Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rada Bezpieczeństwa ONZ upoważniła ich do zaprowadzenia pokoju w 5-milionowym państwie, które od wiosny doświadcza przemocy w starciach między grupami muzułmanów i chrześcijan. Francuzi dołączyli do oddziałów Unii Afrykańskiej, której wojska nie potrafiły sprostać sytuacji.
To interwencja humanitarna: wskutek walk już co dziesiąty mieszkaniec kraju musiał uciekać z domu; co czwarty potrzebuje pomocy żywnościowej. Czerwony Krzyż donosi, że w ubiegłym tygodniu w samej stolicy zginęło prawie 400 ludzi. UNICEF – że z powodu wojny 70 proc. dzieci przerwało naukę, a kilka tysięcy walczy jako żołnierze. Są też strategiczne przyczyny interwencji: obawa przed tym, że kraj – bogaty w surowce i graniczący z sześcioma państwami, z których większość też ma swe wewnętrzne konflikty – stanie się bazą terrorystów, przemytników i handlarzy broni, i zdestabilizuje cały region.
Trzy dni przed początkiem francuskiej operacji prezydent François Hollande gościł kilkunastu przywódców z Afryki. Pod protokolarnym uśmiechem skrywał nietęgą minę. Kilka lat temu jego poprzednik zapowiadał koniec militarnego zaangażowania Francji w Afryce Subsaharyjskiej. Tymczasem, po interwencjach na Wybrzeżu Kości Słoniowej (2011 r.) i w Mali (2013 r.), Paryż już trzeci raz śle żołnierzy do swych byłych kolonii. Hollande – który wcześniej apelował, by „pokój Afryce zapewniali sami Afrykanie” – oświadczył teraz swym gościom, że Francja wzmocni tworzone tam siły szybkiego reagowania i namówi do pomocy inne kraje Europy.
Francuzi wypracowali w Afryce nowy model zaangażowania militarnego. Działają we współpracy z regionalnymi przywódcami, interweniują szybko, a po opanowaniu sytuacji kontrolę pozostawiają siłom afrykańskim. Miejmy nadzieję, że w RŚA będzie podobnie.