Chleb i corrida

W tym roku Chińczycy obchodzą wiele okrągłych rocznic: 100-lecie urodzin Deng Xiaopinga, 55-lecie powstania ChRL, 15-lecie wydarzeń na Placu Tiananmen. Kto wie, czy nie najważniejszą jest 85. rocznica Ruchu 4 Maja, zwolenników otwarcia na zachodnią naukę i demokrację. Dziś w Chinach chętniej mówi się jednak o demokracji kierowanej przez państwo, a dobrobyt stawia ponad polityczną wolność.

14.11.2004

Czyta się kilka minut

Profesor Fang Lizhi wiedział, co trzeba zrobić. W wydanym 14 lat temu zbiorze esejów “Zburzyć wielki mur" ten znany dysydent domagał się ni mniej, ni więcej, tylko “całkowitej westernizacji" Chin. Nie oznaczało to brutalnego niszczenia chińskiej tradycji, ale raczej całkowite otwarcie kraju na wpływy zachodniej kultury materialnej i duchowej, która, zdaniem profesora, przewyższa chińską. Kiedyś górą były Chiny, teraz jest odwrotnie i czas przejąć z Zachodu wszystko, co lepsze. Co jest lepsze, miało się okazać na wolnym rynku idei, na którym wartościowe elementy chińskiej tradycji obroniłyby się same.

Lizhi, wybitny astrofizyk, “chiński Sacharow", był jedynym w dziejach Chin Ludowych dysydentem, któremu przez lata pozwalano na otwartą krytykę komunistycznego reżimu, i to po nazwiskach. W 1986 r., kiedy po raz drugi wyrzucano go z partii, mówił na uniwersytecie w Szanghaju: “Oceniając na spokojnie 30 lat od wyzwolenia, można uznać ten okres za porażkę w każdym aspekcie życia politycznego i gospodarczego".

Za takie poglądy nie dostaje się w Chinach orderów. Fang, wielbiony przez studentów i znienawidzony przez większość partyjnej elity, uważany był za duchowego ojca demonstracji na placu Tiananmen. W czasie zajść schronił się przed aresztowaniem w amerykańskiej ambasadzie, skąd po dwóch latach pozwolono mu na wyjazd do USA.

Fanaberie intelektualistów

Pół biedy, gdyby Fang Lizhi chciał dla Chin tylko demokracji i praw człowieka. W swoich rozważaniach idzie dalej. Interesuje go świat idei, wartości, religia. Choć niewierzący (“moją religią jest nauka"), czuje sympatię do chrześcijaństwa. Zafascynowany renesansem i humanizmem, w dziełach Leonarda da Vinci i Michała Anioła dostrzega wprawdzie ich religijny charakter, ale najbardziej urzeka go to, że pokazują ludzką naturę, a nie świętość. “Emanuje z nich przyjaźń, matczyna miłość, współczucie. Wszystko to wskazuje na coś na wskroś ludzkiego, a nie na siłę, władzę i majestat Boga" - pisze. Duch reformacji tak odmienił Kościół wieków średnich, że mógł on potem koegzystować z wolnością, równością i braterstwem. “Renesans zamienił Boga w ludzi, a w Chinach odwrotnie, przeskoczono renesans, a człowieka zamieniono w Boga" - to o Mao Zedongu.

Zachodnia nauka jest częścią systemu wartości, który uformował się w okresie renesansu. Wprawdzie konfucjanizm i taoizm też stawiają człowieka w centrum rozważań, ale w Chinach nigdy nie zaistniało nic na kształt tamtej epoki. Pora zatem na chiński renesans i reformację, a później Oświecenie.

Zacofanie Chin w sferze kultury duchowej jest, zdaniem Fanga, dużo większe niż braki materialne, czas więc najwyższy, by porzucić XIX-wieczną tradycję ti-yang, która polega na przejmowaniu z Zachodu tylko jego nauki i chronieniu chińskiej “esencji" (kultury). Komunizm przeczy temu podejściu, ale już wolny rynek bez demokracji czy cenzurowanie internetu dobrze się w tę tradycję wpisują. Tymczasem system gospodarczy i wynalazki techniczne, wyrwane ze swego kulturowego kontekstu i pozbawione społecznej kontroli, będą funkcjonować opacznie albo ulegną wynaturzeniu. Celem dla Chin jest oczywiście demokracja i prawa człowieka, ale nie da się ich wprowadzić od razu. Teraz najważniejsza jest nauka i edukacja, źródło pomyślności kraju w każdej dziedzinie. Specjalną misję do spełnienia mają intelektualiści i studenci.

Tyle profesor Fang Lizhi. W 1991 r. odpowiadając włoskiemu dziennikarzowi na pytanie, kiedy spotkają się w wolnych Chinach, mówił: “z pewnością w ciągu 10 lat". Fang, który do dziś obserwuje gwiazdy na Uniwersytecie Arizona i do Chin nie ma wstępu, pomylił się. Nie jedyny raz.

Paradoks “chińskiego Sacharowa" polega na tym, że gdy gospodarka rośnie w zawrotnym tempie, a prawa człowieka, są, jakby powiedział reżim, “najlepsze w historii", on pozostaje w swoich poglądach osamotniony bardziej niż kiedykolwiek. Nawet studenci prestiżowego Uniwersytetu Nauki i Technologii w Hefei, którzy w latach 80. za kadencji prorektorskiej Fanga cytowali na transparentach słowa Martina L. Kinga: “Mam marzenie, marzenie o wolności, marzenie o demokracji", w 1999 r. palili amerykańskie fast-foody po zbombardowaniu chińskiej ambasady w Belgradzie przez lotnictwo NATO.

A przecież poglądy Fanga nie są w Chinach niczym nowym. Z wielu okrągłych rocznic i wydarzeń, które przypadają w tym roku (55. rocznica powstania ChRl, 15-lecie Tiananmen, 100-lecie urodzin Denga, odejście Jiang Zemina), kto wie czy nie najważniejsza, choć niezauważona, była 85. rocznica Ruchu 4 Maja.

W maju 1919 r. na placu Tiananmen zebrały się tysiące studentów protestując przeciw upokarzającym dla Chin postanowieniom Traktatu Wersalskiego. Demonstranci domagali się porzucenia skostniałej tradycji i otwarcia na Zachód. “Mr. Science i Mr. Democracy (nauka i demokracja), tylko ci dwaj dżentelmeni mogą uzdrowić ciemne schorzenia chińskiej polityki, moralności, nauki i myśli" - pisał Ch’en Tu-hsiu, dziekan wydziału humanistycznego Uniwersytetu Pekińskiego. Spadkobiercami ruchu ogłoszą się nawet komuniści, tyle że demokrację zastąpią socjalizmem z chińskimi właściwościami.

To prawda, poglądy Fanga Lizhi nigdy nie dominowały wśród elit rządzących. Mają jednak silną tradycję w chińskim życiu intelektualnym. Powstanie esejów, o których mowa, przypada na okres pierestrojki i upadku komunizmu w Europie Wschodniej. Na pewno nie można było ich wtedy uznać za fanaberie intelektualisty. Dziś jest chyba inaczej. Dlaczego?

Powrót do Chin

Intelektualiści mają w chińskiej tradycji osobne miejsce i rolę do spełnienia. Ich zadaniem było doradzanie cesarzowi, który miał jak najlepiej wypełniać powierzony mu przez niebo mandat - sprawowanie władzy. Z kolei intelektualista miał być człowiekiem nieposzlakowanym moralnie i doradzać władcy w najlepszej wierze. Gdyby uznał, że ten źle rządzi, miał obowiązek się sprzeciwić, a nawet zażądać jego ustąpienia. W efekcie intelektualista tracił głowę albo kończył w wiezieniu, albo, gdy było to połączone z większym buntem, cesarz ustępował z całą dynastią. W okresie Mao Zedonga tę i wiele innych tradycji postawiono na głowie, jednak od czasu reform Denga intelektualiści odzyskali część swego autorytetu. Ich zdanie jest ważne i dla partii, i dla Chin.

O czym debatują chińscy intelektualiści? Jeszcze niedawno wydawało się, że celem politycznych reform, choćby mierzonych na dziesięciolecia, jest liberalna demokracja w zachodnim stylu. Pytanie brzmiało więc nie, czy, a kiedy wprowadzać demokrację i jakie są szanse, że wyłoni się ona w naturalnym procesie po okrzepnięciu gospodarki rynkowej. “Doświadczenia rozwoju socjoekonomicznego ostatnich 200 lat na Zachodzie, a także ostatnie 100 lat chińskich doświadczeń, stanowią wystarczający dowód, że wartości i przekonania liberalne są najlepsze i najbardziej nadają się do uniwersalnego zastosowania" - pisał przy okazji śmierci Isaiaha Berlina znany politolog i wiceprezydent Chińskiej Akademii Nauk Społecznych, Li Shenzhi.

Tradycja 4 maja jest wciąż żywa, jednak ostatnio w debacie o chińskiej demokracji nastąpiło istotne przesunięcie akcentów. Coraz częściej obok słowa “demokracja" pojawia się przymiotnik: “konfucjańska", “azjatycka"; mówi się o demokracji z “chińskimi właściwościami" albo “kierowanej przez państwo". Może to oznaczać definitywne pożegnanie z liberalną demokracją. Jak do tego doszło?

Powodów jest kilka, wszystkie ze sobą splecione. Chiński kapitalizm, mimo że dziki i skorumpowany, jest skuteczny: pozwala się bogacić. Szybki wzrost gospodarczy zapewnia gigantyczny, choć nierówny postęp materialny. Nie idzie tylko o odwrócenie ludzkiej energii od knucia o “liberalnej truciźnie" i skierowanie jej na zarabianie pieniędzy. Gospodarka domaga się stabilności, a wprowadzanie demokracji, słusznie lub nie, kojarzy się wielu Chińczykom z chaosem. Pielęgnowanie wzrostu stanowi zatem dodatkowe uzasadnienie dla rządów silnej ręki. Więcej zaufania budzą już autorytarne rozwiązania innych państw regionu, tym bardziej, że to też demokracja, tyle że azjatycka, np. w Singapurze czy Malezji.

Deng Xiaoping wysyłając 15 lat temu czołgi na Tiananmen, nie tylko położył kres studenckim demonstracjom i na lata rozbił opozycję, ale wpłynął też na przebieg chińskiej debaty intelektualnej. Większość reformatorów porzuci marzenia o pokojowej rewolucji na wzór Europy Wschodniej; po Tiananmen mówić się raczej będzie o stopniowych reformach, a na początku lat 90. pojawią się publikacje poddające rewizji całą współczesną historię Chin. Potępi się rewolucję jako metodę walki politycznej (także studentów z Tiananmen), a nawet Ruch 4 Maja za naiwną westernizację. Uznanie znajdą za to godzące tradycję z nowoczesnością stopniowe reformy ostatniej chińskiej dynastii Qing.

Wydarzenia ostatnich 15 lat kazały Chińczykom inaczej spojrzeć na Zachód i demokrację. Najpierw entuzjastycznie przyjmą teorię Fukuyamy o “końcu historii". Liberalna gospodarka i demokracja jako ostatni przystanek rozwoju dziejów - to tezy skrojone wprost do programu chińskich westernizatorów. Wielu intelektualistów uwierzy Fukuyamie i poprze reformy rynkowe Denga. Na razie bez demokracji, ale i na nią przyjdzie czas, taka jest bowiem dziejowa konieczność.

Później, przyglądając się choćby reformom w Rosji, Chińczycy dojdą do wniosku, że demokratyzacja i rynek nie zawsze kończą się happy endem. Mogą za to doprowadzić do rozpadu kraju, co w Chinach jest największym tabu. Słusznie lub nie, w amerykańskiej polityce zagranicznej Chińczycy zechcą widzieć głównie cynizm i imperializm. Szokiem będzie dla nich poparcie Zachodu dla Jelcyna, gdy ten wyśle czołgi pod parlament w 1991 r. Zestawią to z bojkotem Chin po Tiananmen i zarzucą Zachodowi cynizm oraz... rasizm. W tym samym czasie bowiem Zachód “celowo" pozbawi Pekin szans na Olimpiadę w 2000 r., a Huntington opublikuje esej o “zderzeniu cywilizacji" (kolejna modna wśród chińskich elit teoria amerykańskiego profesora). Dodajmy jeszcze ingerencję NATO w Jugosławii i zbombardowanie chińskiej ambasady w Belgradzie (“imperializm") czy, jak ostatnio, ograniczanie swobód obywatelskich w USA, a łatwiej przyjdzie zrozumieć rozczarowanie Chińczyków i Fukuyamą, i Zachodem w ogóle.

Przesunięcie debaty w kierunku chińskiej tradycji dotyczy tylko istotnej części elit intelektualnych, a nie władzy i społeczeństwa. Jednak nie można lekceważyć tego procesu. Partia nie od dziś powtarza, że autorytarny charakter jej rządów wynika z chińskiej specyfiki. “Demokracja w zachodnim stylu to ślepa uliczka, której Chiny powinny uniknąć" - mówił trzy miesiące temu prezydent Hu Jintao w chińskim parlamencie.

Zatem “powrót do Chin" prozachodnich niegdyś intelektualistów jest władzy na rękę. Stanowi bowiem dobrowolne odejście od uniwersalizmu w kierunku determinizmu kulturowego, którym wygodnie da się uzasadnić chińską specyfikę, na przykład brak demokracji. Dla partii mającej kłopot z legitymizacją swej władzy - jak znalazł.

Zaklęte koło konfucjanizmu

Właściwie dlaczego nie można wprowadzić w Chinach demokracji? Najłatwiej mają ci, co twardo stoją przy tzw. azjatyckich wartościach. Typowy zestaw ich argumentów jest taki: demokracja nie pasuje do Chin i nigdy nie będzie, bo Chiny są inne. Są za stare, za duże, zbyt zróżnicowane wewnętrznie, a charakter narodowy ich mieszkańców nie przystaje do demokracji. Prawdziwy Chińczyk dobrze czuje się w feudalizmie i lekko zniesie nawet tortury, gdy nieomylna władza tak zasądzi. Najbardziej interesuje go zaś zarabianie pieniędzy (sceptyk mógłby zapytać: co z Indiami, które są równie skomplikowane jak Chiny i... mają demokrację?).

Druga, dużo liczniejsza grupa - znajduje się w niej przekrój całego chińskiego społeczeństwa: władza, elity intelektualne, opozycja, klasa średnia, chrześcijanie i emigracja; tu trzeba też dopisać profesora Lizhi - mówi: demokracja tak, ale nie dziś. Dziś Chiny są za biedne, przepaść między miastem a wsią za duża. Poza tym masom brak kultury, Chińczycy nie umieją iść na kompromis, ich poziom świadomości obywatelskiej jest w powijakach. Słowem: najpierw trzeba posłać Chińczyków do szkoły, a później się zobaczy. Okres dojrzewania ma potrwać od kilku do stu lat.

Zagranica? Też woli stabilne Chiny. Poza tym jaka międzynarodowa korporacja oprze się robieniu biznesu w kraju, w którym nie trzeba się liczyć ze związkami zawodowymi, a prawo pracy de facto nie istnieje? W samej prowincji Shenzen co roku 20 tys. pracowników ulega wypadkom przy pracy, wielu zostaje inwalidami, a rentę dostają nieliczni.

Spośród argumentów przeciw demokracji najważniejszy jest ten o niedojrzałości chińskiego społeczeństwa. Postulat edukowania mas nie jest nowy, zmieniały się tylko przedmioty, które mieli studiować Chińczycy. Konserwatyści z dynastii Qing w XIX w. chcieli powrotu do klasycznego konfucjanizmu; intelektualiści i studenci Ruchu 4 Maja będą się domagać wręcz zmiany kultury na zachodnią; Sun Yat Sen na początku XX w. będzie mówił o konieczności moralnego i psychologicznego przywództwa dla narodu. Mao chciał narodzin całkiem innego człowieka. Dzisiejsze, nawet liberalne, elity, też nie dowierzają “zwykłym ludziom", którzy uwolnieni z autorytarnej smyczy mogą wpaść w histerię i doprowadzić do wojny domowej oraz rozpadu kraju.

Obawy te mają uzasadnienie w historii Chin, naznaczonej rebeliami, schizmami, podziałami, których okresy były dłuższe od mitycznej jedności. Profesor Mao Haijan, krytyczny wobec reżimu, też boi się uwolnienia mas: “Nieedukowani ludzie będą gwałtownie sprzeciwiać się prawu wypowiedzi dla innych. Rządy większości staną się tyranią. Europejczycy potrzebowali wielu lat, by zrozumieć, że mniejszość też może mieć rację". Jeszcze inni sadzą, że społeczeństwu potrzebna jest krucjata moralna i religijna, by wypełnić pustkę i brak wiary w cokolwiek u większości Chińczyków.

Kto ma edukować masy? Oświecona władza i elita społeczna. I tak, przynajmniej w teorii, koło się zamyka: następuje powrót do konfucjanizmu i odejście od demokracji. W konfucjanizmie ośrodek władzy (cesarz) był nieomylnym źródłem moralności, ośrodkiem prawdy. Każda odmienność w poglądach, rys opozycji czy herezji był odbierany jako zagrożenie dla istniejącego porządku. To na tej zasadzie komuniści niszczą dziś nawet “kontrrewolucyjne" sekty ćwiczące medytację czy głębokie oddechy.

Ostoja reżimu

Mao Zedong był odpowiedzialny za śmierć dziesiątków milionów Chińczyków, jednak miał za sobą ideologię, która uzasadniała jego władzę. Obecnej partii technokratów pozostaje niewiele poza wzrostem gospodarczym. Taka legitymizacja może być całkiem skuteczna, przynajmniej do czasu poważnego kryzysu gospodarczego. Co wtedy? Azjatyckie wartości są dobre jako reklama dla zagranicy, w kraju mogą jednak nie wystarczyć. Partii pozostaje więc inna, sprawdzona metoda: docisnąć pedał nacjonalizmu. Będzie on skierowany zapewne przeciw Tajwanowi albo Japonii, a może przeciw Zachodowi, za wszystkie krzywdy i poniżenia z przeszłości.

Kłopot w tym (władza musi to wiedzieć z historii), że podgrzewanie emocji “mas" może łatwo obrócić się przeciw władzy. Rozumując po konfucjańsku: lud, jak nieraz w przeszłości, uzna, że władza utraciła mandat i zażąda jej wymiany.

Wielu Chińczyków uważa, że gwałtowne zmiany polityczne doprowadzą do chaosu. Można jednak próbować odwrotnej argumentacji: tłumienie siłą społecznych emocji i politycznej aktywności może prowadzić do przemocy, zmian nastrojów czy szukania substytutów wolności na przykład w seksualnej rozwiązłości, pornografii i homoseksualizmie. Nie przypadkiem bestsellerem stała się w Chinach “Nieznośna lekkość bytu" Milana Kundery. Niewykluczone, że Kundera opisując życie w świecie bez politycznej wolności, w którym główny bohater wyżywa się w przygodach cielesnych, dotknął czułego miejsca formującej się chińskiej klasy średniej.

Załóżmy jednak, że wzrost gospodarczy potrwa kilkadziesiąt lat. Co wtedy? Optymiści twierdzą, że silna klasa średnia zapragnie oddychać wolnością, rozwinie się społeczeństwo obywatelskie, władza się ugnie i krok po kroku powstanie demokracja. “Kto raz skorzystał z kolorowego telewizora, już nigdy nie wróci do czarno-białego" - mówi Anthony Chang z Oksfordu.

Być może. Ale może być dokładnie na odwrót. Rosnąca klasa średnia stanie się - poniekąd już jest - ostoją autorytarnego reżimu. Otrzyma wszelkie prawa, poza politycznymi. Powstanie sojusz władzy z klasą średnią, którego celem będzie utrzymanie stabilności umożliwiającej spokojną konsumpcję. Dyktatura klasy średniej zastąpi dyktaturę proletariatu, władza zaś dostarczać będzie “chleba i igrzysk".

Czy zamożne, a pozbawione wolności politycznej życie zadowoli Chińczyków? Zwolennicy azjatyckich wartości powiedzą, że to dla Azjaty idealne rozwiązanie. Ktoś, kto swobodę wypowiedzi traktuje jako niezbywalne prawo jednostki, odpowie, że życie w kłamstwie musi upokarzać i moralnie pustoszyć. Tym bardziej, że w sąsiednich krajach (Japonia, Korea Południowa, Filipiny) za mówienie politycznej prawdy nie idzie się do więzienia. Krytyk literacki z Pekinu opisuje, jak mali Chińczycy przyswajają sobie reguły gry: “Chińskie dzieci szybko uczą się, co może sprowadzić na nie kłopoty. Wyrabiają w sobie czujność na problemy, o których mówić nie wolno. Wiedzą, że interesowanie się delikatnymi historycznymi tematami nie jest dla nich dobre. I dlatego nie pytają. A to znaczy, że rodzice nie muszą odpowiadać".

Według sondażu ONZ 55 proc. Latynosów zaakceptuje dyktaturę, gdy zapewni ona gospodarczy rozwój. Rządy autorytarne w połączeniu z silną gospodarką sprawdziły się jak dotąd tylko w Singapurze (nie udało się w Korei Południowej i Chile). Jeśli powiodą się w Chinach, to taki model mogą zechcieć kopiować wszelkiej maści dyktatorzy na całym świecie. Dobrze to, czy źle?

***

W październiku władze Szanghaju sprowadziły do miasta corridę. Ma dostarczać rozrywki mieszkańcom.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2004