Tragedia,która zmieniła kraj

Osiem lat temu w miejscowości Iguala zaginęło 43 studentów. Ich rodzice do dziś nie wiedzą, co się z nimi stało. I nie pozwalają o tym zapomnieć władzom.
z miasta Meksyk

09.08.2021

Czyta się kilka minut

Marsz rodzin zaginionych studentów z Iguali, Mexico City, Meksyk, 23 czerwca 2021 r. / HONORATA ZAPAŚNIK
Marsz rodzin zaginionych studentów z Iguali, Mexico City, Meksyk, 23 czerwca 2021 r. / HONORATA ZAPAŚNIK

Wieczorem 22 września 2014 r. Aldo Gutiérrez Solano wypoczywał w hamaku obok domu rodziców we wsi Tultepec (stan Guerrero, południe Meksyku). Jego mama czuła, że coś go trapi. Podeszła, żeby zapytać. Obawiał się powrotu do szkoły w Ayotzinapie, bo wiedział, że niedługo studenci mają iść na demonstrację. Mama prosiła, żeby został w domu. Odmówił. Tego dnia nie zjadł kolacji ani nie wypił swojej ulubionej kawy. Nazajutrz pojechał do internatu.

Cztery dni później Aldo zadzwonił do mamy i poprosił, żeby przygotowała dla niego napój chilate, bo wróci do domu w porze obiadu. Ale nazajutrz nad ranem do Leonela, brata Alda, zatelefonowała teściowa: „Widziałeś? Zabili twojego brata”.

Nie mógł w to uwierzyć. Zadzwonił do starszego brata Ulisesa, który również ukończył szkołę w Ayotzinapie.

– Powiedział, że nie mógł skontaktować się z Aldem, ale słyszał, że niektórzy studenci zniknęli, są ranni i zabici w Iguali – wspomina Leonel. Zabrał tatę do Iguali. Był w szoku, nie mógł prowadzić auta. Do miasta zawiózł ich kuzyn. W drodze odebrał wiadomość od koleżanki z Iguali, która znalazła Alda w jednym ze szpitali.

– Aldo leżał w środku na podłodze, był cały we krwi, na twarzy miał tylko worek lodu. Lekarze dawali mu 20 procent szans na przeżycie – mówi Leonel. Brat dowiedział się później, że Aldo był pierwszym studentem, który został postrzelony tej nocy przez policję.

Noc w Iguali

Wiejska Szkoła Wyższa Raúl Isidro ­Burgos znajduje się w małej wsi Ayotzinapa w stanie Guerrero, ponad 400 kilometrów od miasta Meksyk. Na murze przy wjeździe widnieje napis: „Ayotzinapa, kolebka społecznej świadomości”. Na jednej ze ścian budynku namalowano mural Che Guevary w berecie z czerwoną gwiazdą. To m.in. tutaj od zakończenia rewolucji meksykańskiej w 1920 r. chłopcy z ubogich rodzin przygotowują się do wykonywania zawodu nauczyciela.

Absolwentami tej szkoły są Cabañas Barrientos i Genaro Vázquez Rojas, którzy w latach 50. i 60. XX w. kierowali dwoma ruchami partyzanckimi oraz stali się przykładem dla następnych pokoleń. I dzisiaj studenci, podobnie jak Barrientos, działają w marksistowskiej Federacji Socjalistycznych Chłopskich Studentów Meksyku, najstarszej organizacji studenckiej w kraju.

Przez lata dochodziło na tym tle do konfliktów z władzami. W 2007 r. rząd stanowy stwierdził, że nie ma pieniędzy na wspieranie męskiej szkoły z internatem i trzeba zmienić program nauczania. Uczniowie zaczęli więc blokować drogi w Chilpancingo, stolicy stanu Guerrero; zniszczyli samochody i podłożyli ogień pod budynki władz. Wtedy politycy wycofali się ze swoich planów.

Odtąd uczniowie z Ayotzinapy co roku organizowali manifestacje w mieście, domagając się m.in. remontu szkoły i podwyżki diet na wyżywienie.

– Studenci protestują regularnie, żeby rząd o nich nie zapomniał – mówi jeden z nauczycieli, który chce zachować anonimowość. – Walczą o szacunek, chcą być równo traktowani, mieć takie same szanse jak ludzie bogaci. Sami nie mogą liczyć na swoich rodziców, bo pochodzą z bardzo biednych rodzin. Niektórzy rodzice pracują w polu, słabo mówią po hiszpańsku. Zamiast zarabiać pieniądze nielegalnie, chłopcy chcą zdobyć wykształcenie i wrócić do swoich małych miejscowości, żeby dać szansę innym. Niestety szkoły są niedofinansowane. ­Ayotzinapa znajduje się na odludziu, a nie ma nawet własnego transportu szkolnego do dyspozycji, brakuje pieniędzy na materiały szkolne czy jedzenie – dodaje nauczyciel.

Pierwsze ofiary

W połowie września 2014 r. uczniowie zaczęli kraść autobusy i paliwo, żeby móc pojechać na manifestację w stolicy kraju, upamiętniającą zabicie studentów przez policję w Tlatelolco w 1968 r.

25 września pojechali do Chilpancingo zajętymi wcześniej pojazdami. W grupie prawie stu studentów dwóch było na trzecim roku, sześciu na drugim, a pozostali dopiero zaczęli naukę w szkole. Niektórzy nie wiedzieli, w jakim celu jadą. Na miejscu próbowali ukraść inne pojazdy, ale policja im to uniemożliwiła. Wtedy udali się do miasta Iguala. Na dworcu zatrzymali trzy autobusy. Jeden z kierowców zdążył powiadomić o tym swoich przełożonych.

Teraz już czterema autobusami jechali na północ miasta. Planowali wrócić do Ayotzinapy. Policja na rogu jednej z ulic ustawiła ciężarówkę oraz zablokowała im przejazd. Uczniowie musieli wyjść z autobusów, żeby zepchnąć ją z drogi. Kiedy Aldo Gutiérrez Solano wygrał pojedynek z policjantem, pozostali funkcjonariusze otworzyli w ich kierunku ogień.

Wspomina Edgar Andrés Vargas, wtedy student drugiego roku: – Zacząłem uciekać. Gdy dotarłem na drugą stronę ulicy, próbowałem schować się za autobusem. Zdałem sobie sprawę, że jestem ranny. Dotykałem się i sprawdzałem, skąd wzięło się tyle krwi. Spojrzałem do tyłu i zobaczyłem sylwetkę jakiegoś chłopaka, był to jeden z zabitych. Wydało mi się, że śnię. Potem poszedłem przed siebie, myślałem tylko o mamie. Nieco dalej spotkałem grupę chłopaków, którzy chcieli mnie nieść, ale moja głowa opadała do tyłu i dusiłem się krwią. Miałem napady zimna i gorąca. W końcu doszliśmy do kliniki, ale pielęgniarka powiedziała, że nie ma lekarza. Pozwoliła nam wejść do środka, schroniliśmy się na najwyższym piętrze. W pewnym momencie usłyszeliśmy głosy wojskowych. Kazali nam zejść na dół. Jeden z moich kolegów powiedział im, że nie dam rady zejść, bo jestem ranny. W ogóle ich to nie interesowało. Mówili, że to nasza wina, obrażali nas, jakbyśmy byli kryminalistami. Razem z nami był nauczyciel, który prosił, żeby wezwali karetkę, ale udawali, że nie słyszą. Kazali nam zostawić komórki na stole i podać swoje imiona.

Edgar mówi, że w pewnym momencie żołnierze wyszli i nauczyciel stanął na ulicy, żeby znaleźć dla niego taksówkę: – Okłamał taksówkarza mówiąc, że wdałem się w bójkę w barze i zdzielono mnie butelką. Kiedy ja walczyłem o życie, moi koledzy zostali zaatakowani po raz drugi przez uzbrojoną grupę, dwóch z nich zginęło. Innych aresztowano. W tym samym czasie policja ostrzelała autobus na autostradzie, który wiózł drużynę piłkarską. Myśleli, że to nasi nim jadą, bo jeden z naszych autobusów wybrał inną trasę. Zabili kierowcę autokaru i pasażerkę.

Nasz ból nie mija

Z Felipe de la Cruz spotykam się w kawiarni w centrum Acapulco. Jest średniego wzrostu, ma śniadą cerę i siwe wąsy. Miałam nadzieję, że przyjdzie z Angelem, 24-letnim synem, który był tamtej w nocy w Iguali, ale chłopak nie jest gotowy na rozmowę.

– Chociaż minęło kilka lat, to ciężko jest mu wracać pamięcią do tamtych wydarzeń – mówi tata byłego studenta. – Zanim poszedł na studia, Angel był wesołym chłopakiem, grał na gitarze. Po tym, co się stało, wrócił do szkoły, ale zaczął pić. Musiał udać się po pomoc, żeby rzucić alkohol. Dzisiaj pracuje jako nauczyciel w podstawówce, jednak trzyma się z boku, jest wycofany. Po powrocie do domu zamyka się w swoim pokoju, nie chce z nikim rozmawiać. Nie umie znaleźć swojego miejsca w życiu.

Felipe de la Cruz mówi, że tamtej nocy syn zadzwonił do niego około 21, w trakcie kolacji. – Powiedział, że zabili jego kolegę strzałem w głowę. Byłem zaskoczony, bo myślałem, że jest w internacie, nie mówił mi o swoich planach. „Gdzie jesteś?”, zapytałem. „W Iguali, chcemy wydostać się stąd autobusami, ale policja do nas strzela”. Podniosłem się od stołu, pobiegłem do samochodu i chciałem pojechać do Iguali. Z Acapulco to prawie dwieście kilometrów. Droga na tej trasie była zablokowana i dotarłem tam dopiero następnego dnia. Od razu zadzwoniłem do syna, akurat składał zeznania w prokuraturze, musiał też rozpoznać ciała zabitych. „Jestem bezpieczny, ale brakuje moich kolegów”, powiedział – wspomina ojciec.

Razem pojechali do szkoły w Ayotzinapie, gdzie zebrali się rodzice wszystkich studentów. – Wiedzieliśmy już, że zaginęło 57, których aresztowała policja. Trzy dni później prokuratura podała do wiadomości, że 14 z nich wróciło bezpiecznie do domów. Mieliśmy nadzieję, że pozostali też odnajdą się cali i zdrowi – mówi de la Cruz.

Szukając zrozumienia

O przeprowadzenie akcji oskarżono Joségo Luisa Abarcę, burmistrza Iguali, który miał wydawać polecenia policji przez radio. On sam zaprzeczył zarzutom twierdząc, że kazał im strzelać w powietrze. Dodał, że studenci próbowali zakłócić wydarzenie jednej z organizacji publicznych, które odbywało się w centrum miasta. Kilka dni później uciekł z miasta z żoną – ukryli się w mieście Meksyk, gdzie zostali aresztowani.

– Rodzice zaginionych dzieci mieszkają na wsi, nie mieli wcześniej do czynienia z mediami – mówi Felipe de la Cruz. – Poprosili mnie, żebym został ich rzecznikiem. Wiedzieliśmy, że nie mamy co liczyć na sprawiedliwość i musimy działać. Nawiązaliśmy kontakt z organizacjami praw człowieka, wspólnie naciskaliśmy na rząd, żeby zaczął szukać zaginionych chłopców, bo ówczesny prezydent ­E­nrique Peña Nieto początkowo twierdził, że śledztwem powinny zająć się lokalne władze. Uważaliśmy, że jest w błędzie, nasi chłopcy zostali porwani przez mundurowych. Ale poprzedni rząd był bardzo skorumpowany. Myśleli, że jeśli dadzą nam pieniądze, to nas uciszą. A dla nas, biednych ze stanu Guerrero, dzieci są ważniejsze. Musieliśmy ich uświadomić, że nasz ból nie minie – mówi ojciec.

I dodaje: – Dopiero wiele tygodni po wydarzeniach rząd zajął się sprawą zaginięcia. W tym czasie dowody zbrodni mogły zostać usunięte. Dzisiaj z całą pewnością mogę powiedzieć, że poprzedni prezydent Meksyku krył sprawców, oszukiwał nas przez cztery lata, żeby przejąć narrację. Nawet na spotkanie z nami przychodził w towarzystwie policji.

7 listopada 2014 r. prokurator generalny Republiki poinformował, że ma dowody na to, iż studenci zatrzymani przez policję zostali przekazani grupie przestępczej Guerreros Unidos, następnie bandyci przewieźli ich śmieciarkami na wysypisko w Cocula. Część z nich udusiła się w czasie drogi, pozostałych zastrzelili, ich ciała spalili, szczątki spakowali do worków i wyrzucili do pobliskiej rzeki San Juan. Jedna z teorii głosiła, że w porwanym autobusie znajdowały się narkotyki, które należały do mafii, i to doprowadziło do tragedii.

Rodzice nie uwierzyli prokuraturze, ponieważ nie przedstawiła im dowodów zbrodni. Już wcześniej zdarzało się, że zaginieni nastolatkowie byli siłą wcielani do grup przestępczych i rodziny odnajdowały ich po latach.

– Zaczęliśmy szukać pomocy międzynarodowych organizacji praw człowieka – wspomina Felipe. – Potem zorganizowaliśmy marsze w Stanach Zjednoczonych, Włoszech, Francji, Niemczech, Brazylii i Wenezueli. Tłumaczyliśmy, że meksykański rząd jest skorumpowany i nie jesteśmy państwem prawa. Prezydent Enrique Peña Nieto, który zapowiadał, że będzie nowoczesnym reformatorem, przestał cieszyć się popularnością w Meksyku. Udało nam się również powołać niezależną komisję i prowadziliśmy własne śledztwo. W 2014 r. – na długo przed oświadczeniem prokuratury – jedna z cywilnych grup samoobrony poinformowała nas o znalezieniu ludzkich szczątków w pobliżu wysypiska śmieci w Cocula. Chcieliśmy przeszukać to miejsce z pomocą Argentyńskiego Zespołu Antropologii Sądowej, ale meksykańska prokuratura nie wyraziła na to zgody.

Tak zwana prawda historyczna

„Jestem Meksykaninem i domagam się sprawiedliwości w imieniu 43 studentów” – to strona na Facebooku. „Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało, i że do tej pory ta sprawa nie została zakończona” – pisze anonimowo jej założyciel. Na temat tragedii powstały też liczne filmy dokumentalne i książki.

– Chciałam pokazać drogę, jaką przeszli rodzice i jak ta tragedia ich zmieniła – przyznaje Andalusia K. Soloff, dziennikarka i autorka komiksu „Żywych ich zabrali”. Po zaginięciu studentów spała z ich rodzicami w szkole w Ayotzinapie, uczestniczyła w marszach i przygotowywała reportaże dla amerykańskich mediów. To, czego była świadkiem, opisała w powieści obrazkowej, bo wielu Meksykanów nie umie czytać. – Rodzice na samym początku nie chcieli ze mną rozmawiać, bali się podawać imiona. Potem, chociaż byli zastraszani przez policję, uparli się, żeby poznać prawdę, i zdali sobie sprawę, że prasa może im w tym pomóc. Na początku chodzili od wsi do wsi w stanie Guerrero i mówili mieszkańcom o tym, co ich spotkało. Ludzie w tych miejscowościach sami są biedni, ale czekali na nich z obiadem. Twierdzili, że przelała się czara goryczy.

Niestety, w Guerrero zawsze było dużo biedy i przemocy. Mafia ma tu silną pozycję, uprawiane są pola maku. Czas mija i wszyscy są tam tak samo biedni, jak byli, nikt nie może liczyć na sprawiedliwość, a rodzice zaginionych studentów wciąż nie wiedzą, co się z nimi stało. Dziś w całym Meksyku za zaginione uważa się ponad 80 tys. osób – i liczba ta cały czas rośnie. – Rodzice zaginionych studentów stali się symbolem problemów, z którymi musimy się zmierzyć – mówi Soloff.

– Nasza sytuacja zmieniła się na lepsze, kiedy trzy lata temu prezydentem został Andrés López Obrador – mówi Felipe de la Cruz. – On zawsze ma dla nas otwarte drzwi. Powołał nową komisję do zbadania śledztwa, jesteśmy jej członkami. Spotykamy się z prezydentem co miesiąc, żeby dowiedzieć się, co ustalono. Dzięki temu w zeszłym roku badacze z uniwersytetu w Innsbrucku we fragmencie kości, którą znaleziono blisko wysypiska w 2014 r., zidentyfikował DNA jednego z zaginionych studentów.

W czerwcu 2020 r. został aresztowany Sidronio Casarrubias Salgado, przywódca kartelu Guerreros Unidos, oskarżony o udział w zaginięciu studentów. Trzy miesiące później prezydent poinformował, że w sprawie zatrzymano 80 osób, w tym Carlosa Gómeza Arrietę, byłego szefa policji federalnej, i Alicię Bernal z ministerstwa publicznego, odpowiedzialną za „legalizację tak zwanej prawdy historycznej”. Listem gończym jest też poszukiwany Tomás Zerón de Lucio, były szef Kryminalnego Biura Śledczego nieistniejącego już Urzędu Prokuratora Generalnego. José Luis Abarca, były burmistrz Iguali, został uznany przez sąd za winnego zarzucanych mu czynów i obecnie odsiaduje wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

– Komisja cały czas pracuje – mówi Felipe de la Cruz. – Chcemy poznać całą prawdę, nawet jeśli jest bolesna. Mamy prawo wiedzieć, gdzie znajdują się nasi chłopcy i dlaczego ich to spotkało. Może dzięki temu w przyszłości to się już nie powtórzy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2021