Biesłan - Warszawa. Dwie fotografie

Nędza i groza terroryzmu polegają na tym, że nagłość wydarzeń przerywa ciągłość świata zakładnika, obezwładnia porwanego, ograbia i obnaża (półnagie dzieci wybiegały z płonącej szkoły), nie pozwala nawet na podstawowy gest sprzeciwu.

19.09.2004

Czyta się kilka minut

1. Dwa obrazy nie mogą zejść nam z oczu, jakby swoim dramatyzmem całkowicie zagospodarowały pole naszego widzenia, odmawiając powiekom prawa do zakrycia ich błogosławioną ciemnością. Dwie fotografie, które wprowadzają nas w świat tragiczności ponad miarę i ponad rozumienie. Czyli w rzeczywistość prawdziwie tragiczną, bowiem ta zawsze wykracza poza nasze możliwości racjonalnego porządkowania świata. Dwa zdjęcia o mocy greckiej tragedii: jedno pochodzi sprzed 60 lat i opublikował je “Tygodnik Powszechny" w dniach sierpniowej rocznicy, drugie znalazło się na pierwszej stronie “Gazety Wyborczej" 4 września. W centrum obydwóch fotografii, w ich palącym punctum dwa bezwładne dziecięce ciała i mężczyzna, który niesie je na rękach. Tak mógłby wyglądać Talthybios w “Trojankach" Eurypidesa, przynoszący Hekabe ciało synka Andromachy Astyanaksa zabitego przez Greków, którzy bali się dziecka bardziej “dumni z broni niż z rozumu" (przekł. J. Łanowskiego). Być może gdyby dzisiaj żył piętnastowieczny anonimowy mistrz z Awinionu tworzący przejmujące piety, tak wyglądałoby jego dzieło A.D.2004.

2. Obrazy, które wypalają oczy. Zostajemy w ciemności, w poczuciu tego, iż jak mówi Posłaniec w “Królu Edypie", “w dniu jednak dzisiejszym / Nastała groza, śmierć, hańba i jęki, / Nie brak niczego, co złem się nazywa" (przekł. K. Morawskiego). A jednak musimy tym scenom zadawać pytania, nie możemy ich pominąć, zapomnieć. Na tym polega wzniosła i rozpaczliwa moc tragedii: wyrwać choć strzęp refleksji, która mogłaby nas prowadzić na przyszłej drodze w świecie, w którym “nie brak niczego, co złem się nazywa". Dojść, dobić się do jakiejś myśli, choćby rozpaczliwej, która być może pozwoli odkupić to, co się stało. Wie o tym dobrze Sofokles, kiedy każe Chórowi, przed którym staje oślepiony Edyp, powiedzieć: “...wymija cię wzrok, / A chciałbym wiele się pytać, / Wiele się zwiedzieć i wiele rozważyć, / Lecz strach mną trzęsie i groza". Stoimy przed dylematem: co teraz w nas zwycięży - czy strach i groza okażą się wszechmocne do tego stopnia, iż porażą myśl i wprzęgną ją w służbę swoich mrocznych interesów (ten proces już się zaczął: po tragedii w Biesłanie gazety nieraz przywoływały opinie mieszkańców Rosji wyrażających nadzieję, iż oto nadejdzie “drugi Stalin", który rozwiąże wszelkie problemy; gdy Putin kategorycznie odrzucił ideę niezależnego śledztwa w sprawie tragedii w Biesłanie, na Placu Czerwonym urządzono całkowicie aranżowaną przez władzę pseudomanifestację antyterrorystyczną), czy też ocalimy godność własnego, naszego, mojego myślenia i działania w świecie nagle spodlonym.

Jeżeli te zdjęcia przed czymś ostrzegają, to przed łatwym mesjanizmem; przed wiarą, że ktoś ocali świat za nas, za mnie, za ciebie. Jeżeli chcemy odkupić te straszne ofiary, które znalazły się w ogniskowych dwóch aparatów fotograficznych, jeśli chcemy je uszanować, musimy zacząć myśleć. Kto utrzymuje, że “drugi Stalin" rozwiąże sprawę, kto zwalnia dziennikarza z pracy dlatego, iż ośmielił się napisać coś, co wykraczało poza życzenia władzy, ten hańbi pamięć Ofiary, pali następną szkołę, burzy następne miasto.

3. Między zdjęciem z Powstania i fotografią z Biesłanu jest jedna podstawowa różnica. Tragedię sprzed 60 lat można próbować pojąć. Logika greckich mędrców znowu przychodzi nam z pomocą: “Nie, tego znieść nie można! / Stokroć lepiej zginąć: / lepszy to los, znośniejszy niżeli niewola" - wykrzykuje chórzysta w “Agamemnonie" Ajschylosa (przekł. S. Srebrnego). Są sytuacje, w których - być może - chwieją się zasady działania przyjęte w tzw. normalnych okolicznościach. Na przykład ta, która nakazuje chronienie dzieci przed walką i przemocą. Śmierć dziecka nie przestaje być tragedią, ale przez jej straszną gorycz prześwituje wielka i głęboka obyczajność: wszystko tu dzieje się jakby w jednym zgodnym świecie, zagrożonym przez siły chaosu przychodzące do niego z zewnątrz. Jedenastoletni chłopiec wybiega jako łącznik na ulicę, niemal tak jak dawniej, gdy w zabawie penetrował sąsiednie podwórka, i ten gest (być może nie do końca uświadomiony) wypływa z całego kształtu świata, w którym się urodził i wychował. Nie czyni tego dlatego, że - jak mądrze pisał Eurypides - był bardziej dumny z broni niż z rozumu. Przeciwnie, wykazał rozum najwyższy: nie mógł postąpić inaczej, bo w jego świecie taka ukształtowała się obyczajność. Gdyby uczynił co innego, zdradziłby swój świat. Jego czyn nie był spowodowany tym, że znał lub wierzył w jakże ryzykowne i na swój sposób poetycko beztroskie, a może nawet wręcz bezmyślne Horacjańskie dictum o tym, iż słodko jest umierać dla ojczyzny; postąpił tak, bowiem w jego rzeczywistości to, co przychodzi z zewnątrz, mimo wszystkich skupionych w nim sił chaosu, ma mniejsze znaczenie niż wartości, które przesyciły jego życie.

Chłopiec z warszawskiej fotografii jest hobbitem, podejmującym się misji ratowania świata, który przesycił go sobą. Świat zewnętrzny ustępuje przed wolą tego dziecka, kłoni się przed nią, choć nie pozwoli się pokonać. Łącznik na zdjęciu z Powstania jest bohaterem tragicznym, bowiem - jak pisze Schelling - “Bohater tragiczny (...) musi odznaczać się absolutnością charakteru, tak że okoliczności zewnętrzne stanowią dla niego tylko tworzywo, w żadnym wypadku nie może być też wątpliwe, w jaki sposób działa" (przekł. K. Krzemieniowej). Człowiek dobrowolnie przyjmuje swój los, lecz może - jak to dziecko - kształtować go swoją obyczajnością. Na twarzy mężczyzny niosącego martwe dziecko-wojownika zastygł przesycony goryczą szacunek dla tejże obyczajności. Żaden bóg tu nic nie pomoże. To sprawa między człowiekiem a światem.

4. Fotografia z Biesłanu mówi nam o czymś innym, przenosi tragedię w inny wymiar. Tutaj zewnętrze w jego najbrutalniejszym charakterze całkowicie zawładnęło sceną; mroczni najeźdźcy jak najdosłowniej zagarnęli ludzi i sparaliżowali ich wolę. Nędza i groza terroryzmu w dużej mierze polega na tym, że nagłość i szybkość wydarzeń okrutnie przerywa ciągłość świata zakładnika, obezwładnia porwanego, pozbawia wszystkiego, ograbia i obnaża (półnagie dzieci wybiegały z płonącej szkoły w osetyjskim mieście), nie pozwala na nic, nawet na podstawowy gest sprzeciwu. Terrorysta chce powiedzieć zakładnikowi: jesteś nikim, nie masz woli, nie masz ducha ani myśli, nie masz obyczajności, masz co najwyżej ciało, które dla nas jest istotne jako towar wymienny, a dla ciebie jest tylko źródłem zaambarasowania. Ludzie trzymani w szkole w Biesłanie pili mocz, bowiem zostało im już tylko ciało. Tak terroryzm ustawia swoją scenę, gdzie nie ma już miejsca, w którym człowiek-zakładnik mógłby dokonać swojego wyboru.

Maleńkie, kilkuletnie dziecko na ręku mężczyzny jest nagie, na ciele zakrzepła krew. Na głowie włosy niemal jak u podrosłego nieco niemowlęcia. Nie wiemy, jak się nazywa, nie wiemy, czy żyje. Wiemy tylko tyle, że zostało wyniesione z miejsca, w którym skończył się świat mieszkańców Biesłanu; nawet ci, co przeżyli i wrócili między swoje cztery ściany, nigdy już nie odzyskają swojego świata (dowiadujemy się, że znaczna liczba mieszkańców chce na stałe wyjechać z miasta). Zawsze pozostaną tam, gdzie zewnętrze okrutnie wypaliło wszystko to, co kojarzy się z domem. Mówię “zewnętrze", bowiem musimy strzec się przed pospiesznym posłużeniem się słowem “obcy" lub “przybysz". Terrorysta nie mieści się w tych kategoriach, bowiem jest istotą bez twarzy; nie bez przyczyny jego głowę kryje kominiarka albo chusta. Gdy “obcy" przedstawia się nam swoją twarzą, po której odczytujemy, że nie jest z naszych stron, terroryzm wymazuje swoim bojownikom twarz, a zatem odbiera im prawo do bycia przybyszami, gośćmi; gościnność i azyl nie mogą objąć terrorysty. Ludzie wyjęci spod najbardziej podstawowego prawa, jakim jest powinność udzielenia schronienia zdrożonemu, ludzie bez twarzy - niszczą świat, który potencjalnie tą gościnnością mógłby ich obdarzyć.

5. Dlatego tak ważne są te dwie twarze na zdjęciu z Biesłanu. Gdy terroryzm wymazuje twarz, jego ofiary są strażnikami i obrońcami twarzy. Oblicze mężczyzny koresponduje z jego dłońmi. Gorączkowo rozpostarte palce należą nie tylko do domeny troski, ale przede wszystkim do dziedziny cierpienia ponad ludzką miarę; można je porównać chyba tylko z wykręconymi męką palcami Chrystusa na słynnym obrazie Grünewalda. Oczy utkwione są w tym, co jest na ciele dziecka, a co wzbrania się przed naszym spojrzeniem. Jakikolwiek byłby to widok, jest to rana zadana naszemu światu, rana, która nie zabliźni się łatwo. Mówią o tym rozwarte nozdrza, konwulsyjnie otwarte usta dorosłego mężczyzny, który zobaczył coś, co nie mieści się w ludzkim spojrzeniu. Biegnie przed siebie, ale trudno nazwać to ruchem do przodu, bowiem wszelki zmysł kierunku został tu przez okrutną interwencję zewnętrza bezwzględnie zniszczony. Może należałoby powiedzieć, że w przeciwieństwie do mężczyzny ze zdjęcia warszawskiego, który idzie w posępnym orszaku śmierci, człowiek unoszący dziecko w Biesłanie spada wraz z nim w jakąś otchłań.

Nie sposób nie odtworzyć 125. aforyzmu “Wiedzy radosnej": gdy “szalony mąż" obwieści śmierć Boga, przejdzie do długiej listy zakłóceń prawidłowości do tej pory regulującej nasze życie. “Dokąd my zdążamy?... Nie spadamyż ustawicznie? I w tył, i w bok, i w przód, we wszystkich kierunkach? Jestże jeszcze jakieś na dole i w górze? Czyż nie błądzimy jakby w jakiejś nieskończonej nicości?" (przekł. L. Staffa). Nie znaczy to, że Boga “nie ma"; znaczy to, że “Bóg umarł" i teraz musimy poradzić sobie z ofiarą jego wykrzywionego, zmaltretowanego ciała. Ten martwy Bóg jest stokroć bardziej “żywy", bardziej nas dotyka i rani niż ten, którego mieliśmy za żywego uważając go za adresata naszych próśb i życzeń, partnera w życiowych interesach. Nie musimy już pytać, kogo niesie na rękach nieznany nam z nazwiska mężczyzna.

6. Z twarzy dziecka widzimy jedynie miękki zarys policzka; głowa opada bezwładnie i musimy ze zgrozą wstrzymać się od wszelkich domysłów, co oznacza ów gest dziecięcego ciała. Reszta twarzy obrócona wciąż w stronę miejsca, skąd dorosły za wszelką cenę usiłuje unieść dziecko. Te dwa zwroty oblicza są znamienne: jedna twarz mówi - biegnijmy do jakiegoś tam, jak najdalej stąd, wszędzie byle nie tu, może się uda zapomnieć, wygoić rany, zapomnieć o kłamliwych, hipokrytycznych politykach urządzających ten świat; druga niemo przestrzega - nigdy nie będzie żadnego innego miejsca prócz tu, tu jest wszędzie, bo tu jest raną i żadnego innego tu nie ma, nie było i nie będzie. Ofiara do końca broni twarzy; zawsze “wychodzi z twarzą", nawet wtedy, gdy kula lub granat zadały jej ranę ponad możliwości uzdrowienia. Ofiara zawsze “zachowuje twarz"; politykowi nie udaje się to prawie nigdy, ale też nie to jest jego ambicją. Chodzi o zachowanie nie twarzy, lecz władzy. Zdjęcie z Osetii oskarża tych, którzy z broni są bardziej dumni niż z rozumu.

7. Obydwa zdjęcia każą myśleć o ofierze, choć język, jakim trzeba mówić o tych ofiarach, jest inny. Jedenastoletni chłopiec niesiony przez gruzy wypalonego miasta “poniósł ofiarę"; złożył się w ofierze, która przecież wpisana jest w los każdego walczącego, i jego dar “niesie się" w naszą stronę tak, iż można twierdzić, że to dzięki temu dziecku i jego ofierze dane nam było dożyć jakiejś przyszłości. Przyszłość, w jakiej się pojawiłem, była w pewnej mierze darem tego chłopca. Dziecko sfotografowane w Biesłanie “zostało ofiarowane" absurdalnym wyrokiem zewnętrznych okoliczności i sił, stało się “ofiarą" czyjejś ślepej nienawiści, zimnej premedytacji i cynicznej, hipokrytycznej polityki (czy prezydent Chirac dalej pospieszy z gratulacjami dla demokratycznej i przyszłościowej polityki kaukaskiej Putina, jak to uczynił niedawno, wprawiając w osłupienie cały myślący świat?). Jedna ofiara otwiera przyszłość, druga ją zamyka. Jedna rozpala wątłą iskierkę nadziei, druga gasi wszelkie światło. Dzieci w Biesłanie rozpoczynały rok szkolny, wiele z nich po raz pierwszy.

8. Są fotografie, które mają nas zafascynować innym, niedostępnym dla nas światem, podrażnić blichtrem bogactwa, wzbudzić niezdrową emocję sensacji. Te są na rękę władzy, bowiem stępiają nasze spojrzenie, zaciągają nam oczy bielmem, tak że nie widzimy już tego, co ważne, a co dla władzy może być kłopotliwe. Marzeniem świata realnej polityki jest obywatel o niewrażliwych oczach, niepodatnych na jakiekolwiek zranienie, człowiek o oczach opancerzonych śmiertelnym znużeniem. Emil Cioran przestrzegał przed dzisiejszymi czasami jako okresem “nie wychodzącego poza mierność znużenia" (przekł. K. Jarosza). Lecz są fotografie, które przedstawiając śmierć budzą nas do życia i wyrywają ze snu. Fotografie, które jak ostre zapinki sukni Jokasty wbijają się w nasze oczy sprawiając niewypowiedziany ból. Czy warto je publikować? Czy muszą “kłuć" (jakże stosowny to w tym przypadku czasownik) oczy na pierwszych stronach gazet? Odpowiedzmy: nie tylko warto, ale byłoby wielkim grzechem wobec społeczeństwa obywatelskiego, gdyby ukryć je w geście politycznej czy estetycznej cenzury. Zdjęcia te są zdjęciami ofiar i tych, którzy ofiary te potrafią chronić i szanować tak, aby zachowały się w naszej pamięci.

Gdy mówiliśmy o tym, że tragedia Biesłanu to bestialska interwencja zewnętrza, przygotowywaliśmy grunt do obrony takich fotografii przed tymi, którzy być może pragnęliby nas przed nimi “uchronić". Siły zewnętrza nie dają się fotografować; unikając światła, nie poddają się chemii promieni słońca. To, co przychodzi z zewnątrz, aby w postaci brutalnej władzy zadecydować o naszym życiu, unika wszelkiej jawności będącej żywiołem fotografii. Władza jest zawsze anonimowa i nie ma twarzy, tylko ofiara ma twarz. Wielka i dająca prawdziwie do myślenia dokumentacja człowieczej historii to dokumentacja ofiar, a nie hegemonów, nie prezydentów kroczących przez kapiące od złota sale, lecz obnażonych zakładników, którym zostało tylko ciało. Hegemoni dążący do narzucenia swojej władzy mogą mieć albo oficjalne portrety (jak królowie, premierzy i prezydenci), albo ideologiczne agitki (jak terroryści, zawsze bez twarzy, ale najczęściej na tle paru politycznych czy religijnych sloganów). Tylko ofiara i jej cierpienie są prawdziwe. Ofiara rozbija w pył hipokrytyczną grę polityki. Dlatego hegemoni i prezydenci chętnie ogłaszają embargo na zdjęcia ofiar. Ofiara bowiem miesza im szyki; ukazuje, że ich świat nie jest najlepszym ze światów, a Dania w gruncie rzeczy jest więzieniem.

9. I jeszcze jeden powód, dla którego błędem byłoby niepublikowanie tych zdjęć. Pokazują one fundamentalną wartość ludzkiego doświadczenia czasu, palące znaczenie każdej sekundy szczelnie wypełnionej naszym ciałem, zdarzeniem, cierpieniem. Człowiek jest człowiekiem dlatego, że choć w dalszej perspektywie czasowej może coś planować, zamierzać, układać, to jednak to, co dokonuje się w najmniejszym drgnieniu czasu, jest poza planowaniem i poza wszelką reżyserią. Naprawdę jesteśmy w tym, co wymyka się władzy racjonalnego porządkowania i przewidywania biegu wydarzeń, czego przecież nie możemy przestać czynić. Naprawdę żyjemy nie w iluzorycznym i fikcyjnym czasie przez nas zaplanowanych wydarzeń, lecz w rzeczywistym czasie dotkniętego do żywego ciała. Duszę można zwieść; ciała oszukać się nie da. Ono nie żyje w tym, co będzie, lecz w tym, co jest. Nie w czasie pozbawionej wyrazu twarzy polityka prezentującego przed kamerą wyćwiczone miny, lecz w czasie ofiary, który wypełnia oblicze przerażeniem lub pełną goryczy powagą, której nie znamy na co dzień. O tym, że władza boi się czasu rzeczywistego, że lęka się spazmatycznego czasu ofiary, świadczy fakt, iż rosyjska telewizja transmitowała przebieg manifestacji antyterrorystycznej z opóźnieniem po to, aby móc usunąć wszystko to, co odbiegłoby od z góry napisanego scenariusza.

Przechowujmy pod powiekami takie zdjęcia: to one budzą chwilę i naszą myśl, to w przedstawionej na nich ofierze tkwi resztka nadziei, że nasza władza sądzenia może jeszcze coś więcej, niż tylko powtarzać stare formuły politycznych uregulowań rządzących światem i mnożyć sploty coraz to nowych regulacji prawnych, będących najczęściej już tylko wyrazem naszej bezradności i bezsiły. Światło dzienne nie świeci nad nami tak jasno i gwiazdy zdają się tracić swój blask.

Prof. TADEUSZ SŁAWEK jest literaturoznawcą, byłym rektorem Uniwersytetu Śląskiego. Opublikował m.in. “Antygonę w świecie korporacji". Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2004