Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A to nie jest tylko marnowanie czasu, którego dla spraw społecznych i publicznych nigdy nie ma w nadmiarze. To przecież antylekcja tego, co służbą publiczną zwykło się nazywać. Chyba że ktoś wierzy, iż nieustanny konflikt to jest to, czego nam teraz potrzeba najbardziej. Konflikt polityczny, już prawie wojna.
W "Rzeczpospolitej" dopiero co na trzeciej stronie artykuł pt. "Złoty cielec". Tytuł i mało sympatyczne zdjęcie Lecha Wałęsy mówią wszystko. O trzydziestolecie Solidarności będziemy ze sobą walczyć. O gospodarza uroczystości, o bohaterów i antybohaterów, o nagrody i zaszczyty, a także o niesławę. Aż chciałoby się zawołać: to może lepiej nie świętować? Bo dla kogo, jeśli to będą nie wszyscy, solidarnie?
I jeszcze jedna sprawa z tych smutnych. Nie zgadzam się z autorem komentarza w "Tygodniku" sprzed tygodnia, w którym stosunek nasz do PRL ujęty został w konfrontacyjne i wykluczające się przeciwieństwo: akceptacja prawowitości państwa, z której wynikałaby nawet akceptacja SB i jej roli - albo uznanie nieprawowitości PRL, państwa o charakterze totalitarnym i niepolskim, z czego wynikać ma także spodziewany werdykt Trybunału Konstytucyjnego uznający ustawę dezubekizacyjną.
Trybunał operować będzie kryteriami z innej półki: zagadnieniem ewentualnej nietykalności zasady praw nabytych, prawnej słuszności lub niesłuszności zasady odpowiedzialności zbiorowej, wreszcie konsekwencji tzw. weryfikacji funkcjonariuszy SB w 1990 r. To, co autor komentarza nazywa "sympatiami politycznymi lub ideowymi", miałoby nam być potrzebne do kwestii rozliczeń z przeszłością. Także tych najdalej idących, co do których może już być spór: czy to jeszcze rozliczenia, czy już odwet.
Tylko co zrobić, gdy o wiele bliższe prawdy wydaje się przekonanie, że PRL był i jednym, i drugim zarazem? Państwem, które wtedy inne być nie mogło (a to zwłaszcza po Październiku stanęło jako oczywista oczywistość), a zarazem państwem i totalitarnym, i opresyjnym. W niejednej dziedzinie nie był państwem własnym, ale równocześnie tym, o którym w podróżach zagranicznych Prymas Wyszyński z zasady nie mówił źle, i do którego zdecydował się aż trzykrotnie, za każdym razem w innej sytuacji, pielgrzymować Jan Paweł II, dziękując za udzieloną gościnę nie tylko narodowi i Kościołowi, lecz także oficjalnym gospodarzom i ich służbom (przeczytajmy raz jeszcze przemówienie w Balicach z 1983 r.).
Rozliczenia to ciężka sprawa. Nie można wtedy mieć zamkniętych oczu. A już na pewno nie godzi się deptać smutnych mogił, którym należy się pokój i milczenie cmentarza, a nie pośmiertna poniewierka. Czytelnicy "Rzeczpospolitej" (z piątku, 22 bm.) będą wiedzieli, co mam na myśli.