przemocy. Czy takie filmy jak „Zgoda”, opowiadające o zakładnikach wielkiej historii, lecz uciekające od uproszczonych podziałów, będą mogły powstawać w najbliższych latach? Zobaczymy.

Podobne pytanie można by zadać przy okazji filmu „Pokot” Agnieszki Holland i Kasi Adamik, które uhonorowano nagrodą za reżyserię i za charakteryzację (Janusz Kaleja). Film odbierany dotychczas jako głos w sprawie rodzimego patriarchatu, zabijania zwierząt czy roli Kościoła w Polsce, od momentu swojej premiery zdążył obrosnąć w dodatkowe konteksty, za sprawą choćby „Lex Szyszko” czy umacniającego się lobby myśliwych. Lecz mimo coraz większej aktualności i wagi tematu, „Pokot” nadal działa bardziej jak fantazja o zemście niż poważny głos w dyskusji.

Całkowitą porażkę w dialogu ze współczesną rzeczywistością poniósł w „Czuwaj” Robert Gliński, który w sztucznych realiach obozu harcerskiego próbował znaleźć metaforę dla ideologicznego zacietrzewienia i ślepej wierności tradycji, znanych nam dzisiaj skądinąd. Bliski kontakt z widzem stał się za to udziałem pokolenia młodszego, i to zarówno twórców robiących kino popularne, jak i artystyczne. Łukasz Palkowski w „Najlepszym”, inspirując się burzliwą biografią Jerzego Górskiego, rekordzisty świata w triathlonie w kategorii podwójnego Ironmana, wręcz uskrzydlił gdyńską publiczność, która przyznała mu swoją nagrodę (jury doceniło także Marka Warszewskiego za scenografię). Poprzez zmieniające się fryzury Jakuba Gierszała poznajemy kolejne etapy w życiu jego bohatera: ostre uzależnienie od narkotyków, lata spędzone na odwyku w Monarze, imponującą karierę sportową, kolejne upadki, kolejne wzloty. Zmontowany dynamicznie w rytm rockowych szlagierów, film twórcy „Bogów” raz jeszcze spełnił zapotrzebowanie na bohatera pozytywnego, który wbrew wszelkim przeciwnościom osiąga sukces, lecz przede wszystkim pokonuje własne demony.

Bardziej finezyjny ukłon w stronę szerokiej widowni wykonał debiutant Paweł Maślona w „Ataku paniki” (nagroda za drugoplanową rolę kobiecą dla Magdaleny Popławskiej). Kilka luźno zazębiających się anegdot składa się w zabawną opowieść o tym, jak łatwo rzeczywistość wymyka się nam spod kontroli i jak śmieszni jesteśmy, próbując zarządzać tym chaosem. Nade wszystko jednak Maślona, znany dotychczas jako scenarzysta filmu „Demon” Marcina Wrony, udowodnił, że istotą kina jest opowiadanie historii, i że on, przy dużym wsparciu montażystki Agnieszki Glińskiej, potrafi to robić z rzadko spotykaną swadą.

Nadzieja na lepsze

Najwięcej zamieszania, wielogodzinnych sporów i najbardziej brawurowych interpretacji dostarczył również film debiutantki „Wieża. Jasny dzień”. Nagrodzona za scenariusz i debiut reżyserski Jagoda Szelc, studentka łódzkiej szkoły filmowej, zamieniła komunijne spotkanie rodzinne w tajemniczy obrzęd przejścia. Kapłanką tego rytuału staje się w filmie Kaja – biologiczna, choć przez lata nieobecna matka dziewczynki przystępującej do pierwszej komunii. Widzimy, jak dobrze naoliwiony mechanizm, którym z początku wydaje się być wielopokoleniowa, nieźle sytuowana rodzina, nagle się zacina. Jak bohaterowie, włącznie z miejscowym księdzem, zaczynają wypadać ze swych ról. Jak napięcie podskórnie rośnie i za chwilę musi coś pęknąć, by wreszcie mogła dokonać się radykalna zmiana. I choć wszystko w „Wieży...”, włącznie z podwójnym tytułem, przeładowane jest symboliką, zwraca uwagę dojrzałość, z jaką młoda reżyserka i jej znakomici aktorzy, pochodzący głównie z teatru, potrafią zagęścić ten domowy mikrokosmos. Do tego stopnia, że staje się on w pewnym momencie niemal całym światem. Z filmu „opartego na przyszłych wydarzeniach” wyziera przeczucie końca, ale i tęsknota za jakimś wyższym sensem.

Filmy Szelc, Domalewskiego, Sobieszczańskiego czy Maślony, pokazywane na tym festiwalu premierowo, przyniosły nam, mimo zmiennej pogody w Gdyni, „jasny dzień”, czyli nadzieję na to, że dzięki nowemu pokoleniu polskie kino może być (jeszcze) lepsze. O ile, oczywiście, nie przeszkodzą mu w tym urzędnicy, politycy czy inni eksperci. Ale sam festiwal również jest za to odpowiedzialny na etapie tworzenia programu. Przede wszystkim powinno się odchudzić Konkurs Główny, w którym co najmniej cztery tytuły na siedemnaście obecnych w tym roku nie miały potencjału ani artystycznego, ani gatunkowego i sprawiały wrażenie przyjętych wyłącznie uznaniowo. Animowany „Twój Vincent” Doroty Kobieli i Hugh Welchmana świetnie nadawał się na otwarcie festiwalu w związku z obchodzonym w tym roku 70-leciem polskiej animacji, ale w konkurencji z filmami stricte fabularnymi wypadał raczej blado, przy całej swej malarskiej efektowności.

Przemyślenia wymaga też alternatywna sekcja konkursowa „Inne spojrzenie”, bo stała się nazbyt pojemnym workiem, w którym znaleźć można np. film dla dzieci („Tarapaty” Marty Karwowskiej), parodię kina niemego („TodMachine” Bogusława Kornasia), ekscentryczną krótkometrażówkę – mimo istnienia osobnej sekcji („Theatrum Magicum” Marcina Giżyckiego) czy naukowo-filozoficzny esej (słusznie nagrodzony przez jury „Photon” Normana Leto). A tuż obok mamy jeszcze tak różne tytuły jak „Szatan kazał tańczyć” Katarzyny Rosłaniec, „Niewidzialne” Pawła Sali i „Dzikie róże” Anny Jadowskiej. Ten ostatni mógł zresztą spokojnie znaleźć się w Konkursie Głównym – nawet jeśli zbytnio rymował się z innymi filmami „rodzinnymi”, „emigranckimi” czy „świątecznymi”. Choćby dla wybitnej roli Marty Nieradkiewicz grającej młodą mężatkę z prowincji wodzoną na pokuszenie przez nieletniego chłopaka. Znowu uroczystość komunijna córeczki staje się okazją do rodzinnego spotkania (przyjeżdża też pracujący za granicą mąż), ale również do namysłu nad tym, czym jest wina i jej odkupienie. A także, czym jest dziś w Polsce religijność. I, podobnie jak w „Wieży. Jasnym dniu”, film Jadowskiej zadaje to ostatnie pytanie ustami niewinnego jeszcze dziecka – głośno i bezczelnie.

Jeśli ktoś twierdzi, że nasze kino jest wsobne, oderwane od polskiej rzeczywistości i uciekające w prywatność, chyba nie wsłuchał się w te pytania. ©

42. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych odbył się w Gdyni w dniach 18–23 września 2017 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2017