Gwiaździsty sztandar made in China

Nie ma ostatnio tygodnia, by wktórymś zkrajów Zachodu, także wPolsce, nie wybuchała jakaś "chińska afera - ze szkodliwymi chińskimi zabawkami bądź ztalerzami malowanymi farbą zawierającą ołów. ZChin płyną nie tylko zabawki italerze, ale także zatruta żywność. Tyle że kiedyś, dawno temu, to samo robili... Amerykanie.

29.11.2007

Czyta się kilka minut

Uliczna smażalnia w prowincji Sichuan / fot. KNA-Bild /
Uliczna smażalnia w prowincji Sichuan / fot. KNA-Bild /

Niedawno w jednym z chińskich miast wybudowano fabrykę firmy elektronicznej NEC. Nie była to jednak inwestycja znanego japońskiego koncernu o tej nazwie, lecz od początku do końca chińska "atrapa": z własnym laboratorium, halami i działem sprzedaży. Japończycy wykryli fałszerstwo dopiero, gdy klienci zaczęli się skarżyć na słabą jakość zakupionych produktów.

Nigdzie podrabianie nie jest tak rozpowszechnione jak w Chinach. Dotyczy to nawet leków i żywności. - Gdyby Chińczycy wiedzieli, jak szkodliwe jest jedzenie, które codziennie kupują, w kraju wybuchłaby rewolucja - twierdzi w rozmowie z "Tygodnikiem" Zhou Qing, autor książki o skandalicznych warunkach, w jakich w Chinach produkowana jest żywność (książka w ojczyźnie autora nie mogła się ukazać, przywiózł rękopis do Japonii).

Plaga dotyka zatem przede wszystkim samych Chińczyków, choć coraz częściej wybrakowane towary trafiają za granicę. Wywołuje to międzynarodowe napięcia. Jednak obok troski o jakość chińskich towarów, kryje się za nimi także lęk - przed rosnącą rolą Chin na świecie.

"Chcą nas wytruć!"

O ile o "chińskich bublach" mówi się od dawna, to o szkodliwej chińskiej żywności głośno zrobiło się dopiero wiosną tego roku, gdy kilka tysięcy amerykańskich psów i kotów śmiertelnie zatruło się importowanym pokarmem. Potem popłynęły informacje o wstrzymywaniu kolejnych dostaw z Chin: ryb skażonych antybiotykiem, zabawek pokrytych trującą farbą z dodatkiem ołowiu, toksycznych suszonych owoców. Ze sklepów w Europie, USA i Kanadzie wycofywać zaczęto opony, materace, komórki czy ognie sztuczne. Wszystko "made in China".

"Nasz eksport jest w 99 proc. bez zarzutu" - tak protestuje, tradycyjnie już, chiński MSZ. A rynek wewnętrzny? "Jest coraz lepiej, tylko 20 proc. żywności nie spełnia norm".

W tym roku w ramach retorsji Chiny wycofały amerykańskie mandarynki, w których wykryto od razu bakterie, pleśń i dwutlenek siarki. Pekin miał do amerykańskich mediów pretensje o wzbudzanie histerii. Częściowo słuszne: "Czy Chiny planują wytruć Amerykanów i ich zwierzęta!?" - wołały media w USA. Waszyngtonowi Pekin zarzucił, że problemem nie są wybrakowane towary, lecz rosnący deficyt handlowy USA, więc administracja Busha szuka pretekstu do sztucznej ochrony własnego rynku.

Jednak groźby kar i bojkotu ze strony USA - a także Unii Europejskiej - zrobiły swoje: Chińczycy przyznali, że problem istnieje ("Jesteśmy wciąż krajem rozwijającym się"), godząc się nawet na współpracę z zagranicą we wdrażaniu nowego systemu kontroli jakości. Do olimpiady w 2008 r. ma być lepiej. Zwłaszcza z żywnością, której nie ufa dziś 70 proc. chińskich konsumentów. Władze obiecały zwiększyć liczbę kontroli, zaostrzyły kary i, jak to w Chinach, wydały wyrok śmierci na dwóch urzędników oskarżonych o przyjmowanie łapówek za dopuszczanie na rynek podrobionych lekarstw.

- Tych dwóch skazano, bo amerykańskie psy i koty zatruły się chińskim pokarmem - komentuje szyderczo Zhou Qing. Jego zdaniem proces był "dla zagranicy", podczas gdy to chińskie społeczeństwo jest główną ofiarą własnych bubli. A tu Zhou jest sceptyczny: poprawi się jakość towarów na eksport, reszta zostanie bez zmian.

Nie tylko Chiny

Dlaczego podrabiają, także własne marki? Dlaczego - jak ostatnio w czasie święta narodowego - kontrola w prowincji Heibei wykazała, że połowa rodzimej wódki i blisko 100 proc. importowanych alkoholi w sprzedaży było podrobionych? Wini się komunizm, kapitalizm, biedę, prawo, globalizację, wreszcie chińską mentalność.

Po pierwsze, towary podrabia się w wielu krajach Azji i nie tylko. Dostawy z meksykańską żywnością są zawracane z amerykańskiej granicy równie często jak chińskie. Ale Chiny są wielkie i rozwijają się najszybciej w świecie.

Można też szukać analogii w przeszłości. To, co jedni nazywają "chińskim duchem przedsiębiorczości", ma wiele wspólnego z rozwojem gospodarki USA przed stu laty. Prezydent Theodore Roosevelt utworzył w 1905 r. Urząd Żywności i Leków po serii skandali, wywołanych pojawieniem się na rynku m.in. nawozów sztucznych albo glukozy sprzedawanej jako miód.

Regulacje prawne w Chinach nie nadążają - jak kiedyś w USA - za rozwojem gospodarczym. Pogoń za zyskiem i mordercza konkurencja (wymuszana także przez dyktujące niskie ceny zachodnie koncerny) skłania wielu przedsiębiorców do gry nie fair. Gwałtowne przemieszczenia społeczne idą w parze z rozluźnieniem norm moralnych. W swej książce Zhou Qing opisuje, jak pewien właściciel baru starał się utrzymać klientów, dodając do zupy... morfinę.

Trudno za każdą chińską patologię winić partię komunistyczną. Ale system polityczny, pełen frazesów o socjalistycznej demokracji, jest dyktaturą technokratów, sprawujących (przy pomocy cenzury i policyjnej pałki) władzę legitymizowaną gospodarczym wzrostem. Wzrost zatem musi trwać.

Chęć walki z korupcją głoszona przez chińskich przywódców może być szczera. Przeszkoda tkwi w powiązaniach lokalnych notabli z biznesem. W Heibei okazało się, że wiele restauracji sprzedających podrobiony alkohol należało do funkcjonariuszy partyjnych lub ich rodzin. A to nomenklatura, wydając rozporządzenia, stanowi prawo.

Winna kultura?

"Ten system formuje złych ludzi" - pisał znany intelektualista Liu Junning po aferze z niewolniczym wykorzystaniem dzieci w chińskich kopalniach. "Przez ostatnie kilkaset lat dużo się w społeczeństwie zmieniło, poza jednym: ludzkie prawa nie są chronione i wciąż depcze się godność. Niewolnictwu w kopalniach winna jest nie gospodarka rynkowa, lecz partyjni notable, właściciele kopalni i przede wszystkim system, który nie chroni praw jednostki do życia, wolności i własności".

23 lata temu ukazała się książka tajwańskiego naukowca Yo Banga pt. "Ugly Chinaman". W ChRL nie doczekała się publikacji, na Tajwanie wznawiano ją nie raz. To ostry pamflet na chińską kulturę.

Przypisywanie narodom cech charakteru wyszło na Zachodzie z mody i ociera się o polityczną niepoprawność. Ale na Dalekim Wschodzie, gdzie nacjonalizm jest żywy, wciąż ma wzięcie. Yo Bang zaczyna pytaniem, czy po rewolucji kulturalnej "da się jeszcze uratować naród moralnych degeneratów"? Później, jak Liu, cofa się daleko w przeszłość. Jego zdaniem chińska kultura od setek lat jest "uszkodzona". Jak wielki naród mógł się tak zdegenerować? - pyta.

Jego zdaniem powód tkwi w tyranii, własnej i obcej, której naród był poddawany przez wieki. Upadek tak wielkiej cywilizacji musiał się odbić na psychice wszystkich Chińczyków, bez względu na to, gdzie mieszkają. W rezultacie przeciętny Chińczyk ma niezrównoważoną osobowość, oscylującą między ekstremami - arogancją i kompleksem niższości.

"Chińskie dzielnice w USA łatwo odróżnić od japońskich i koreańskich, bo panuje tam zawsze bałagan" - pisze Yo Bang. W relacjach międzyludzkich normą jest kłamstwo, Chińczyk ufa tylko rodzinie, przejawia skłonność do konformizmu i służalczości, a z drugiej strony do intryg i konfliktów. Najlepiej widać to po chińskiej diasporze w USA.

Do każdej jego tezy znajdzie się zapewne antyteza. Ale jeśli teza Yo Banga choć w części jest prawdziwa, to lekarstwem na chorą chińską duszę byłby powrót Chin do naturalnego im splendoru. W tym kierunku prawdopodobnie zmierzają.

Japoński "Newsweek" przestrzegał niedawno przed zbliżającą się inwazją chińskich turystów. Skrupulatnie, przy pomocy wykresów udowadnia, że turyści z Chin mają za granicą złą opinię za brak manier, dyscypliny i rasizm. Chińskie władze świadome są chyba problemu, bo przed olimpiadą próbują edukować naród, że np. nie wypada wpychać się bez kolejki, śmiecić, załatwiać się, gdzie popadnie. Mocą ustawy odbierane będą paszporty tym, którzy przynieśli ojczyźnie za granicą wstyd.

Azjatycka inwazja

Jakość chińskich towarów będzie się zapewne poprawiać. Walka z korupcją i nauka kindersztuby też może przynieść efekty. Brak demokracji nie jest przeszkodą - przykładem Singapur, w którym Lee Kuan Yew drakońskim karami wypalił patologie.

Warto jednak zatrzymać się przy innym problemie, który ujawnił się w czasie tegorocznych napięć, zwłaszcza między Chinami a USA. Pytanie brzmi: czy Stany Zjednoczone są psychologicznie gotowe zaakceptować istnienie gospodarczej potęgi, która może zagrozić ich interesom?

20 lat temu ekspansja Japonii wydawała się nie mieć końca. Wysokiej klasy japońskie towary zalewały USA. W niezliczonej ilości artykułów i książek, także naukowych, wieszczono Ameryce zmierzch. Kilka razy omal nie doszło do wojny handlowej i to zawsze Japonia musiała ustąpić. Raz po raz okazywało się, że przywiązanie Amerykanów do wolnego handlu kończy się tam, gdzie zagrożony jest narodowy interes.

Tym razem konkurent ma potencjał, by sprawić jeszcze więcej kłopotów. Co więcej, Chiny nie są, jak Japonia, skrępowane układem bezpieczeństwa z USA. Alarmistyczne doniesienia mediów o szkodliwości chińskich towarów pokazują, jak łatwo wzbudzić u Amerykanów protekcjonistyczne uczucia. Głos internauty, wcale nieodosobniony, pod artykułem w "Washington Post": "Najpierw zabrali nam miejsca pracy, teraz nadchodzi czas, że zostaniemy otruci. Nasze zwierzęta zdychają od skażonego pokarmu i uwierzcie: my będziemy następni. Nasze koncerny nauczyły Azjatów, że chciwość jest cnotą". Inny pisał, że dość ma "leseferyzmu w przewodzie pokarmowym".

Skazani na Chiny

Czy jednak możliwe jest odcięcie się od Chin, czego próbował amerykański producent żywności, reklamując swoje towary jako "China free"? Chińczycy produkują tanio. "Tak wielki jest głód Amerykanów za tanim importem, że menadżerowie korporacji wielokrotnie odrzucali wezwania naukowców, by nałożyć nowe, choćby skromne standardy jakości na produkty z zagranicy" - twierdzi Urząd Żywności i Leków w Waszyngtonie. A poza tym są już dziedziny, w których Chiny stały się niemal światowym monopolistą, np. w produkcji konserwantów żywności czy witaminy C.

Niektóre koncerny spożywcze w USA poleciły swym dostawcom szukać substytutów dla chińskich towarów. Okazało się, że jeśli nawet znalazł się towar z innego kraju, to co najmniej jeden z jego składników i tak wyprodukowany był w Chinach.

Gospodarki Chin i krajów bogatych są dziś komplementarne: Chińczycy produkują to, co się już Amerykanom czy Europejczykom nie opłaca. Sytuacja się zmieni, gdy w chińskim eksporcie dominować zaczną produkty bardziej zaawansowane.

To przyszłość. Na razie Chińczycy są numerem jeden w innych dziedzinach. Amerykański reporter sprawdzał latem w centrum handlowym, co jeszcze można kupić rodzimej produkcji. Na stoisku sportowym niewiele: większość artykułów było z Chin, nawet flaga amerykańska. Na stoisku z zabawkami: jeszcze gorzej. Krążąc między regałami, reporter znalazł jeden amerykański produkt - grę "Monopol". Po otwarciu z pudelka wypadły kości i rekwizyty do gry... Nie były amerykańskiej produkcji. Miejmy nadzieję, że nie zawierały toksycznych substancji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2007