Broniąc Rasputina

Zastanawiałem się właśnie, jaki to instynkt każe mi od paru lat nałogowo pochłaniać wszystko, co pisze się o ostatnich latach rosyjskich Romanowów.

14.05.2018

Czyta się kilka minut

Podczas wizyt w Rosji skupuję nowoimperialne edycje ich dzienników, wspomnień dworzan, z niektórymi z postaci w jakiś sposób chyba się wręcz zaprzyjaźniłem. Może to podświadome, po omacku, wracanie do własnych korzeni – mój pradziadek z prababcią lata przed rewolucją spędzili wszak właśnie w Petersburgu (mieli pralnię na Newskim Prospekcie, dziadek pracował też jako kierowca taksówki i ambulansu). Próba złapania powietrza, którym oddychali ci, którzy mnie stworzyli, uchwycenia na gorącym uczynku tego, co ten ponad wiek temu wkleiło się w moje DNA.

Kilka miesięcy temu przeszedłem przez 800 stron „Romanowów” Simona Sebaga Montefiorego. Pisanych tak, jak ma w zwyczaju ów autor, mistrz takiego otumaniania odbiorcy, że sam już nie wie, co czyta: „Britannicę” czy historycznego „Pudelka”. Ostatnie tygodnie to wydany niedawno w Polsce „Ras­putin” Douglasa Smitha, prawie tysiąc stron rzetelnej biografii (wreszcie nie mitów, bajań, projekcji i sensacji) jednej z najsłynniejszych postaci XX wieku, której polityczne i (domniemane) erotyczne dokonania uwieczniono nawet w nieśmiertelnym hicie Boney M., ulubionego zespołu mojej świętej pamięci babci.

Smith wykonał tytaniczną pracę nie kserując jedynie pikantnych rewelacji wypisywanych w memuarach z epoki. Skonfrontował je z wykopywanymi cierpliwie w rosyjskich archiwach notatkami policmajstrów, raportami urzędników, prywatną korespondencją książąt. Wychodzi mu z tego, że Rasputinów było trzech. Pierwszy to wyrosły z ludu samozwańczy prorok, budzący chorą ekscytację odrealnionych petersburskich elit (ze szczególnym uwzględnieniem damskiej ich części, która, umierając z nudy w towarzystwie mężów-sztywniaków, otrzymywała w tym jurnym, bezceremonialnym, mądrym ludową mądrością syberyjskim chłopie dawkę egzystencjalnej, szybko uzależniającej amfetaminy).

Ten drugi to postać stworzona przez jego wrogów: bohater (nieskutecznie blokowanych przez cara Mikołaja II, a zwłaszcza przez jego żonę Aleksandrę, znajdującą się pod totalnym wpływem Rasputina) prasowych pamfletów, rysunków, ulotek, a nade wszystko plotek podawanych początkowo tylko na petersburskich ulicach, ale wkrótce i w Moskwie, i na Syberii, i na Krymie. To Rasputin pijak, hulaka, erotyczny stachanowiec – niestrudzony postrach mężatek i deprawator dziewic. To de facto car (i ojciec carewicza Aleksego), zręczny biznesmen i polityk trzymający w ryzach ministerstwa i Cerkiew, przyjmujący wysokopłatne hołdy ówczesnych przedsiębiorców.

Trzeci Rasputin – to ten realny. Prosty chłop zza Uralu, niespokojny duch niemieszczący się w swojej wsi, rodzinie i w ramach swojego klasowego przeznaczenia, który trafiwszy do stolicy imperium, dzięki swej esencjonalnej „ruskości”, charyzmie i (autentycznej) pobożności, szybko staje się salonową maskotką w randze ojca duchowego (starca) i proroka. Człowiek o dowiedzionym wpływie na losy państwa: na decyzje personalne i polityczne cesarza, z pewnością niemający jednak złych intencji (a czasem niegłupie pomysły). To nie chichoczący satyr czy złośliwy demiurg, lecz ofiara towarzystwa zdegenerowanego do szpiku swoją ksobnością, anachronizmem i ślepotą na to, co dzieje się w świecie. Towarzystwa, które wyhodowało go jak szczeniaka na własnej piersi, następnie zrobiło z niego wilkołaka, wreszcie – zabiło (rękami księcia Jusupowa oraz jego wspólników).

Rasputin – myślę – może być interesujący nie tylko dla tych, których pradziadkowie (jak moi) z pewnością debatowali o nim, jak my dziś o sensacjach z naszych dworów i wysokich gabinetów. Smith w swojej książce stawia bowiem pytania o historię alternatywną. O to, co by było, gdyby Mikołaj II też nie był tak zawzięcie ślepy na fakt, że żyje w XIX i XX, a nie w XVII wieku. Smith przekonuje, że gdyby Rosja nie zaangażowała się – a nie musiała – w I wojnę światową, być może nie byłoby drugiej. Nade wszystko pokazuje jednak, jak dziki, imperialny (choć wyrosły też z lęku o jedynego, ciężko chorego na hemofilię syna, na którego Rasputin miał podobno mieć uzdrawiający wpływ) upór jednej osoby – Aleksandry, trzymającej rosyjskiego samodzierżcę pod pantoflem (sama pisała w listach do cara, że to ona w tym związku musi nosić spodnie, wydawała mu za sugestiami Rasputina polecenia polityczne, a nawet dotyczące ruchu wojsk; Mikołaj często, choć nie zawsze, im ulegał) – doprowadził do roztrwonienia w ciągu kilkunastu lat pozycji, którą car wciąż miał w społeczeństwie. Jak z najwyższego kapłana rosyjskich świętości zmienił się w zahukanego kosmitę z innej galaktyki, o którym w każdej karczmie pytlowano, że żona doprawia mu rogi z „Griszką” – rozpasanym, rozpitym wieśniakiem o lepkich rękach, który w temacie kobiet był niewybredny niczym śmierć: brał wszystko.

Wierzyć się nie chce, gdy czyta się, jak konsekwentnie Mikołaj bronił Rasputina wbrew wszystkim: swojej dalszej rodzinie, dworzanom, dowódcom, wielu hierarchom, ludowi. Jak pozwalał, by ta sprawa, którą mógł załatwić jedyną decyzją: zamykając drzwi pałacu przed Rasputinem (a nie posyłając po niego samochody), powoli, lecz skutecznie, urosła do rangi gwoździa do trumny cesarstwa i dynastii (jeszcze w 1916 r. Mikołaj, którego pytano, co zamierza zrobić, by odzyskać zaufanie narodu, odbijał piłeczkę: „Co naród ma zrobić, żeby odzyskać moje zaufanie?”).

Jak kompletnie nic nie zmienia się w świecie, w którym dziś też przecież – często mimo zachowania pozorów demokracji – w wielu miejscach globu, również tych nam bliskich, życie milionów toczy się w głowie jednego tylko człowieka. A jego stan wiedzy, upór, humory, osobiste fobie i sympatie zamieniają się w obowiązujące wszystkich prawo. W miejscach tych jedno z największych niebezpieczeństw dla wspólnego życia stanowią wyliniałe intelektualnie i oderwane od podłoża elity, podatne na to, by przewodników robić sobie nie z tych, którzy rzeczywiście mają coś do zaproponowania, ale z tych, których jedynym kapitałem jest tupet. Gdzie codziennie weryfikuje się prawdziwość zdania: „Gdy słońce zachodzi, nawet karły rzucają długie cienie”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2018