Bitnicy i robak nieśmiertelności

Wojownicy kontrkultury spijali ambrozję bogów i tarzali się we własnych fekaliach. Zostały po nich przedwcześnie postawione nagrobki i kilka przypominanych właśnie książek.

17.08.2014

Czyta się kilka minut

Bitnicy w jednym z izraelskich nocnych klubów / Fot. Paul Schutzer / GETTY IMAGES
Bitnicy w jednym z izraelskich nocnych klubów / Fot. Paul Schutzer / GETTY IMAGES

Dawno temu w odległej galaktyce... „chevrolet gnał sto jedenaście mil na godzinę na prostych, a sto dwadzieścia, gdy zjeżdżali z wzniesień”. Siedzi w nim Gnossos „Paps” Pappadopoulis, święty grzesznik i demoniczny głuptas, protagonista kultowego dzieła Richarda Fariñy „Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej”, wydanego w Polsce 48 lat po amerykańskiej premierze. Dołącza do innych „odkurzanych” dzieł z zainicjowanej niedawno serii „Twarze kontrkultury” łódzkiego wydawnictwa Officyna. Tytułowe hasło jest bardzo pojemne. Obok tekstów kontrkultury, w których oczekiwania epoki dopiero pączkują, otrzymujemy transowe zapisy jazdy po bandzie oraz gorzką krytykę ówczesnej wizji wolnego człowieka. Nad serią pieczę sprawują wybitni tłumacze, Jerzy Jarniewicz i Maciej Świerkocki, co gwarantuje nie tylko nostalgiczną, ale i językową ucztę.

Nieoczywistym, jednakże udanym zamysłem było zainaugurowanie cyklu „Latami sześćdziesiątymi” Jenny Diski, brytyjskiej pisarki i dziennikarki, rozliczającej ruch, którego była częścią. Kobieca perspektywa chwieje obrazem bitników, hipsterów, hipisów i punków, wytworzonym ex post w popkulturze. Lato miłości zapowiada nadejście emocjonalnej zimy. Czytelnik zaczyna więc od małego trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. Drugą książką w serii są erotyczne „Wspomnienia bitniczki” Diane di Primy, wydane w 1969 r. w paryskiej oficynie Olympia Press Maurice’a Girodiasa, który etykietkę specjalisty od brudnej literatury zawdzięcza publikacji „Lolity” Nabokova i „Nagiego lunchu” Burroughsa. Z kolei „Candy” Terry’ego Southerna i Masona Hoffenberga z 1958 r. to żeńska karykatura „Kandyda” skrzyżowana z „Niedolami cnoty”.

Jednak to właśnie bohater Fariñy jest esencją kontrkulturowego everymana, który obnaża szaleństwo świata. „Nie mam karty w katalogu, jestem Wolny. Ukryta tożsamość strzeżona aż do śmierci, jestem Plastic Man, bez wysiłku, aktem woli zmienię się w kulę do kręgli, chodnik, drzwi, gorset lub prezerwatywę dla słonia” – ogłasza Paps. Ten świecki krzyżowiec przegranych spraw, badający Ekspansję Świadomości i działanie halucynogenów, trafia na Uniwersytet Cornell, gdzie niechcący wywołuje polityczno-obyczajowy ferment, w który będą zamieszani sycylijscy mafiosi, jajogłowa lewica z „Partisan Review” i skradziona figura Matki Bożej. Postać matki u Fariñy (a u Southerna i Hoffenberga – ojca) stanowi kontrapunkt wobec buntu przeciw mieszczańskiemu skostnieniu. „M jak metadryna, którą mi dałaś / A jak amfa, którą wciągaliśmy / T jak trawka, najlepsza na Coney Island / K jak kompot z makowej słomy / A jak afgan, haszysz pełen zwidów / Złóż wszystkie wersy razem...” – matka Ameryka czuwa nad wiecznymi dziećmi, które tępą piłką szorują po pępowinie. A czytelnik, popijając cuba libre, sędziuje ten mecz.


Czytam Woltera, piszę dla mamony


Czy Gnossos Pappadopoulis to alter ego Richarda Fariñy? Raczej jego porte-parole, choć perypetie fikcyjnej postaci są posklejane z odprysków biografii pisarza. Urodzony w 1937 r. w Nowym Yorku Fariña był synem Irlandki i Kubańczyka. Studiował na Uniwersytecie Cornell, gdzie zaprzyjaźnił się z Thomasem Pynchonem.

„Pojawiliśmy się raz na imprezie, i to nie na maskaradzie, w przebraniach – on jako Hemingway, ja jako Scott Fitzgerald, każdy z nas świadomy tego, że drugi przechodzi właśnie fazę entuzjazmu dla danego autora” – wspomina Pynchon. Podobno Fariña uczył się literatury u samego Nabokova i ukradł figurę Marii z bożonarodzeniowej szopki, za co dostał żółtą kartkę na uczelni. Czerwoną pokazano mu niedługo później, za udział w strajkach studenckich.

Dzięki pierwszej żonie poznał Boba Dylana, druha i rywala. Podobno mógł być większą gwiazdą niż Dylan. Komponował, koncertował i zaśpiewał „Pack Up Your Sorrows” oraz „Birmingham Sunday”, spopularyzowane później przez Joan Baez, starszą siostrę jego drugiej żony Mimi. Podobno ich romans zaczął się, kiedy ona miała szesnaście lat i zdążyła już wpaść w oko Dylanowi.

Tych „podobno” jest więcej w życiorysie Fariñy, ale wiele wątpliwości, mimo dociekań biografów, pozostanie bez rozstrzygnięcia. Stopi się z legendą wagabundy, który ginie za młodu, w kwietniu 1966 r., dwa dni po tym, jak „Wszystko się spieprzyło...” ujrzało światło dzienne. Podczas imprezy urodzinowej Mimi, która kończy właśnie 21 lat, decyduje się na wspólną przejażdżkę harleyem jednego z gości. Rozpędzeni wypadają ze stromej Carmel Valley Road. Fariña umiera na miejscu. Po jego śmierci wdowa zebrała jego wiersze i opowiadania w tom „Long Time Coming and a Long Time Gone”, którego tytuł odsyła do piosenki Dylana.

Na okładce „Candy”, wydanej w Olympia Press, widniał pseudonim Maxwell Kenton. Miał się za nim rzekomo ukrywać fizyk nuklearny, który odrzucił metafizyczną pustkę badań nad energią atomową dla pisarstwa. W rzeczywistości tę parodię filozoficznej opowiastki popełniło dwóch ludzi bitnikowskiego renesansu. Inicjatorem literackiej draki był Terry Southern, syn aptekarza z Teksasu. Wyjazd na studia do Chicago, a następnie podróż do Paryża przeorały jego horyzonty i ambicje. Napisał kilka powieści, ale doceniono go głównie za scenariusze „Easy Ridera”, „Dr. Strangelove’a” „Cincinnati Kida” czy „Barbarelli”. Za dwa pierwsze filmy został nominowany do Oscara. Jeszcze w Paryżu poznał Masona Hoffenberga – „najsłynniejszego nieznanego pisarza amerykańskiego”.

Kiedy Southern utknął nad fabułą „Candy”, to jego poprosił o „podrasowanie” awantur, w które wikła się bohaterka. Hoffenberg obracał się w towarzystwie Normana Mailera i Jacka Kerouaca, wydawał swoje powieści u Girodiasa, a po latach spędzonych w drodze między Paryżem, Izraelem a Londynem, zamieszkał w Woodstock z Richardem Manuelem z The Band. Największą popularność zawdzięcza pogardzanej przez niego „Candy”, napisanej ponoć wyłącznie dla pieniędzy. Mimo sukcesu, który odniosła, Hoffenberg nazwał ją „rzygowinami jakiegoś artysty, które ktoś nagle uznaje za największe dzieło nowej sztuki, więc artysta przygląda się mu jeszcze raz i na Boga, widzi, że ten ktoś ma rację”. Wbrew cynizmowi twórców w powieści dostrzeżono metaforę sielskiej z wierzchu, a psującej się od podbrzusza Ameryki, oferującej swoim wyznawcom tylko kilka sekund orgazmu.

W 2006 r. „Candy” znalazła się wśród „25 najseksowniejszych powieści w dziejach literatury”, choć palma pierwszeństwa należy się „Wspomnieniom bitniczki” Diane di Primy, której życiorys nie ustępuje biografiom jej kolegów. Jako kilkunastoletnia dziewczyna nawiązała korespondencję z Ezrą Poundem, by kilka lat później debiutować własnymi wierszami, za których obsceniczność będzie kilkukrotnie karana. Antywojenna aktywistka, członkini komuny Timothy’ego Leary’ego, autorka transowego poematu „Loba”, recytowała swoje utwory podczas sławnego koncertu „The Last Waltz” kończącego karierę grupy The Band. Ponad dwadzieścia lat wykładała poezję w eksperymentalnej Jack Kerouac School of Disembodied Poetics. Ale mimo całego swego dorobku została zapamiętana jako dziewczyna, która uprawiała seks z Kerouakiem i Ginsbergiem jednocześnie.


Bo to naiwna kobieta była


I tu pojawia się rysa ujawniająca głębokie pęknięcie tej społecznej rewolucji. Otwarte spojrzenie hipsterów, obyczajowa postępowość bitników dotyczy wszystkich poza mieszczańską konserwą (co zrozumiałe) i... kobietami (co już niezrozumiałe). Mimo otaczającego ją nimbu wolności, kontrkultura po części odpowiada za stereotyp, że jeśli kobieta mówi „nie”, to ma na myśli „tak”. Jak przyznaje Diski, w czasach jej młodości niczym nadzwyczajnym był seks na granicy gwałtu. Dziewczynom nie wypadało odmówić zmieniającym się jak w kalejdoskopie facetom, bo straciłyby poczucie bycia cool.

Nad literaturą tych lat krąży widmo dwóch jednowymiarowych Kerouacowskich figur: rozerotyzowanej Marylou i utrapionej mężowskimi zdradami Camille, które w sprawach egzystencjalnych nic ciekawego nie mają do powiedzenia. Są zredukowane do seksu. Diane di Prima w kulminacyjnym momencie swoich wspomnień przedstawia dwie alternatywne wersje orgii. Jedna jest taka, jaką oczekuje od niej wydawca, przepełniona akrobacjami nienasyconych ciał. Druga, zapewne bliższa prawdy, ukazuje zmęczenie ciał wystawianych na wzajemny ostrzał.

Efektem gry z hasłem „więcej seksu” Olympia Press – jest postać ślicznej Candy Christian z powieści Southerna i Hoffenberga. „Całkowite oddanie się drugiemu człowiekowi nie jest po prostu obowiązkiem, narzucanym nam przez anachroniczne przesądy, lecz pięknym i wzruszającym przywilejem” – jej deklaracja z uczelnianego eseju, w którą naiwnie uwierzy, a inni to wykorzystają, staje się początkiem jej erotycznej „edukacji”. Niemal wszyscy mężczyźni na jej drodze, począwszy od profesora, przez stryja i ginekologa, na joginach i sekciarskich guru kończąc, będą chcieli, by im się oddała, a Candy będzie wierzyć, że tylko jej ciało może ich uratować. Choć spełnionych aktów będzie tu niewiele, można czytać „Candy” na dwa sposoby: albo to jedna z najbardziej mizoginicznych powieści epoki, albo najdosadniejszy pamflet na mizoginów.

Zarówno Candy, jak i bohaterki Fariñy powielają wyobrażenia o kobiecie idealnej, fizycznej i mentalnej dziewicy, które przypominają raczej wiktoriańskie bukoliki niż to, co kojarzymy z rewolucją seksualną. Ofiarą snu o cnocie padają także mężczyźni, którym „wolno więcej”. Paps uważa się za duchowego prawiczka, który w oczekiwaniu na Epifaniczną Deflorację z tą jedną jedyną, zalicza panienki o fizys cheerleaderki. Wreszcie pojawia się ONA – dziewczyna w zielonych podkolanówkach. Zakochany Gnossos widzi swoją ukochaną Kristin w kwietnym wianku na głowie i z zielonym badylkiem w dłoni. Ale na mieście mówią, że dziewczyna już dla niejednego zdejmowała podkolanówki, kalkulując, kto będzie lepszą partią. Schizofrenia epoki czy seksizm, który nikogo nie oszczędza?


Jest dobrze, ale nie beznadziejnie


Na pierwszy rzut oka Papsowi i jego brachom nie jest daleko do Marka Zuckerberga z czasów, nim wykreował Facebooka. Im też chodzi o to, żeby dostać się do prestiżowego studenckiego bractwa (gdzie ich oczywiście konsekwentnie nie chcą) i mieć wokół siebie jak najwięcej niezłych lasek (które ich oczywiście początkowo nie chcą).

Intelektualny i polityczny diabeł tkwi jednak w szczegółach. Podczas gdy jedni układają dalekosiężne biznesplany, drudzy ze strofami Yeatsa na ustach „rzucają wielkie słowa bez znaczenia” o pokoju na ziemi, Chrystusie i... przyzwoleniu na odwiedziny studentek w męskich kwaterach bez konieczności zapraszania pięciu dodatkowych osób w roli przyzwoitek. Kiedy już wydaje się, że zostali królami życia, do drzwi puka twarda rzeczywistość. Fascynacja kubańską rewolucją i Fidelem Castro kończy się tragiczną deziluzją, podobnie jak pacyfistyczne emploi bohaterów. Jedyna oferta, jaką ma dla nich Ameryka, to zaproszenie do armii. „Może trafiliśmy na niewłaściwą imprezę” – prorokuje Gnossos.

Książki z serii, mimo lekkości fabuły, przypominają o rozdźwięku między amerykańskimi bitnikami i hipisami buntującymi się w cieniu Korei i Wietnamu a brytyjską kontrkulturą, zbudowaną na mocnym fundamencie kapitalizmu. „Byliśmy pierwszym pokoleniem, które mogło robić zakupy do upadłego, nie przejmując się wysokością swoich dochodów, nasze pragnienie stylu zaspokajali zaś – dokładnie tak, jak dzieje się to dziś – projektanci, wytwórcy, sklepy detaliczne, reklamiarze, firmy PR, fotograficy, celebryci” – wspomina Diski. Obie formacje ukręciły bicz na własne ideały, zapominając o cienkiej granicy między emancypacją a uwiedzeniem wolnością. O kim więc czytamy? O „anielogłowych hipstersach”, którzy „odsłaniali swe mózgi Niebiosom”, jak widział ich Ginsberg, czy raczej o „filozoficznych psychopatach”, jak ironizował Mailer?

Wywrotowość dzieła kontrkultury mocno zwietrzała, a skandaliczność spłowiała. Została tylko blizna po ugryzieniu przez robaka nieśmiertelności, wspomnienie marzenia o życiu oddzielonym od losów wielkiego świata, aż do końca dni. „Trzecia nad ranem na autostradzie do Santa Monica, ciepła noc. Wszystkie okienka odkręcone. Walę siedemdziesiąt, siedemdziesiąt pięć mil na godzinę” – pisze Pynchon w „Tęczy grawitacji”, którą dedykował Fariñie – „silikonowa torebka (...) fruwa w powietrzu, zbliża się z tyłu, światło lamp rtęciowych bieli ją tak, że wygląda jak duch... owija się dokoła mojej głowy, tak cieniusieńka i przezroczysta, że nawet jej nie dostrzegam, orientuję się, gdy jest już za późno. Całun z tworzywa sztucznego, duszący mnie na śmierć...”.


W serii „Twarze kontrkultury” łódzkiego wydawnictwa Officyna ukazały się: Jenny Diski, „Lata sześćdziesiąte”, przeł. Maciej Płaza. Diane di Prima, „Wspomnienia bitniczki”, przeł. Jędrzej Polak. Terry Southern, Mason Hoffenberg, „Candy”, przeł. Maciej Świerkocki. Richard Fariña, „Wszystko się spieprzyło, ale chyba będzie lepiej”, przeł. Tomasz Kłoszewski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2014