Ciastko patriotka

Cztery osiemdziesiąt. Za tyle złotych i groszy można uczcić sto lat Polski niepodległej w jednej z sieciowych piekarnio-cukierni stolicy.

04.06.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. EMILIA BRAVO
/ Fot. EMILIA BRAVO

„Ciastko niepodległości”: dolna warstwa z podbarwionego na czerwono ciasta proszkowego, które się kruszy i sypie jak nie przymierzając fundamenty naszej praworządności. Dalej na górze warstwa bitej śmietany, ta jest chociaż śnieżnobiała, przetykanej gdzieniegdzie kawałkami malin, na to jeszcze warstwa posypki okruchów tegoż samego ciasta i znów kreska bitej śmietany. Przebywając co prawda nad Wisłą, ale w poprzedniej polskiej stolicy (która w domenie cukierniczej nie zrzuciła z siebie jarzma austriackiego zaboru – na szczęście!), prosiłem starszą latorośl o nabycie i spożycie ciastka w moim imieniu i podzielenie się wrażeniami. Łączące nas więzy krwi widać w namiętnym uwielbieniu słodszej części jedzeniowego spektrum; mówiąc prościej: jest takim samym łasuchem jak ja. Swoje sprawozdanie zakończyła jednak sucho: „wisisz mi kasę”. Wnoszę, że nie była zachwycona i potraktowała całe to narodowo-biszkoptowe przeżycie w kategoriach trudnej misji. Nie dość zadbałem o jej uczucia patriotyczne, by były w stanie pokryć rozczarowanie.

Z flagą jako inspiracją do świętowania rocznicy na słodko jest zresztą pech. Biel i czerwień – cóż byłoby prostszego, niż zrobić sernik na zimno lub bezę z pięknym musem truskawkowym na wierzchu albo czerwoną galaretką pełną połówek truskawek, kwaskowatych porzeczek albo malin. Tylko że kolejność się nie zgadza: w serniku białe musi być na dole, a nie na górze. Dobrze chociaż, że nasze barwy łatwo w kuchni przetworzyć bez sięgania po sztuczne barwniki. Powiedzcie sami – czy jedliście kiedyś coś z natury granatowego? Francuzom i Holendrom nie byłoby zatem łatwo, szwedzki błękit jest również niezjadliwy. Niemcom łatwiej: ich flagowy przekładaniec, gdyby zapragnęli stworzyć kanapkową syntezę swojej jakże zróżnicowanej regionalnie państwowości, widziałbym tak: usmażony w złocistej panierce sznycelek, na to gruba warstwa sosu, którym polewa się zwykle currywurst, i wszystko to przykryte plasterkiem czarnego pumpernikla. Przy czym sos dobieram nieprzypadkowo – jako hołd dla Willkommenskultur naszych sąsiadów, którzy potrafili mieszankę przypraw o rodowodzie indyjskim pożenić ze swojską kiełbaską w narodowym daniu ulicznym.

Ale to tylko czcza zabawa w koncepty, których nikt by nie chciał jeść. Jak bardzo materia jedzenia wymyka się dosłownym zapożyczeniom ze świata symboli politycznych czy historycznych, świadczą smętne wyniki konkursu na „ciastko patriotkę”, który pewna fundacja (niezależnie od inicjatywy stołecznej piekarni) przeprowadziła ze sporym wsparciem ogólnokrajowych mediów. Przykro to mówić, ale wszystkie finałowe zgłoszenia wyglądały jak lekcja odrobiona z trudem i na ostatnią chwilę. Wygrała babeczka, na którą nałożono mus truskawkowy i kleks białego kremu, dla lepszego wrażenia posypany siekanymi pistacjami, bo, jak wiadomo, drzewa pistacjowe to element polskiego pejzażu na równi z rosochatą wierzbą i brzeziną przeglądającą się w stawie podle piaszczystej drogi do starego dworku. Może po prostu trzeba powiedzieć, że flaga (podobnie jak godło, ikoniczny wizerunek dawnego bohatera) na tym funduje szczególny status swoistego totemu, że jest wyjęta z obszaru codzienności? Co innego wymalować sobie dwie kreski na policzku (będziemy to aż do mdłości oglądać w najbliższych tygodniach piłkarskiego wzmożenia), co innego te kreski jadać.

Istnieje niby jeden ważny wyjątek: wielka kariera, jaką zrobiła od końca XIX w. pizza margherita, nawiązująca zielenią bazylii, bielą sera i czerwienią pomidora do flagi młodego włoskiego państwa, które poszukiwało symboli mających lepić jeden jako tako homogeniczny naród. Ale wydaje mi się to mocno naciągane. Całą tę historię Włosi opowiadają raczej na użytek turystów; nikt nie lubi słyszeć na pytanie „a dlaczego coś jest czymś” odpowiedzi „nie wiem, tak samo wyszło”.

Niemrawość ciasteczkowej inicjatywy wskazuje moim zdaniem na coś więcej niż opór przed mieszaniem porządków: może po prostu nas to stulecie gremialnie mało obchodzi? Za rok nic nie zostanie z tych pomysłów. Zostaną wuzetki i kremówki (zwane papieskimi już chyba tylko w Wadowicach i Krakowie) w ojczyźnie, w której duma z budowania zawsze ustąpi pamięci krzywd. I która nigdy nie będzie dla nas błoga, jak deser po niedzielnym, mieszczańskim obiedzie.

Tak narzekam na brak patriotyzmu latorośli, a przecież od dzieciństwa karmiłem je regularnie w sezonie prostym sernikiem, który w roku stulecia niepodległości przemianujmy na „biało-czerwony kotylion z truskawkami”. Zwilżamy paroma łyżkami wody 4-5 łyżeczek żelatyny. W sporym garnuszku doprowadzamy do wrzenia 150 ml wody z 100 g cukru i żelatyną. Odstawiamy, żeby lekko ostygło. W tym czasie ubijamy na sztywno 250 ml śmietanki. Wkręcamy delikatnie 400 g serka waniliowego oraz 250 g drobno pokrojonych truskawek. Miksujemy przestygłą mieszaninę żelatynową aż do spienienia. Wlewamy ją powolutku, delikatnie mieszając do masy serowo-śmietankowej. Przekładamy do tortownicy o średnicy 22-24 cm, wstawiamy do lodówki na 2 godziny. Dekorujemy wianuszkiem z przekrojonych truskawek. Listki mięty zaburzą nam dwukolorową kompozycję, ale za to bardzo pomogą na smak. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 24/2018