Byle przeczekać zimę

Nasilająca się znowu wojna i kryzys gospodarczy wywołany przez koronawirusa uderzają w Afganistan. Teraz prognozowana jest susza. W nędzy żyje coraz więcej ludzi.

22.02.2021

Czyta się kilka minut

Sahib Chan stoi przed domem ze swoimi dziećmi. Za nim motorynka, dzięki której zarabia na życie. Czarahi Kambar, luty 2021 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Sahib Chan stoi przed domem ze swoimi dziećmi. Za nim motorynka, dzięki której zarabia na życie. Czarahi Kambar, luty 2021 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

Motorynka stoi zaparkowana przy glinianym domu. Nie jest pierwszej młodości. To główne źródło dochodu 25-letniego Sahiba Chana. Wozi nią produkty spożywcze, takie jak mąka czy ryż, z pobliskiego bazaru do sklepów, często w okolicznych wsiach. Zarabia nam tym grosze – dziennie od 100 do 200 afgani (równowartość od ok. 5 do 10 zł) – ale przynajmniej można za to kupić trochę jedzenia. Wszystko pod warunkiem, że ma zlecenie.

Zimą zawsze było mniej pracy, ale Sahib Chan nadrabiał to w trakcie pozostałych miesięcy. Jednak w zeszłym roku sezon był martwy za sprawą kryzysu wywołanego przez epidemię. Handlarze na bazarach i ci z hurtowni woleli sami rozwozić swoje towary, by trochę przyoszczędzić. Ucierpieli na tym drobni dostawcy, tacy jak Chan.

– Podczas kwarantanny nie było pracy. Siedzieliśmy w domach od rana do nocy – mówi.

Sahib Chan mieszka od 12 lat w Czarahi Kambar. To jeden z ok. 50 obozów uchodźców wewnętrznych, które znajdują się w niemal sześciomilionowym Kabulu, stolicy Afganistanu. Mieszkańcy Czarahi Kambar podejmują się każdej pracy. Jedni czyszczą buty na ulicy; drudzy sortują śmieci i sprzedają te, za które można coś zarobić; niektórzy są dostawcami. Często robią wszystkie te rzeczy naraz, także ich synowie i córki.

Z powodu braku pracy Chan, jego żona i piątka dzieci spożywają tylko dwa posiłki dziennie. Posiłek oznacza zazwyczaj kawałek chleba na osobę. Chan mówi, że przez niedożywienie ma problemy z żołądkiem. – Jeśli pięć, sześć osób z naszej rodziny nazbiera wystarczająco dużo plastiku, to kupimy kilogram ziemniaków. Dzięki temu możemy w ciągu tygodnia zjeść dwa posiłki, które nie są chlebem – stwierdza.

Chciałby mieć pracę choćby trzy razy w tygodniu, bo to wystarczyłoby, żeby nakarmić rodzinę. Nie może jednak liczyć nawet na to, ponieważ w Afganistanie w ogóle trudno znaleźć zatrudnienie. Bezrobocie wynosi niemal 38 proc. Chan liczy, że gdy nadejdzie wiosna, będzie mu łatwiej znaleźć jakieś zajęcie.

Najtrudniejsza pora roku

Sahib Chan stoi w pobliżu domu, a wokół niego biegają jego kilkuletnie dzieci. Bawią się głównie w błocie, a także latawcami zrobionymi z patyków i torebek foliowych. Większość z nich jest brudna i ma zdarte ubrania, zazwyczaj biegają w poniszczonych klapkach. Choć zima w tym roku jest wyjątkowo ciepła, bo w lutym temperatura w mieście dochodzi aż do 20 stopni Celsjusza, to nocą spada w okolice zera.

Dla mieszkańców obozu Czarahi Kambar ta pora roku jest najtrudniejsza. Nie stać ich na ciepłe ubrania, porządne buty ani na piece, którymi mogliby ogrzać swoje nieszczelne domy. – Opalamy za pomocą plastiku i starych butów, które pozbieramy na ulicy – mówi Chan.

Nie we wszystkich oknach są szyby, często zastępują je niedopasowane płyty pilśniowe. Niska jakość materiałów powoduje, że duże opady śniegu lub deszczu robią w nich dziury, a obozy zamieniają w bajora pełne błota. Nie wszyscy wytrzymują niskie temperatury. W 2012 r. w obozie Czarahi Kambar zamarzło przynajmniej piętnaścioro dzieci. – Z tego powodu praktycznie co roku tracimy ich kilkoro – przyznaje Chan.

Tym razem jednak pogoda była łaskawa dla mieszkańców i do tragedii nie doszło, bo zimy praktycznie nie było.

Połowa potrzebuje pomocy

Ulice Kabulu są dziś pełne ludzi. Od dawna nie ma śladów po zeszłorocznej kwarantannie. Sklepy i lokale usługowe działają, nikt nie zakłada masek ani nie musi obowiązkowo pozostawać w domu. Według oficjalnych danych dziennie odnotowywanych jest tylko od kilkunastu do dwudziestu kilku nowych zakażeń koronawirusem w skali kraju. Liczba wykonywanych testów w ciągu doby jednak oscyluje wokół tysiąca. Do wielu miejsc lekarze nie docierają. Kabul został otwarty jeszcze latem zeszłego roku.

Mimo to skutki kryzysu wywołanego przez COVID-19 są odczuwalne cały czas. Od 70 do 90 proc. mieszkańców tego 40-milionowego kraju żyje dziś poniżej progu ubóstwa. To znaczy, że na przeżycie musi im wystarczyć mniej niż dwa dolary dziennie. Według danych ONZ co czwarty Afgańczyk cierpi z powodu głodu. Od początku 2020 r. niemal podwoiła się liczba ludzi w potrzebie – obecnie wynosi łącznie 18,4 mln. Prawie połowa afgańskich dzieci będzie w tym roku niedożywiona.

„Czterdzieści lat wojny i przesiedleń, w połączeniu ze wstrząsami klimatycznymi, a teraz także COVID-19, sprawiły, że prawie połowa ludności potrzebuje natychmiastowej pomocy” – mówił podczas wystąpienia online Ramesh Rajasingham na początku lutego. Pełni on obowiązki asystenta sekretarza generalnego ONZ ds. humanitarnych i zastępcy koordynatora ds. pomocy w sytuacjach kryzysowych.

Na kontynuację działań humanitarnych w Afganistanie potrzeba 1,3 mld dolarów. W dniu wystąpienia Rajasinghama państwa zagraniczne przekazały raptem 38 mln dolarów.

Załapać kilka dniówek

35-letni Mohammad Sarwar nie martwiłby się tym, że tej zimy jest tak mało pracy, gdyby nie to, że podobnie jak Chanowi wcześniej przepadł mu cały sezon. – Przez to nie udało mi się zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, by mieć na jedzenie w ciągu zimy – mówi Sarwar.

Raz dziennie jego rodzina – żona i piątka dzieci – mogą pozwolić sobie na ziemniaki z marchewką. Na śniadanie i kolację jedzą chleb.

Sarwar pracuje w budowlance, zajmuje się wykończeniem wnętrz. Przy dobrej koniunkturze za taką pracę zdarza mu się otrzymać niezłą dniówkę, jak na płace robotników w Afganistanie. Gdy dwa lata temu podpisał kontrakt, nie dość, że pracował codziennie, to jeszcze dostawał 1000 afgani (równowartość 48 zł) za dzień. Niewykwalifikowany robotnik zazwyczaj otrzymuje trzy razy mniej. Wówczas Sarwar odpowiadał za wykończenie wszystkich mieszkań w budynku.

– Nie tylko ja miałem pracę dla siebie, ale też zatrudniałem ludzi, żeby to wszystko zrobić. A teraz nawet nie mogę załapać się na kilka dniówek w tygodniu – przyznaje Sarwar.

Jeśli jest zapotrzebowanie na jego usługi, to wystarczy mu sześć miesięcy intensywnej pracy w ciągu roku, żeby jakoś związać koniec z końcem także przez pozostałe miesiące. Dwa lata temu przepracował aż dziewięć miesięcy, co wspomina niemal z rozrzewnieniem. – Mieliśmy dużo jedzenia – mówi i uśmiecha się spod wąsa.

To jednak przeszłość. Zeszły rok był beznadziejny, a ten, choć rozpoczął się od dobrej pogody, nie jest lepszy.

Oczekiwanie

Mohammad Sarwar stoi na moście w południowej części Kabulu. Codziennie przychodzą tu osoby szukające pracy, które liczą, że zostaną zatrudnione przez właścicieli budynków lub kierowników budowy przynajmniej na jedną dobę. Na moście można nająć robotników niewykwalifikowanych, ale też takich z konkretnym fachem, jak elektryków czy malarzy.

Niektórzy oczekujący na pracę przyjeżdżają na rowerach, w koszykach wioząc swoje niezbędne narzędzia. Sarwar wynajmuje nieduże pomieszczenie, gdzie wraz z innymi robotnikami przechowuje sprzęt. W worku ma narzędzia, które zabiera ze sobą do pracy.

Na most codziennie przychodzi kilka- dziesiąt osób. Gdy spotykam Sarwara chwilę po czternastej, na moście jest już tylko kilkunastu pracowników liczących, że jeszcze dostaną jakieś zlecenie. Na koniec udaje się to kilku. Reszta wraca do domu z niczym.

Teraz w ciągu całego tygodnia Sarwar zazwyczaj pracuje tylko przez dzień lub dwa. Otrzymuje stawki nawet dziesięciokrotnie niższe w porównaniu z tymi, które zarabiał dwa lata temu. Przez to ledwie starcza mu na autobus, by dojechać na most, a potem wrócić do domu.

– Żyjemy bez nadziei, niezależnie od tego, czy jest się bogatym, czy nie, bo ciągle trwa wojna, a przyszłość jest niepewna – mówi mężczyzna. – Nikt nie chce ryzykować i inwestować swoich pieniędzy w takich okolicznościach. A jeśli nie ma inwestycji, to my jesteśmy bezrobotni.

Mówi o robotnikach stojących wokół niego. Dodaje, że jeśli sytuacja się uspokoi, będzie więcej szans na zatrudnienie. Ale czy się uspokoi? – Nie wierzę, że wojna się skończy, co najwyżej może się toczyć na mniejszą skalę i będzie mniej przemocy – stwierdza gorzko.

Biedni, więc bezpieczni

W domach z gliny i w namiotach na terenie Czarahi Kambar zamieszkują tysiące ludzi pochodzących głównie z południowego Afganistanu. Od lat mieszkańcy tych terenów są nękani nieustającymi starciami między talibami a siłami rządowymi.

Sahib Chan spędził w Czarahi Kambar niemal połowę życia. Mieszka tu wraz z rodziną i krewnymi – łącznie to jakieś 70 osób. Z rodzinnej prowincji Helmand wyjechali wszyscy. Mimo pogarszającej się sytuacji w Kabulu – spowodowanej codziennymi zamachami z użyciem bomb pułapek i strzelanin, a także trudną sytuacją ekonomiczną – Chan nie żałuje, że wyjechał z Helmandu. – Wolę być tutaj. Są bomby i bywa niebezpiecznie, ale nie w naszym obozie. Tu wszyscy się znamy – przyznaje.

Obóz nie ma żadnych straży. To rzadko spotykany widok w Kabulu, który pełen jest posterunków, wysokich i grubych cementowych murów oraz uzbrojonych ochroniarzy pilnujących budynków lub przewożących osobistości w konwojach.

Chan tłumaczy, że z powodu panującej nędzy Czarahi Kambar nie jest celem, który interesowałby złodziei czy zamachowców. Jak podliczyła afgańska telewizja ToloNews, w pierwszej połowie lutego w całym kraju z powodu bomb pułapek i zabójstw zginęły 172 osoby, a 148 raniono. Do wielu z tych incydentów doszło właśnie w Kabulu. Ich ofiarami padają często przedstawiciele władz, struktur siłowych, dziennikarze i aktywiści.

Sarwar mówi, że bardziej niż wybuchów boi się biedy: – Bomby pułapki i ataki talibów zabijają nas bezpośrednio. Natomiast bieda i bezrobocie robią to pośrednio, to dużo straszniejsze.

Susza na horyzoncie

Chan i Sarwar liczą jednak po cichu, że wkrótce sytuacja się ustabilizuje i ten rok, mimo słabego początku, będzie lepszy niż feralny 2020.

Choć dla mieszkańców obozu Czarahi Kambar łagodna zima była wybawieniem, to nie wróży na przyszłość nic dobrego, szczególnie że w 2020 r. spadło mało deszczu. Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji ostrzega, że po recesji i w sytuacji pogarszającego się bezpieczeństwa w kraju w kolejnych miesiącach może jeszcze wystąpić susza, przez co nawet jedna trzecia mieszkańców Afganistanu będzie zagrożona głodem.

Trzy lata temu zimą także brakowało śniegu, później opady deszczu też były nieznaczne. W kraju, gdzie aż 60 proc. społeczeństwa utrzymuje się z rolnictwa, a 80 proc. upraw zależy od tego, czy jest dość wody z opadów, doprowadziło to do katastrofy. Z powodu suszy 250 tys. ludzi musiało opuścić swoje domy. Tym samym wpływ suszy na przesiedlenia ludności był większy niż trwający cały czas konflikt zbrojny. Spowodowała, że w ciągu jednego roku dwukrotnie wzrosła liczba ludzi w potrzebie.

Teraz, po tylu następujących po sobie kryzysach, kolejna susza może mieć równie opłakane skutki.

– W przeciwieństwie do innych, którzy z niecierpliwością wyczekują śniegu i deszczu, jesteśmy bardzo szczęśliwi, że jest tak ciepło. Nas nie stać na to, żeby przetrwać mrozy – rzuca Chan.

Wsiada na motorynkę, bo musi coś pilnie załatwić. Może nareszcie dostanie jakieś zlecenie. © 

Współpraca Aliszer Szachir

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2021