Bliska wojna

Na wojnę w Syrii wyruszyło już więcej muzułmańskich ochotników z Zachodu, niż wcześniej walczyło w Iraku i Afganistanie. Wielu pojechało tam z Bałkanów. Kim są? Co ich motywuje?

19.11.2013

Czyta się kilka minut

W Syrii walczy już około tysiąca ochotników z Europy; na zdjęciu: syryjscy powstańcy z prowincji Hama; 31 października 2013 r. / Fot. Daniel C. Britt / CORBIS
W Syrii walczy już około tysiąca ochotników z Europy; na zdjęciu: syryjscy powstańcy z prowincji Hama; 31 października 2013 r. / Fot. Daniel C. Britt / CORBIS

Nazwał siebie Abu Abdullah al Kosovi. Po to, by podkreślić, skąd pochodzi. W październiku stanął przed kamerą na ulicy syryjskiego miasteczka Azaz. Kadrem zagrano umiejętnie: na zaparkowanym z tyłu czołgu usiadł, ubrany w kominiarkę, inny powstaniec. Zaczęło się nagranie.

„Wzywam was, mocą Allaha, abyście nie pozostawali w domach ani minuty dłużej. Pakujcie się i przyjeżdżajcie na dżihad. Poznacie tę samą dumę, którą my czujemy tu od samego początku” – skandował po albańsku trzydziestolatek z długą brodą i karabinem w ręku.

Film przygotowało jedno z dwóch największych ugrupowań, powiązanych w Syrii z Al-Kaidą: Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie (ISIS). Do nagrania wystąpienia ochotnika z Bałkanów nieprzypadkowo użyto scenerii Azaz: miasteczko leży 5 kilometrów od granicy z Turcją. To głównie przez tureckie terytorium dostają się do Syrii europejscy muzułmanie, którzy chcą walczyć z reżimem Assada. A także w „świętej wojnie” – o islam.

Jednak od tego, co robią teraz w szeregach powstańców, zachodnie służby wywiadowcze bardziej martwi przyszłość: czym się zajmą, gdy kiedyś wrócą do Europy. Jeśli wrócą.

AL-KAIDA DO POTĘGI

Film z Abu Abdullahem al Kosovim nie był pierwszym tego rodzaju. Już wcześniej ISIS umieszczała w internecie podobne, w których występowali ochotnicy z Chin, Arabii Saudyjskiej, Tunezji, a nawet Kazachstanu. Reporter tygodnika „Der Spiegel” pisał, że islamiści utworzyli już w Syrii centra medialne, których zadaniem jest produkcja materiałów informacyjnych (czy też: propagandowych) dla muzułmanów z innych krajów.

Według raportu niemieckiego wywiadu, o którym pisał niedawno ten tygodnik, w Syrii walczy dziś około tysiąca ochotników z Europy: czterokrotnie więcej niż jeszcze rok temu. Około 90 z nich miało przyjechać z Wielkiej Brytanii, 120 z Belgii, 50 z Danii, 150 z Kosowa. W walce miało zginąć ośmiu ochotników z Niemiec.

„Al-Kaida jest dziś lepiej przygotowana do integracji bojowników z zagranicy na polu bitwy. Ma doświadczenie, robiła to już wcześniej w Pakistanie, Afganistanie, Jemenie, Iraku, Somalii, Afryce Północnej i Mali” – mówił z kolei portalowi „The Long War Journal” anonimowy pracownik wywiadu USA. Jego zdaniem, ochotnicy z Zachodu „potęgują” siły Al-Kaidy. Bo nie tylko fakt, że ochotnicy walczą w Syrii, martwi europejskie stolice. Bardziej niebezpieczne wydaje się coś innego: „Gdy wojna w Syrii się skończy, ci ludzie, wyszkoleni do walki i doświadczeni w walce, będą chcieli wrócić do domów” – ostrzegał w październiku przewodniczący komitetu ds. wywiadu amerykańskiego Kongresu Mike Rogers. Niemiecki wywiad szacuje, że już dziś na terenie RFN znajduje się ok. 12 weteranów walk w Syrii.

DRUGA STRONA WIELOKULTUROWOŚCI

– W Kosowie nie ma wielu wahabitów, ich regionalne centrum kontaktowe dla całych Bałkanów jest w Wiedniu – mówi kosowski dziennikarz Refki Alija. Od kilku miesięcy śledzi on informacje o ochotnikach, którzy jadą stąd do Syrii. – Jednak na ulicach naszych miast widać coraz więcej mężczyzn z brodami i kobiet zasłaniających twarze. Wcześniej ich tu nie było.

Siedzimy w kawiarni, w centrum 180-tysięcznego Prizrenu, w którym, jak nigdzie indziej w Kosowie, wieloreligijność jest nie tylko wspomnieniem przeszłości. Obok Albańczyków (muzułmanów i katolików) mieszka tu kilka tysięcy Turków; są Boszniacy (słowiańscy muzułmanie), derwisze. Po wojnie zostało nawet około dwustu prawosławnych Serbów.

Aby poznać ich wszystkich, wystarczy usiąść z Aliją i patrzeć, jak przywołuje ręką przechodzących ulicą znajomych: – O, tamci mieszkają tu od lat. A ta dwójka to derwisze. A tych nie znam, to dziwne...

Podchodzi do nas Votim Demiri, który od kilku lat, dzięki funduszom z USA, odbudowuje w Kosowie tradycję żydowską. – To mały kraj, a znajdziesz tu muzułmanów, prawosławnych i katolików. Żydów też. Jest nas dokładnie 56, wszyscy w Prizrenie – mówi.

Ale wielokulturowość ma też drugie oblicze. Nastroje wśród muzułmanów się radykalizują. Kilka miesięcy temu miejscowy imam Irfan Salihu nazwał „prostytutkami” kobiety, które przed zamążpójściem były w związkach z innymi mężczyznami – i wezwał ich obecnych mężów do ich porzucenia. Wzbudziło to solidarny protest polityków z wielu ugrupowań. Ale słowa imama trafiły do tych, którzy wobec tradycyjnego, liberalnego islamu rodem z Turcji walczą na Bałkanach o jego „powrót do źródeł”.

GDZIE LEŻY SYRIA

Alija rozmawiał niedawno z ochotnikiem, który przez kilka miesięcy walczył w Syrii u boku powstańców. „Pojechałem tam ze względu na moją wiarę. Wiedziony Koranem i ideą Bożego posłannictwa, a także widząc szokujące sceny, jak zabija się kobiety z dziećmi, postanowiłem jechać na pomoc Syrii” – mówił dziennikarzowi młody Albańczyk.

– Przed wyjazdem nie wiedział nawet, gdzie ten kraj leży. Myślał, że tam zginie. Ale mówił, że jego los był w rękach Allaha, który pozwolił mu wrócić do codziennego życia w Kosowie – wspomina Refki Alija, jak dotąd jedyny w kraju dziennikarz, któremu udało się zebrać relację od weterana z Syrii.

Rząd Kosowa zapewniał w lipcu, że nic nie wie o ochotnikach, którzy mieliby wyjeżdżać na Bliski Wschód. Muzułmańska Wspólnota Kosowa, największa taka organizacja w kraju, zaprzecza jakimkolwiek związkom z ochotnikami. Jej lider, mufti Naim Ternava, powtarza: „W Kosowie nie ma ekstremizmu. Jest tylko mały procent młodych ludzi, którzy trochę inaczej rozumieją islam. U nas dominuje jego tradycyjny nurt, kultywowany tu od wieków”.

O tym, że jest inaczej, niż zapewniają politycy, może jednak świadczyć tajny raport kosowskich służb bezpieczeństwa, do którego dotarła niedawno agencja AFP. Opisuje on „islamskich ekstremistów”, którzy udają się do Syrii w niewielkich, paroosobowych grupach, „aby nie wyglądać podejrzanie”. Rekrutacja, w której ważną rolę odgrywają salafici – ruch postulujący odrodzenie islamu i „powrót do źródeł” – odbywa się najczęściej z dala od miast.

Islamski ekstremizm jest problemem także w Albanii, Macedonii oraz Bośni i Hercegowinie, do której w czasie wojny domowej w latach 1992-95 mogło przyjechać nawet sześć tysięcy ochotników z krajów arabskich.

W maju ulice Nowego Pazaru, największego miasta Sandżaku – podzielonego między Serbię i Czarnogórę regionu z większością muzułmańską – zapełniły się zielonymi klepsydrami z nazwiskiem Eldara Kudakovicia: 27-latka, który poległ pod Aleppo.

Zdaniem Illira Kulli, specjalisty ds. bezpieczeństwa z Albanii, na wojnę do Syrii ruszyło co najmniej trzystu jego rodaków z Albanii, Kosowa i Macedonii. – To nie są najemnicy, ale wolontariusze. Przekonani, że walczą w słusznej sprawie. A u źródeł ich motywacji leży religijna manipulacja, że wojna w Syrii jest świętą wojną – uważa ekspert.

Ismail Kasani, dziekan amerykańskiego uniwersytetu w Prisztinie, dodaje, że władze popełniły błąd, nie reagując natychmiast, gdy ochotnicy zaczęli wyjeżdżać do Syrii: – Dziś jest za późno, by zapobiec temu zjawisku i dowiedzieć się, kim są ci ludzie: najemnikami, zwykłymi przestępcami? Czy może bezwzględnymi ludźmi bez wiary?

RODZIMI WAHABICI

Refki Alija opowiada historię wykształconego w Egipcie Idriza Bilibaniego, który kilka lat temu przyjechał do Prizrenu ze wsi Gornja Maoča w północnej Bośni – znanej z tego, że od czasu wojny domowej w tym kraju jest bazą wahabitów (radykalnego odłamu islamu, wspieranego przez Arabię Saudyjską).

Po przybyciu do Kosowa, Bilibani wraz z dwoma Albańczykami założył islamistyczną organizację „Sinqeriteti” (alb. prawdziwość, prawdomówność), która m.in. zapraszała na wykłady radykalnych imamów z sąsiedniej Macedonii. A także zastraszała mieszkańców; pobiła mężczyznę, który zajmował się w Prizrenie kolportażem Biblii. Gdy Bilibaniego na krótko aresztowano, policja znalazła podczas rewizji 5 kałasznikowów i kamizelki kuloodporne.

Choć instytucje policyjne z Bośni, a nawet z Serbii i Kosowa współpracują ze sobą, islamistów nie jest łatwo namierzyć. Ich działalność na Bałkanach opiera się głównie na bezpośrednich kontaktach. Znajdują też oparcie w lokalnych układach politycznych, a te, często skorumpowane, są nie do ruszenia.

O tym zaś, że zagrożenie islamistami z Bałkanów jest realne, przekonują incydenty z 2011 r., gdy pochodzący z Kosowa mężczyzna zabił na lotnisku we Frankfurcie nad Menem dwóch amerykańskich żołnierzy, a ambasada USA w Sarajewie została ostrzelana przez wychowanego w Bośni wahabitę.

Ale Idriz Bilibani, na którego w Prizrenie mówią „szejk”, także dziś nie rozumie tych, którzy dziwią się, dlaczego ochotnicy z Kosowa walczą ramię w ramię z syryjskimi powstańcami. „Co z tego, jeśli ktoś stąd postanowił pomóc cierpiącym ludziom? – pytał niedawno w lokalnej prasie. – Ludzie wyjeżdżają stąd po to, by wesprzeć tych, których torturuje i zabija reżim Assada. Cały świat widzi cierpienia sunnickiej ludności Syrii, sytuacja pogarsza się tam z dnia na dzień. O tym w ogóle nie powinno być dyskusji”.

SZLAK NA POŁUDNIE

Z jednego z największych plakatów, rozwieszonych w mieście przed niedawnymi wyborami lokalnymi, spogląda na mieszkańców Prizrenu premier Turcji Recep Erdoğan: zachęcał on do głosowania na jedną z lokalnych tureckich partii.

To właśnie przez Turcję wiedzie szlak, którym docierają do Syrii ochotnicy z Bałkanów. To bliska wojna. Aby dotrzeć do Turcji, większość nie potrzebuje wizy. W południowej części kraju – ujawnił to kilka tygodni temu brytyjski „Daily Telegraph” – działają, prowadzone przez komórki Al-Kaidy, specjalne „skrytki”, do których kierowani są ochotnicy, zanim zostaną przeszmuglowani przez granicę.

Ale do napływu ochotników z Zachodu przyczynił się też rząd w Ankarze, któremu zależy na upadku reżimu Assada. Dwa lata temu, wierząc w szybkie zwycięstwo rebelii, umożliwił im nawet korzystanie ze swego terytorium. W położonych przy granicy z Syrią miasteczkach organizowano polowe szpitale i ośrodki zaopatrzenia. Dziś niepokój Turcji budzi nie tylko to, że Assad nie upadł, ale też fakt, że terytorium północnej Syrii – w sąsiedztwie granicy z Turcją (będącą też granicą NATO) – zajmują oddziały powiązane z Al-Kaidą.

Analitycy spekulują nawet, że w efekcie może dojść do strategicznego sojuszu Turcji z oddziałami Kurdów powiązanych z Partią Pracujących Kurdystanu, z którą Ankara walczy od trzech dekad także na własnym terytorium. Kurdowie, choć w większości muzułmanie, uważani są za najbardziej zróżnicowany religijnie naród Azji Mniejszej. Ich przywódcy od dawna uznają radykalny islam za zagrożenie. W październiku kurdyjski oddział najechał nawet jedno z przejść granicznych z Irakiem i... własnymi siłami „deportował” żołnierzy związanych z Al-Kaidą.

RZECZ O WYOBRAŹNI

Kilka dni po tym, jak w internecie pojawił się film z Abu Abdullahem al Kosovim, namawiającym po albańsku swych rodaków z Bałkanów do przystąpienia do dżihadu, turecka artyleria ostrzelała miasteczko Azaz, gdzie walczył ochotnik, i zamknęła pobliskie przejście graniczne. Ale Ankara jest w kropce: zamknięcie pogranicza dla wszystkich syryjskich powstańców mogłoby osłabić opór przeciw Assadowi. Martwią się zachodnie wywiady, zaniepokojone rosnącą liczbą weteranów walk w Syrii.

Powód do zmartwień mają też wszyscy, którym zależy na stabilności na Bałkanach. Bo aktywność islamistów w regionie pobudza wyobraźnię polityków – zwłaszcza tych, którzy na straszeniu islamskim fundamentalizmem od lat ubijają własny interes. Milorad Dodik, premier serbskiej części Bośni, straszył na początku listopada, że w Bośni i Hercegowinie ma wkrótce osiedlić się nawet pół miliona „Arabów”.

– To lunatyk – mówi Refki Alija o Dodiku i pozdrawia kolejnych muzułmanów, katolików i prawosławnych, przechodzących obok kawiarni w Prizrenie. – Ale tacy działają tu na wyobraźnię.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2013