Brutaliści są zmęczeni

Coraz mocniej zaznacza się bezradność pisarza wobec współczesności. Wyalienowany z racji swojej pracy, zna tylko swoje biurko, ewentualnie bandę sławniejszych kolegów, zapraszających go na rauty, żeby czynił tłum. Nikogo przecież nie lubi. I boi się ludzi.

07.11.2011

Czyta się kilka minut

Pisarstwo jest zawodem paradoksalnym (teza ta nie dotyczy pisarzy-amatorów, oddających się jakiemuś przyzwoitemu zajęciu zarobkowemu). Funkcją pisarza jest komentowanie świata, co może wyjść zgrabnie przy okazji pierwszej powieści, będącej najczęściej wypadkową doświadczeń życiowych z czasów przed chwyceniem za pióro. Na drugą książkę jeszcze, od biedy, wystarczy materiału.

Co potem? Twórca znajduje siebie w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Obowiązek - czyli opisywanie świata - pozostaje niezmieniony, tylko już nie ma czego opisywać. Pisarz, osiągnąwszy sukces, po prostu pisze, spędzając większość dnia przy biurku. Potrzeba wychodzenia z domu staje się coraz mniej paląca. Na domiar złego zaczyna obracać się w towarzystwie innych pisarzy, ewentualnie ciąży ku towarzystwu celebrytów, czyli wyjców, szarpidrutów oraz aktorów produkujących się w telenowelach.

Świat rzeczywisty, z przysłowiowym podbijaniem karty i ratami za wakacje, powoli znika z horyzontu. W konsekwencji komentarz, syntezę naszych czasów otrzymujemy od ludzi najmniej kompetentnych do tego zadania.

***

Jest ich trzech. Każdy szokował w swoim czasie, przy czym nagromadzenie brutalności i regularnego porno wydawało się służyć treściom wyższym. Niejako uzmysławiało wartość zasad moralnych.

Chuck Palahniuk zadebiutował późno, za to z przytupem. "Podziemny krąg", sfilmowany przez Davida Finchera, zyskał status dzieła kultowego, ekranizację innej powieści, "Rozbitka", wstrzymano ze względu na skojarzenia z atakiem terrorystycznym na World Trade Center. Karty tych książek - a także "Udław się", "Dziennika" oraz paru innych - zaludniają outsiderzy, którzy duszą się w społeczeństwie lub po prostu nie potrafią w nim funkcjonować. Ulgę przynosi im przemoc (bijatyki w "Podziemnym kręgu"), szokowanie innych (bohater "Udław się" spędza czas, wymiotując w drogich restauracjach), ulgę zaś oferuje tylko miłość, rozumiana jako roztopienie się w drugim człowieku. Palahniuk z premedytacją szokuje czytelników, a ci odwdzięczają mu się, mdlejąc synchronicznie podczas publicznych odczytów. Tylko podczas słuchania fragmentów "Flaków" - opowiadania poświęconego dewiacjom masturbacyjnym - pokotem runęło trzydziestu sześciu najwierniejszych czytelników.

Dziś Palahniuk jest trzynastoletnią dziewczynką. Narratorka jego nowej książki - "Potępionych" - zmarła właśnie w tym wieku na skutek wydarzenia będącego jedną z tajemnic książki (bynajmniej nie jest to przedawkowanie marihuany, jak życzy sobie wydawca). Trafia do piekła, gdzie wcale nie jest tak źle: praca do bani, wyświetlają kiepskie filmy, ale przynajmniej można wskrzesić bunt. "Piekło jest niczym szemrana dzielnica, której pozwolono zejść na psy" - twierdzi i nic dziwnego, że Palahniuka bardziej interesuje świat żywych. Ustami małoletniej Madison opisuje zdemoralizowany, a jakże, świat Hollywood. Jej rodzice, wyraźnie wystylizowani na Brada Pitta i Angelinę Jolie, spędzają czas na kolejnych przyjęciach dobroczynnych, dbają, by ich córka jak najszybciej zapoznała się z tajnikami życia płciowego, a na wszelkie kłopoty proponują jej xanax. Naskórkowi i krótkowzroczni wysyłają Madison na ekoobozy, korzystając przy tym z prywatnego odrzutowca, szkodzącego środowisku bardziej niż cała nieuświadomiona ekologicznie młodzież. Nałogowo adoptują dzieci, jakby chcieli udowodnić sobie i światu, że pozostało w nich cokolwiek ludzkiego.

***

Za Hollywood wziął się również Bret Easton Ellis. Jego skandalizujący debiut "Mniej niż zero" przyniósł mu względną popularność, ale prawdziwym sukcesem okazał się "American Psycho" sprzed dwóch dekad. Pisarz z furią zaatakował środowisko białych kołnierzyków, ludzi pustych, chorobliwie ambitnych i zazdrosnych, do tego pozbawionych wyobraźni: nie potrafią nawet wykorzystać majątku, którym dysponują. Patrick Beatman, główna figura w powieści, po godzinach wiedzie żywot seryjnego mordercy, powtarzając przy tym rozwiązania z najtańszych horrorów. Zbrodnicze życie uchodzi właściwie na sucho: nikt nie wierzy w jego winę mimo przygniatających dowodów. Wydaje się, że "American Psycho" odegrało podobną rolę, co w przypadku kina "Wall Street" z Michaelem Douglasem. Doszło do dekonstrukcji mitu nowoczesnej finansjery i świata yuppie. Ludzie sukcesu okazali się w najlepszym razie nieczuli i bezwzględni, w najgorszym - ich powodzenie stało się katalizatorem i osłoną dla realizacji morderczych instynktów.

W najnowszej książce - "Cesarskich sypialniach" - Ellis próbuje powtórzyć ten zabieg w odniesieniu do świata filmu. Sam pracował jako scenarzysta, więc, jak możemy przypuszczać, zna się na rzeczy. Oczyma narratora - zdemoralizowanego, wiecznie urżniętego hedonisty, który szuka pozorów szczęścia - obserwujemy świat idoli od kuchni, choć w miejsce osobistego doświadczenia wystarczyłaby lektura blogów plotkarskich w stylu Pereza Hiltona. Hollywood zaludniają bogaci bandyci bez serca: kobiety wchodzą do łóżka nawet scenarzystom, zmamione perspektywą obietnicy wystarania się o rolę, każdy żałuje, że nie ma trzeciej dziurki w nosie, gdyż mógłby sprawniej wciągać kokainę, a morderstwa dokonywane na kolejnych aktorach, producentach i tym podobnych obchodzą mało kogo. Jeśli uświadomimy sobie radosny i optymistyczny wydźwięk standardowego blockbustera, kontrast nie może być większy.

Odruch recenzencki każe jednak wspomnieć, że "Cesarskie sypialnie" nie należą do najwybitniejszych powieści Ellisa. "Nigdy nikogo nie lubiłem i boję się ludzi", wyznaje narrator na ostatnim wydechu. Niewiele więcej da się o nim powiedzieć.

***

Przypuszczałem, że Michel Houellebecq pozostanie w wygodnych bamboszach kontestatora, wrzeszczącego ze swych książek na głupiejące społeczeństwo. Michał Witkowski ma rację, stwierdzając, że autor "Platformy" nigdy nie powiedział niczego nowego - dokonuje jednak syntezy naszych patologii. Uważa, że czas literackich innowacji się skończył i pozostaje mu rola wściekłego kompilatora. W "Możliwości wyspy" byt postludzki spogląda z dalekiej przyszłości na ludzkość przełomu tysiącleci, umordowaną ganianiem za nieśmiertelnością, miłością (rozumianą jako lek na cierpienie) oraz przyjemnościami, z których na pierwsze miejsce wysuwa się onanizm, czyli czynność niezbyt chwalebna. W "Cząstkach elementarnych" Houellebecq zmasakrował niegdysiejszych hippisów - rewolucja seksualna rozbiła stare więzi i nie wprowadziła nowych, sama będąc pułapką. Czciciele młodości i seksualnej siły z lat 60. nagle odkryli, że sami stają się starzy, mają tłuste brzuchy, wódka i dragi wykastrowały facetów, innymi słowy: człowiek stał się przeciwnikiem samego siebie, odwrotnością własnych ideałów.

Na tym tle wydana właśnie w Polsce "Mapa i terytorium" wypada zaskakująco łagodnie. Houellebecq odpuścił sobie seks i przemoc na rzecz flirtu z kryminałem, stawiając siebie w roli ofiary. Krytycy wskazujący oryginalność tego zabiegu są w błędzie. Stephen King wprowadził siebie samego, z imienia i nazwiska, do cyklu "Mroczna wieża" - ratował tam świat i zmagał się z przyjemniejszą stroną choroby alkoholowej. Bret Easton Ellis (w sensie literackim daleki krewny Kinga i Houellebecqa) stworzył Ellisa bis na potrzeby sequela "American Psycho". Nie zmienia to mojego przypuszczenia, że pisarz miał niezłą uciechę z opisywania własnego, zdekapitowanego truchła. Znamienne jednak, że podobnie jak Palahniuk i Ellis, umiejscawia swoją powieść w artystycznym światku. Tym razem pada na sztuki plastyczne, konkretnie fotografię i malarstwo uprawiane przez wycofanego społecznie Jeda. Trudno wskazać źródła talentu tego człowieka. Jed jest raczej niemiły, ignoruje ludzi z zakochaną w nim pięknością włącznie, za to posiada najważniejszą cechę współczesnego twórcy: zawsze jest tam, gdzie trzeba, niczym łosoś zmierzający na tarło ląduje w pobliżu marchandów, właścicieli galerii i kolekcjonerów, zdolnych zapłacić grube pieniądze za coś tak fascynującego jak fotografia mapy okręgu Michelin. Aż rodzi się tęsknota za czasami, kiedy pisarze podejmowali temat szpiegów czy też migracji ludności z wsi do miast lub na odwrót.

***

Jednak ostrza całej trójki uległy stępieniu. Palahniuk, wchodząc w skórę bystrej dziewczynki, nieco spuszcza z tonu i rezygnuje z jawnego szokowania przemocą i seksem. Tego ostatniego jest jak na lekarstwo, zapewne dlatego iż Madison tak wiele nasłuchała się od rodziców o życiu erotycznym, że nie spieszy się jej do rozpoczęcia współżycia (jedna z nielicznych scen miłosnych w książce rozgrywa się między agresywna olbrzymką i głową odłączoną od tułowia). Inwencja pisarza sprowadza się do wymyślania fantazyjnych nazw poszczególnych rejonów Piekła: mamy więc Wielki Płaskowyż Tłuczonego Szkła, Ocean Zmarnowanej Spermy, Zarośla Amputowanych Kończyn, Rzekę Wrzących Wymiocin, Dolinę Zużytych Pieluch Jednorazowych i tym podobne. Ellis, próbując powtórzyć sukces wcześniejszych powieści, napisał jeszcze raz to samo, zapominając, że zazwyczaj sequele są gorsze od pierwowzorów. W miejscach, gdzie Palahniuk naśmiewa się z dziwactw hollywoodzkich celebrytów, Ellis stawia na dosadny opis, tłumacząc wszystkim, że król jest nagi, świat filmu składa się w dużej mierze z pijaków, narkomanów i rozpustników, a zdrada jest na porządku dziennym. Hollywood jest złe, zepsute i głupie. Co z tego? Wiemy to doskonale.

Najbardziej radykalnej zmianie uległ Houelle­becq i być może dlatego "Mapa i terytorium" dystansuje konkurencję. Gdy Palahniuk i Ellis korzystali z wiedzy obiegowej i własnego doświadczenia, on zadał sobie trud zgłębienia zasad funkcjonujących w środowisku sztuki i technikaliów związanych z pracą fotografa. Dało to książce niezbędną rzetelność, ale to nie wszystko - nie każda dobra książka musi być rzetelna. W poprzednich swoich tekstach udowadniał, że wszystko już minęło: Bóg dawno przepadł, światopogląd naukowy jest niewiele wart, ideały wolnościowe lat 60. konają z wolna w ciałach byłych, starzejących się hippisów, a jednak - przed kimś padał na kolana.

Tym kimś oczywiście był sam Houellebecq. Narcyzm bijący z "Możliwości wyspy" i "Cząstek elementarnych" dodawał w niezamierzony sposób znaczenia pracowitym opisom praktyk masturbacyjnych. W "Mapie i terytorium" pisarz idzie jeszcze dalej, wprowadzając na scenę siebie samego. Ujawnia się jednak jako ponury, nieprzyjemny, przedwcześnie postarzały facet, który dawno przestał utrzymywać kontakty z innymi i jest zainteresowany głównie bezbolesnym spędzaniem kolejnych dni, w czym wydatnie pomaga mu wino. Nic dziwnego, że pisze o innych, jacy są nieszczęśliwi.

A jednak Houellebecq ginie, brutalnie zamordowany przez przypadkowego człowieka. Przyczyną śmierci jest obraz, który otrzymał. Na obrazie znajduje się sam Houellebecq. W ten sposób pisarz staje się ofiarą własnej próżności i samouwielbienia: zginął, bo zapatrzył się w siebie.

W ten sposób dokonuje się dekonstrukcja idola. Palahniuk z Ellisem również wpisują się w ten schemat. "Potępieni" wyśmiewają ten sam świat, tych samych ludzi, którzy wynieśli autora na szczyty (Palahniuk nie zyskał szerokiej popularności na miarę Kinga czy Cohena, i zadowala się statusem autora kultowego), Ellis pokalał własne gniazdo, dzięki któremu zarabia jako scenarzysta. Żaden nie wypowiada tego wprost: Palahniuk schowany za dziewczynką, Houellebecq obserwowany oczyma malarza. Coraz mocniej zaznacza się bezradność pisarza wobec współczesności. Wyalienowany z racji swojej pracy, zna swoje biurko, ewentualnie bandę sławniejszych kolegów, zapraszających go na rauty, żeby czynił tłum. Nikogo przecież nie lubi. I boi się ludzi.

***

Ośmieszenie siebie i najbliższego otoczenia świadczy o rozpoznaniu zagrożenia i tego rodzaju bezradności, która zmusza do wyłożenia kart na stół. Komentarz staje się jednocześnie manifestacyjnym odrzuceniem roli komentatora, jakby z paradoksalną sytuacją współczesnego pisarza można było się uporać tylko przy pomocy innego paradoksu. Cała trójca - na różne sposoby - pastwi się nad światem sztuki, plebejskiej i wysokiej, równo piętnując jej wybitnych przedstawicieli.

Nie ukrywają jednak, że są jednymi z nich, a nawet bytem ciut gorszym, zmuszonym do zabiegania o uwagę możniejszych. Wszystko, co mogą zrobić, to wypowiedzieć tę prostą prawdę i poprosić o to, aby ich już nie słuchano. Rezygnują ze stanowiska moralistów, którymi niegdyś byli, doskonale rozumiejąc, że przynależą już do tej grupy, z której dotąd szydzili. Mogą dalej śmiać się z siebie, z oceną moralną jest już gorzej. Nie można im wierzyć w ani jedno słowo, z czego najprawdopodobniej zdają sobie sprawę. Kompletnie zmienia to status twórcy, sytuując go w obszarach błahości, tam, gdzie powieści sensacyjne i wideoklipy Lady Gagi - wyszukane, sprawnie nakręcone, lecz pozbawione głębszych treści. Ich brak nie wynika z braku pisarskiej mocy: odtąd nie wypada wypowiadać się serio. Poza tym strach pisać. Każdy pisarz ma swój portret w domu. Istnieje obawa, że jeśli przyklęknie przed nim na dłużej, zdarzy się coś złego.

Brak prawa do wystawiania światu oceny moralnej likwiduje też seks i przemoc, czym należy tłumaczyć dziwną łagodność Palahniuka i Houellebecqa. Ellis nie odrobił lekcji i zmienia się powoli w karykaturę siebie. Dosadność, wszelkie brutalizmy straciły swoje uzasadnienie. Nic dziwnego, że zniknęły. Palahniukowy sadyzm, Houellebecqowe porno zmieniłyby ich powieści w literacki ekwiwalent filmów dla dorosłych i tanich horrorów. Scena seksu ludzkiej głowy z olbrzymką w "Potępionych" wskazuje, że jedynym uzasadnieniem dla dosłownie ujętej erotyki jest rozśmieszenie czytelnika.

Brutaliści są zmęczeni? To normalna kolej rzeczy. Niedawni buntownicy doznali łask ze strony możnych show biznesu, przez pewien czas funkcjonowali jako autentyczni kontestatorzy, jakich system niesłychanie potrzebuje. Teraz stali się częścią establishmentu. Tak powinno być. Houellebecq w kapciach, Palahniuk przebrany w skórę nastolatki przemierzającej piekło, Ellis tęskniący za własną młodością. Ustępują miejsca młodszym.

Problem, że tych nie widać.

Chuck Palahniuk "Potępieni", Niebieska Studnia 2011

Bret Easton Ellis "Cesarskie sypialnie", vis-a-vis/etiuda 2011

Michel Houellebecq "Mapa i terytorium", W.A.B. 2011

Łukasz Orbitowski (ur. 1977 r.) jest felietonistą, publicystą i pisarzem. Właśnie wydał powieść "Widma".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011