Biedny katolik idzie na wybory

Nie ma dobrego wyjścia. Albo Kościół ograniczy się do głoszenia ogólnych zasad, które każdy itak będzie stosował po swojemu, albo włączy się do walki wyborczej, jak uczy doświadczenie: zkiepskim rezultatem.

25.09.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

Cokolwiek by powiedzieć, autorytet moralny Kościoła wciąż jest w Polsce ważnym i powszechnie uznawanym elementem życia publicznego. Uznawanym nie zawsze znaczy akceptowanym. Jedni, a liczba ich nie jest bagatelna, widzą w Kościele przewodnika i z pełnym lub ograniczonym zaufaniem oczekują od niego pomocy w podejmowaniu własnych decyzji. Inni, odrzucając autorytet Kościoła, doceniają, a czasem wręcz przeceniają jego znaczenie, traktując jego obecność jako narodową katastrofę i alergicznie reagując na każde pojawienie się jego przedstawicieli w życiu publicznym. Wybory są traktowane jako powracająca godzina próby dla moralnego autorytetu Kościoła w społeczeństwie - jak zwykło się mówić - w 90 proc. katolickim. Kościół (w rozumieniu: episkopat, księża) zdaje sobie z tego sprawę. Jednocześnie wie, że jako katolicki (czyli powszechny), popierając jedną polityczną opcję, ipso facto odrzuca zwolenników innych opcji. Kościół poczuwa się do odpowiedzialności za los społeczności, w której żyje i działa, jest też świadom oczekiwań swoich wiernych, nie chce jednak w tych decydujących o przyszłości Polski momentach pozostać tylko widzem ograniczającym się do modlitwy i milczenia.

Tak więc przy okazji kolejnych wyborów Episkopat zabierał głos. Choć starał się o zachowanie dystansu wobec partyjnych sporów, i tak bywał w nie wpisywany. "Jako pasterze wierni nauczaniu Soboru Watykańskiego II nie będziemy wiązać misji Kościoła z żadną partią" - napisali biskupi z okazji wyborów 2005. Wcześniej jednak precyzowali: "Katolickie społeczeństwo nie może popierać ugrupowania politycznego, które wprost deklaruje zamiar wprowadzania ustaw godzących w podstawowe prawo do życia. W systemie demokratycznym katolicy zdają egzamin ze swych etycznych postaw w momencie, gdy trzeba jasno odróżniać dobro i zło, nie ograniczając się do czysto politycznej czy gospodarczej wizji państwa" (List z 16 września 2001).

Zakres sugerowanych kryteriów biskupi poszerzyli, zabierając głos z okazji następnych wyborów: "Wybierajmy ludzi znanych ze swojej dotychczasowej działalności na poziomie samorządowym i państwowym, ludzi uczciwych i kompetentnych, spełniających kryteria etyczne; ludzi zdolnych służyć człowiekowi, rodzinie i dobru wspólnemu".

Słuszność tych wskazań idzie w parze z ich ogólnikowością. W końcu prawie nikt nie wybiera ludzi, którzy nie chcą służyć godności człowieka i rodziny, ludzi niekompetentnych czy nieuczciwych. To, siłą rzeczy, prowokowało manipulacje mające przyciągnąć katolicki elektorat: "to my jesteśmy właśnie taką partią", słyszał zagubiony w szumie kampanii wyborczej biedny katolik, oczekujący od pasterzy jasnej odpowiedzi na proste pytanie: na kogo konkretnie mam głosować? Czy wobec tego - pomyśli niejeden pasterz - wolno pasterzowi milczeć? Przecież gra idzie o wysoką stawkę: przyszłość narodu, społeczeństwa i... Kościoła.

Tak myślących do rzeczywistości przywoływał bp Tadeusz Pieronek. W udzielonym "Tygodnikowi" w 2006 r. wywiadzie mówił: "Polityczno-kościelne przedsięwzięcie (mowa o poparciu Katolickiej Akcji Wyborczej w 1991 r.) zakończyło się fiaskiem. Okazało się, że wyborcy cenią sobie samodzielność i nie mają zamiaru głosować wedle nieraz wręcz nachalnych wskazówek Kościoła. Co gorsze, wielu polityków okazało się być graczami, którzy z autentycznie przeżywanym chrześcijaństwem nie mieli nic wspólnego, a poparcie Kościoła traktowali instrumentalnie, jak trampolinę wynoszącą do poselskich ław albo na ministerialne stołki".

Nie ma dobrego, doraźnego wyjścia. Albo głos Kościoła (Episkopatu) ograniczy się do przypomnienia ogólnych zasad, które każdy i tak będzie stosował po swojemu, albo - zaprzeczając swej misji - włączy się do walki wyborczej, jak uczy doświadczenie: z kiepskim rezultatem.

Ponadto angażowanie Kościoła w przedwyborczy bój między partiami jest sprzeczne nie tylko z zasadą powszechności Kościoła, ale także z zasadą pluralizmu. Przytoczę znów biskupa Pieronka: "Nie ma medycyny katolickiej czy gospodarki katolickiej. Jest gospodarka dobra albo zła, polityka też może być dobra albo zła. Zadaniem Kościoła jest ocena moralna działań politycznych, a nie zajmowanie się sprawami, w których Kościół nie jest kompetentny, np. akceptowanymi przez władzę technikami czy technologiami. Państwo - jak naucza Kościół - winno realizować politykę, która służy wszystkim, a więc w demokracji musi być ona pluralistyczna. Jeżeli tak, to naturalnie, że katolicy mają prawo realizować w tym państwie to, co uważają za zgodne ze swoimi aspiracjami, także religijnymi. Mają prawo dążyć do urządzenia państwa w świetle wyznawanych przez siebie zasad, ale w taki sposób, żeby nie dochodziło do zawłaszczania przez nich wszystkich sposobów na życie, co w konsekwencji doprowadziłoby do utworzenia państwa wyznaniowego. Państwo wyznaniowe to takie, które zasady religii przekłada na struktury państwowe. Dochodzi wówczas do fuzji struktur państwa ze strukturami Kościoła. Kościół katolicki nie dąży do stworzenia państwa wyznaniowego, bo jest ono sprzeczne z zasadami wolności religijnej".

Niewątpliwie i tym razem Episkopat zabierze głos, by przypomnieć, że wybory to sprawa sumienia. Z pewnością będzie to wezwanie do udziału w wyborach. W 2005 r., odwołując się do nauczania Jana Pawła II, biskupi wzywali: "Od tego, jakich ludzi wybierzemy do parlamentu, zależeć będzie stanowione prawo, a także jakość i skuteczność rządu, który ten parlament wyłoni. Wszystkim powinno zależeć na tym, by stanowione prawo służyło godności człowieka i rodziny, by wybrani przez nas reprezentanci chcieli i potrafili roztropnie troszczyć się o dobro wspólne. (...) Dlatego tak ważne jest to, kogo wybierzemy. W tym przejawia się nasz patriotyzm i rzeczywista miłość do Ojczyzny. Niech nikt nie mówi, że jego to nie obchodzi. Prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy każdego chrześcijanina, przypominał papież Jan Paweł II".

Przypomnienie zasad jest uzasadnione. Szczęśliwie Episkopat nigdy nie szedł tak daleko, jak jedno z polskich, ultra-katolickich stowarzyszeń, które w 2005 r. zaproponowało na swoich stronach internetowych rodzaj testu wyborczego. Stosunek kandydata do siedmiu kwestii (aborcja, eutanazja, badania nad zarodkowymi komórkami macierzystymi i klonowanie, związki homoseksualne, pornografia) miałoby decydować o wyborze. Niestety, doceniając wagę wyliczonych spraw, nie da się problemów wyborczych rozwiązać według tak prostego klucza. Strona prawna rozstrzygania wymienionych problemów bywa niezwykle złożona, lista zaś i tak jest podejrzanie zawężona.

Owszem, wybory są godziną próby dla Kościoła i to Kościoła rozumianego nie tylko jako episkopat, ale jako wspólnota wiernych. Rzecz w tym, że przygotowaniem do tej próby jest długi i trudny proces formowania sumień. Warto tu przypomnieć programowe dla Kościoła w Polsce przemówienie Jana Pawła II do biskupów bawiących z wizytą ad limina w Rzymie w roku 1998. 14 lutego Papież mówił: "Jakże wiele wszyscy zawdzięczamy ludziom prawego sumienia - znanym i nieznanym! Odzyskanej wolności nie rozwinie się ani się nie obroni, jeśli na każdym odcinku życia społecznego, gospodarczego i politycznego nie staną ludzie prawego sumienia, zdolni oprzeć się nie tylko różnym zmiennym wpływom i naciskom zewnętrznym, lecz także temu wszystkiemu, co osłabia albo wręcz niszczy wolność człowieka od wewnątrz. Ludzie sumienia to ludzie duchowo wolni, zdolni do rozeznania w świetle odwiecznych wartości i norm, które się tyle razy sprawdziły, nowych zadań, przed jakimi Opatrzność stawia nas w chwili obecnej. Każdy chrześcijanin powinien być człowiekiem sumienia odnoszącym naprzód to najważniejsze i poniekąd najtrudniejsze ze zwycięstw - zwycięstwo nad samym sobą. Powinien nim być we wszystkich sprawach dotyczących jego życia prywatnego i publicznego. Formacja prawego sumienia wiernych, poczynając od dzieci i młodzieży, musi być stałą troską Kościoła. Jeśli Polska woła dzisiaj o ludzi sumienia, to pasterze Ludu Bożego powinni bliżej określić te obszary, w których najbardziej objawia się słabość sumień, aby - uwzględniając specyfikę przyczyn - służyć pomocą w cierpliwym odbudowywaniu tkanki moralnej całego narodu".

Słowa wypowiedziane przed dziewięcioma laty są nadal, aż boleśnie aktualne. Formowanie sumień w zakresie dylematów prawnych, politycznych, gospodarczych i społecznych jest procesem niełatwym, długim i koniecznym. To zadanie w Polsce podjęło i z determinacją kontynuuje Radio Maryja. Mniejsza w tej chwili o to, jaka to jest formacja, ale - powiedzmy to otwarcie - jest ona na taką skalę jedyna i zwalczanie o. Rydzyka efektów owej formacji nie zmieni. Odnosi się wrażenie, że ta ziemia jest ciągle niczyja. Mówię to "smutny i sam pełen winy".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2007