Budowniczowie nowego świata

Andrzej Krakowski: POLLYWOOD. JAK STWORZYLIŚMY HOLLYWOOD

30.01.2012

Czyta się kilka minut

Rok 1876, Zygmunt Lubszyński schodzi z pokładu statku w nowojorskim porcie z walizką pełną soczewek i okularów. Rok 1895, Szmul Gelbfisz opuszcza rodzinną Warszawę i wyrusza na wędrówkę przez Europę; po trzech latach dotrze za ocean. Rok 1901 – z Liverpoolu wypływa do Ameryki rodzina Weisenfreundów, żydowskich aktorów z Galicji...

Każda z dziesięciu opowieści składających się na tę książkę zaczyna się podobnie. I podobny jest ciąg dalszy: szukanie miejsca w nowym świecie, odwaga w wyborze nieprzetartych jeszcze dróg. Bohaterowie „Pollywoodu” mają cechę wspólną, określaną przez autora jako „talent do rozpoznawania szans i możliwości, których inni nie zauważali”.

Kim jednak byli Zygmunt Lubszyński, Szmul Gelbfisz, Munia Weisenfreund? Pierwszy przeszedł do historii kina jako Siegmund Lubin – rywal Edisona, wynalazca przenośnego projektora. Gelbfisz to Samuel Goldwyn, założyciel Goldwyn Studios i pośrednio firmy noszącej jego nazwisko – Metro-Goldwyn-Mayer. Munia Weisenfreund został aktorem jak jego rodzice, tyle że z teatrów żydowskich przeszedł na Broadway, a potem do filmu – jako Paul Muni wyróżniony został Oscarem za rolę Pasteura.

Kiedyś na Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie pokazano „Śpiewaka jazzbandu” – pierwszy film dźwiękowy, opowieść o synu kantora, rozdartym między pasją do jazzu a ortodoksyjną tradycją żydowską. Nie wiedziałem wtedy, że odtwórca głównej roli, Al Jolson, gra właściwie samego siebie. Asa Yoelson, urodzony w 1886 r. w Średnikach na Żmudzi (a może – zastanawia się Krakowski – w Sieradzu), był istotnie synem rabina i kantora, sam występował na scenie ucharakteryzowany na czarnoskórego, a jego konflikt z ojcem był równie dramatyczny.

Andrzej Krakowski, rocznik 1945, emigrant 1968 roku, reżyser, scenarzysta i producent, studiował w łódzkiej Filmówce i w American Film Institute, jest profesorem City University of New York. Pomysł książki przyszedł mu do głowy podczas rozmowy z gościem z Polski, który szukał materiałów do wystawy poświęconej stuleciu polskiego filmu i poprosił o kilka nazwisk amerykańskich filmowców o polskich korzeniach. „Spytałem, ile miejsca ma do dyspozycji. Nie wyczuł podstępu i odpowiedział, że znalazłby się... kącik. Roześmiałem się i dosyć chaotycznie zacząłem wymieniać nazwiska: Walter Matthau, Jack Palance, Kirk Douglas, Sam Spiegel, Jack Warner – ludzi, których sam poznałem na gruncie prywatnym lub zawodowym”...

Spośród wspomnianych postaci w „Pollywoodzie” pojawia się tylko najmłodszy z braci Warnerów – opowieść Krakowskiego skupia się bowiem na wczesnym okresie kina. Równocześnie jednak ma ona dyskretny podtekst autobiograficzny, a rozpoczynając szkic o Poli Negri autor wprost odwołuje się do własnych doświadczeń. „Gdy wracam myślami do Stanów, w których Hollywood jeszcze nie istniał ani jako miasto, ani jako przemysł, za każdym razem zaskakuje mnie zachowanie pionierów dziesiątej muzy. Działali sobie na nerwy, oszukiwali się, robili sobie rozmaite świństwa i... nie mogli się rozstać”. Dalej zaś pisze, że choć psychicznie przygotowany był na emigrację („często powtarzana przepowiednia rodziców, że pewnego dnia wyrzucą nas z Polski, wyeliminowała element zaskoczenia”), on także po przybyciu do Ameryki pierwsze kroki skierował do starych znajomych. I wspomina rozmowy z Józefem Lejtesem, Bronisławem Kaperem, Henrykiem Warsem, którzy po kilku dziesięcioleciach za oceanem mówili nadal nienaganną polszczyzną... Nuty osobiste pojawiają się także w finałowym tekście o wielkim Billym Wilderze – „chłopcu z Suchej Beskidzkiej”, reżyserze „Bulwaru Zachodzącego Słońca” i „Pół żartem, pół serio”.

Można oczywiście dyskutować nad arbitralnym spolonizowaniem wszystkich bohaterów książki, nie bądźmy jednak drobiazgowi. Otrzymaliśmy pełną świetnych anegdot opowieść o ludziach, którzy opuściwszy stary świat, gdzie ich nie chciano, stworzyli za oceanem świat nowy, doskonały, bo wymyślony – do końca nosili jednak w sobie tamtą Europę. (Literatura Faktu PWN, Warszawa 2011, ss. 544. Ilustracje, indeks osób.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2012