Mroczny mit "katolandu"

Kościół istnieje tu i teraz, nie da się go wypreparować ze społecznej tkanki. Dlatego po 1989 r. księża i biskupi borykali się z podobnymi problemami co przeciętny Polak. Przede wszystkim z nieszczęsnym darem wolności.

23.05.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Bez wątpienia najtrudniejszym wyzwaniem był moralny pluralizm, który trzeba było zaakceptować nie tyle jako zapisaną na papierze ideę, ale społeczny fakt ze wszystkimi jego konsekwencjami. Nie było łatwo pogodzić się z tym, że uchwalone w niepodległej Rzeczypospolitej prawo dopuszcza rozwiązania sprzeczne z nauką Kościoła i neguje wiążący charakter katolickich norm moralnych. Z podobnymi oporami postępowała akceptacja pluralizmu kulturowego, nieraz piętnowanego jako zagrożenie dla religijnej czy narodowej tożsamości. Właściwie tylko pluralizm religijny - interpretowany w duchu wyznaniowej wolności, jednego z fundamentów nauczania Soboru Watykańskiego II - nie przedstawiał dla Kościoła większego problemu.

Z perspektywy 15 lat można skonstatować, że Kościół przyzwyczaił się do funkcjonowania w rzeczywistości pluralistycznej. Oczywiście: tu i ówdzie pokutuje mentalność oblężonej twierdzy, spiskowa teoria dziejów czy demagogiczne spojrzenie na zasady demokracji. Jednak coraz częściej wyglądamy poza naszą owczarnię i zaczynamy rozumieć, że w otaczającym nas świecie nie spotkamy samych wilków.

---ramka 329930|prawo|1---Nie chciałbym jednak poprzestać na tak ogólnym wniosku. Warto dokonać choćby pobieżnego bilansu sukcesów i porażek ostatniego piętnastolecia. Kościół nie może bać się uczciwego rachunku sumienia.

I Wybory

O zaangażowaniu księży w kampanie wyborcze na początku lat 90. napisano już dziesiątki krytycznych artykułów. O jednym nie wolno jednak zapominać: Kościół nigdy nie postawił pod znakiem zapytania idei demokratycznych wyborów, Episkopat zaś nigdy - oficjalnie - nie poparł żadnego ugrupowania politycznego. Nawet tak często podnoszona przez publicystów formuła, że “katolik głosuje na katolika, Żyd na Żyda, a mason na masona" nie stanowiła zalecenia ze strony Konferencji Episkopatu, lecz znalazła się w wypowiedzi Józefa Michalika, wówczas biskupa gorzowskiego (1991).

To wszystko nie znaczy, że nie było błędów. W 1991 r. Kościół dał się wplątać w kampanię Wyborczej Akcji Katolickiej. Po parafiach miała wówczas krążyć niepodpisana instrukcja wyborcza - wskazująca partie, na które należy głosować. Nie znam szczegółów, bo jeszcze nie byłem wtedy biskupem. Dochodziły do mnie jednak relacje, że księża z ambon imiennie wskazywali, na kogo głosować. Takie postępowanie - mam na myśli anonimową instrukcję oraz wykorzystywanie kazań do agitacji wyborczej - należy uznać za naganne i sprzeczne z nauczaniem Soboru.

Polityczno-kościelne przedsięwzięcie zakończyło się zresztą fiaskiem. Okazało się, że wyborcy cenią sobie samodzielność i nie mają zamiaru głosować wedle nieraz wręcz nachalnych wskazówek Kościoła. Co gorsze, wielu polityków okazało się być graczami, którzy z autentycznie przeżywanym chrześcijaństwem nie mieli nic wspólnego, a poparcie Kościoła traktowali instrumentalnie, jak trampolinę wynoszącą do poselskich ław albo na ministerialne stołki.

Sprawa Wyborczej Akcji Katolickiej na pewno położyła się cieniem na autorytecie Kościoła, ale unikałbym apokaliptycznych tonów. Niewielu - nie tylko w Kościele - wiedziało wtedy, jak postępować w świecie demokratycznym. Uczyliśmy się na błędach - ta gorzka lekcja mocno utkwiła biskupom w pamięci i podczas kolejnych wyborów Episkopat zachowywał powściągliwość, ograniczając się do wskazywania na ogólne kryteria, jakimi powinni charakteryzować się kandydaci do wysokich urzędów w państwie.

W tym miejscu rodzi się pytanie, czy Kościół w ogóle powinien działać w przestrzeni politycznej. Nieraz słyszymy narzekania, że księża mieszają się do polityki - tak uważa podobno 67 proc. Polaków (dane Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego). Należy jednak pamiętać o istotnym rozróżnieniu. Jeżeli politykę rozumiemy jako roztropne działanie na rzecz dobra wspólnego, wówczas Kościół nie może stać obok. Jeżeli za działaniami politycznymi kryją się kwestie obyczajów i moralności, także wtedy Kościołowi nie wolno milczeć. Jeżeli zaś chodzi o bieżące gry polityczne, o zdobycie bądź utrzymanie władzy - tam nie ma miejsca ani dla biskupów, ani księży.

II Katecheza w szkole

Powrót katechezy do szkół, zwłaszcza tryb jej wprowadzenia, prowokował bardzo gorące emocje i nieraz ostrą krytykę, także ze strony środowisk katolickich. Uczestniczyłem w pracach podkomisji Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, która w sierpniu 1990 r. opracowała sławetną instrukcję. Pracowaliśmy (minister Anna Radziwiłł, biskupi Edward Materski i Janusz Zimniak, ja) w pośpiechu, bo zbliżał się wrzesień, a nie chcieliśmy dopuścić, żeby przez kolejny rok dzieci pozostawały bez szkolnej katechezy. Spieraliśmy się, czy religia powinna być przedmiotem obowiązkowym. Udało się przeforsować rozwiązanie, uwzględniające przynależną każdemu człowiekowi wolność wyznania. Katecheza jest nadobowiązkowa; w szkole podstawowej rodzice decydują, czy dziecko będzie uczęszczać na religię, w szkole średniej rozstrzyga sam uczeń. Nie mam wątpliwości, że takie rozwiązanie jest słuszne.

Nie brakowało głosów, że rząd i Kościół narzuciły powrót katechezy do szkół nie tylko bez debaty w Sejmie, ale niejako wbrew woli społeczeństwa. Chciałbym podjąć polemikę z takim zarzutem. Po pierwsze, w 1960 r. komuniści usunęli religię ze szkół siłą, bez konsultacji z rodzicami czy Kościołem. Czymś naturalnym było zatem przywrócenie stanu pierwotnego, zgodnego z prawem i polską tradycją. Po drugie, 90 proc. dzieci ze szkół podstawowych i 70 proc. młodzieży na kolejnych stopniach edukacji chodzi na religię. Ta statystyka potwierdza, że katecheza nie była obcym ciałem. Po trzecie, w styczniu 1991 r. Trybunał Konstytucyjny za nieuzasadnione uznał zaskarżenie - przez rzecznika praw obywatelskich - spornej instrukcji. Kilka miesięcy później Sejm przyjął ustawę, nakładającą na szkoły obowiązek organizowania nauki religii. To zaś oznacza, że dwie centralne instytucje państwowe - Trybunał i parlament - potwierdziły zgodność z prawem działań z 1990 r. Po czwarte, kolejne lata potwierdziły, że domagając się powrotu katechezy do szkół, Kościół nie dążył do budowy państwa wyznaniowego ani nie zamierzał uzyskać dla księży dodatkowego źródła zarobkowania. Wychodziliśmy z prostego założenia, że poprzez szkołę religia dotrze wreszcie do wszystkich, którzy chcą uczestniczyć w katechezie. Dlatego w pierwszych latach księża-katecheci zrezygnowali z pensji, a dziś wielu z nich przekazuje pobory na potrzeby parafii albo cele charytatywne. Po piąte, katecheza w szkole nie jest wcale kamieniem obrazy dla demokratycznego państwa. Na religię uczęszczają uczniowie w Niemczech czy Włoszech. Czy tamte kraje odważylibyśmy się nazwać - posługując się językiem niechętnych Kościołowi publicystów - “katolandem"?

Religia w szkołach nadal spotyka się jednak z krytyką. Najczęściej wskazuje się na różne incydenty z udziałem katechetów, na niektórych narzeka się jako złych pedagogów. Cóż, chyba nie spodziewaliśmy się, że każdy katecheta będzie aniołem. Okazują się oni być złymi pedagogami w równym stopniu co reszta nauczycieli. Nie wolno przekreślać idei obowiązkowej edukacji dlatego, że jakiś matematyk nie potrafi wytłumaczyć ułamków, a wychowawca stresuje dzieci.

III Wartości chrześcijańskie

Posłowie katoliccy, zrzeszeni na początku lat 90. przede wszystkim w Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym, postawili sobie za cel umieścić w stanowionych demokratycznie prawach zapisy o respektowaniu wartości chrześcijańskich. W końcu znalazły się one w ustawie oświatowej z 1991 r. oraz ustawie o radiofonii i telewizji z 1992 r. Moim zdaniem w dużym stopniu kryła się za tym pokusa budowania państwa wyznaniowego, wynikająca z niezrozumiałej dla mnie tęsknoty za mitem II RP jako państwa, gdzie Kościół cieszył się przywilejami oraz - usankcjonowaną konstytucyjnie i ustawowo - szczególną pozycją wśród innych wyznań i religii. Inicjatywy ZChN wyłącznie osłabiły autorytet Kościoła i wywołały wrażenie, że biskupi chcą kształtować politykę i fundamenty ustrojowe państwa.

Kościół odszedł od wymuszania szacunku dla chrześcijaństwa i jego wartości poprzez ustawowe deklaracje. W rzeczywistości liczy się przede wszystkim świadectwo dawane przez katolików każdego dnia: o pięknie i sile wyznawanych przez nas wartości nie świadczą nawet najzręczniej sformułowane ustawy, ale nasze uczynki. Poza tym wystrzegałbym się ślepej wiary w literę prawa; konstytucja PRL gwarantowała najwymyślniejsze swobody, a w kraju panował terror.

IV Aborcja

Powiedzmy na początek dobitnie: katolikowi nie może podobać się ustawa, która życie nienarodzonych chroni tylko częściowo - zresztą w tym przypadku nie chodzi wyłącznie o katolicyzm, ale o z gruntu humanistyczne przekonanie o nienaruszalności ludzkiego życia. Przyjęta w styczniu 1993 r. ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży zezwala na aborcję w czterech przypadkach: gdy ciąża stanowi poważne zagrożenie dla życia lub zdrowia matki; gdy śmierć dziecka poczętego nastąpiła wskutek działań podjętych dla ratowania życia matki albo dla przeciwdziałania poważnemu uszczerbkowi na jej zdrowiu; gdy badania prenatalne wskazują na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu oraz gdy ciąża jest wynikiem gwałtu.

Funkcjonowanie w demokracji oznacza zawieranie kompromisów z tymi, którzy myślą inaczej. Nie możemy oczekiwać, że prawo państwowe będzie idealnie wiernym odbiciem zasad wynikających z Ewangelii i nauczania Kościoła. Tłumaczę sobie tak: jeżeli prawo zmuszałoby kobiety do usuwania ciąży, nie ustawałbym w protestach. Jeżeli zaś tylko dopuszcza taką możliwość, wówczas mogę zaakceptować taki parlamentarny konsens, choć nie zrezygnuję z nauczania, że aborcja jest złem.

Kościół zaakceptował kompromis z 1993 r., postępując zresztą zgodnie z nauczaniem Jana Pawła II. Po głosowaniu w Sejmie prymas Józef Glemp przyznał, że przyjęte prawo stanowi “krok we właściwym kierunku". Stwierdził również, że posłowie katoliccy - głosując za ustawą - postąpili słusznie. To prawda, bo gdyby kierowali się mrzonkami o wywalczeniu postulatów stricte chrześcijańskich, efekt byłby taki, że nadal obowiązywałaby ustawa z 1956 r., dopuszczająca aborcję niemal bez ograniczeń.

Zapowiedzi liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, które raz po raz padają ze strony środowisk lewicowych, wydają mi się groźne: ich realizacja oznaczać będzie śmierć wielu istnień ludzkich. Ale groźne są również z punktu widzenia sytuacji społecznej w Polsce, bo wymierzone w kompromis, osiągnięty z takim trudem.

V Konstytucja

Często pojawia się zarzut, że Kościół odrzucił ustawę zasadniczą z 1997 r., wzywając wiernych do głosowania w referendum przeciw projektowi. Nie zgadzam się z takim oskarżeniem. To prawda, że w komunikacie z obrad Episkopatu znalazło się stwierdzenie, że “tekst Konstytucji budzi poważne zastrzeżenia moralne". Przyznam, że ten fragment przeforsowała część niechętnych projektowi biskupów, jednak w całym dokumencie nie znalazło się - expressis verbis - stwierdzenie definitywnie przekreślające Konstytucję.

Stanowisko Episkopatu ewoluowało, ostatecznie stając się - powiedziałbym - wyważone. Dużą rolę w przełamaniu oporów odegrało przyjęcie kompromisowego tekstu preambuły, uwzględniającego invocatio Dei. Wątpliwości budził zapis dotyczący ochrony życia - i w tym przypadku udało się osiągnąć kompromis. Artykuł 38. brzmi: “Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia". Nie mówi wprawdzie o “życiu od poczęcia do naturalnej śmierci", ale z drugiej strony państwo wzięło na siebie obowiązek obrony życia. Gdy lewicowy parlament chciał zliberalizować ustawę antyaborcyjną, Trybunał Konstytucyjny odrzucił nowelę właśnie na podstawie wspomnianego artykułu.

Nie udało się natomiast osiągnąć porozumienia wokół sporu o artykuł 48.: “Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania". Taki zapis jest wyrazem radykalnego liberalizmu, sprzecznego z tradycyjnym modelem wychowania rodziny - choć w praktyce okazał się nieszkodliwy.

Nie zamierzam komentować absurdalnych zarzutów niektórych środowisk kościelnych, że konstytucję podyktowano w Moskwie albo utrzymano w duchu New Age. Dostrzegam w niej sporo usterek, ale na świecie nie ma doskonałej konstytucji. Nasza działa nieźle, najważniejsze zaś, że w ogóle udało się nam porozumieć i uchwalić tak fundamentalny dla życia kraju akt prawny. Z pewnością żyje się nam lepiej z konstytucją niż bez niej.

VI Konkordat

Kluczowe znaczenie dla normalizacji stosunków między państwem a Kościołem miał ratyfikowany w 1998 r. konkordat. Po II wojnie światowej komunistyczne władze zerwały - moim zdaniem bezprawnie - umowę ze Stolicą Apostolską z 1925 r. Po pielgrzymce Jana Pawła II w 1987 r. przedstawiciele Episkopatu i władz zaczęli prowadzić nieformalne rozmowy w sprawie uregulowania stosunków między państwem a Kościołem, które z czasem przeniosły się na płaszczyznę oficjalną - na forum Komisji Mieszanej. Gdy po czerwcowych wyborach do Warszawy wrócił nuncjusz, abp Józef Kowalczyk, zapadła decyzja, że Rzeczpospolita nie podpisze z Watykanem zwykłej konwencji, ale obie strony rozpoczną pracę nad konkordatem. Podpisano go 28 lipca 1993 r., jak podkreślają krytycy - po rozwiązaniu parlamentu, żeby uniknąć zablokowania dalszych prac przez majaczący już na horyzoncie lewicowy rząd.

Obawy okazały się słuszne. Przez niemal pięć lat postkomuniści uciekali się do wszelkich możliwych sposobów, żeby nie dopuścić do ratyfikacji dokumentu, a każdy jego punkt interpretowali jako wyraz kościelnej żądzy władzy i pole do nadużyć, których księża nie omieszkają się dopuścić. Tragikomicznym przykładem było badanie przez wiele miesięcy zgodności konkordatu z konstytucją, która... nie istniała nawet na papierze, bo wciąż trwały prace nad jej projektem. Gdy zaś powołana przez parlament Komisja stwierdziła, że umowa jest zgodna z ustawą zasadniczą, Sejm odrzucił jej sprawozdanie. Na lata 1993-1997 przypada apogeum konfliktów między Kościołem a państwem, a dokładniej: między Kościołem a lewicą. Dopiero parlament zdominowany przez koalicję AWS i UW ratyfikował konkordat.

I cóż się stało? Umowa działa bez większych usterek - z pożytkiem dla państwa, obywateli i Kościoła. Ludzie chwalą sobie tzw. małżeństwa konkordatowe. Warto dodać, że przyjęliśmy w tym przypadku zasadę rozdziału kompetencji sądów kościelnych i świeckich, to znaczy: jeżeli trybunał kościelny orzeka, że małżeństwo zostało zawarte nieważnie, małżonkowie dodatkowo muszą przeprowadzić rozwód przed sądem cywilnym - takie rozwiązanie najlepiej świadczy o tym, że podpisując konkordat Kościół nie zamierzał mieszać się w sprawy państwa.

Warto też dodać, że inne Kościoły i wspólnoty religijne zawarły z państwem podobne umowy, nieraz wprost przepisując postanowienia konkordatu.

VII Media

Dostęp do mediów nie okazał się łatwy dla Kościoła w Polsce. Najpierw dlatego, że rozbijanie państwowo-partyjnego monopolu na środki przekazu trwało długo i było prawnie zagmatwane. Nie udały się ani próby przejęcia przez Kościół byłego paxowskiego “Słowa Powszechnego", ani próby założenia w 1992 r. dziennika katolickiego. Zdecydowano się na tworzenie radiostacji diecezjalnych, co okazało się przedsięwzięciem kosztownym i mało skutecznym. Na falach eteru popularność zdobyło Radio “Plus", jednak nie ma ono charakteru wyznaniowego. Na drodze rozwoju “Plusa" stanęły swary pomiędzy biskupami, którzy opowiadali się raczej za formułą radia skupionego na wydarzeniach lokalnych, na które mogliby mieć bardziej bezpośredni wpływ.

W dziesiątkę trafił twórca Radia Maryja, o. Tadeusz Rydzyk, który w 1992 r. postawił na tworzenie wyznaniowego, ogólnopolskiego radia, z czasem zaś walnie przyczynił się do założenia “Naszego Dziennika" i stale go promuje w swoich programach radiowych. W 2003 r. również pod jego kierownictwem powstała telewizja “Trwam". Niestety, media prowadzone i wspierane przez ojców redemptorystów nie okazały się czystym źródłem, ponieważ ich zaangażowanie w politykę położyło się cieniem na modlitwie, katechezie i formacji religijnej. Niepokojem napawa też ich stosunek do dorobku Soboru Watykańskiego II, w szczególności do sprawy wolności religijnej i skrajne nastawienie narodowe.

Niewątpliwym osiągnięciem jest działająca od ponad 10 lat Katolicka Agencja Informacyjna, a także rozwijający się w internecie serwer “Opoka". Wprawdzie Kościół w Polsce wydaje ok. 3000 czasopism, ale to zaledwie 2 proc. mediów w Polsce i mały jest ich zasięg. Poważnym problemem wydaje się również brak odpowiedzi Kościoła na podstawowe pytanie, jak ustosunkować się do współczesnych, demokratycznych i pluralistycznych mediów.

VIII Gospodarka

Kościół nie opowiada się za żadnym z systemów ekonomicznych ani nie jest powołany do opracowywania doraźnych planów gospodarczych. Zawsze jednak wskazuje na dobro człowieka, szacunek dla jego pracy i choćby minimalne bezpieczeństwo socjalne. Spierałem się z Leszkiem Balcerowiczem, który mówił: “Najpierw trzeba upiec chleb". Odpowiadałem: “Zgoda, ale trzeba pamiętać, żeby podczas pieczenia ludzie nie poumierali z głodu". Chyba obaj mamy rację. Wolny rynek jest najskuteczniej działającym mechanizmem gospodarczym, ale trzeba mieć na uwadze, że ekonomia ma służyć człowiekowi, a nie człowiek ekonomii.

Dlatego pozbawione sensu są głosy krytyki, że na początku lat 90. Kościół nie wspierał liberalizacji gospodarki, prywatyzacji czy wprowadzania zasad wolnej konkurencji. Ambona nie jest miejscem do przekonywania pracowników o celowości restrukturyzacji ich zakładu. Kościół winien natomiast służyć pomocą i wsparciem tym, którzy znaleźli się na marginesie gospodarczej transformacji: ubogim, głodnym, bezdomnym, samotnym matkom, bezrobotnym.

Tu trzeba przyznać, że parafie, różne organizacje katolickie oraz Caritas wykonują świetną robotę. Dzieło charytatywne Kościoła, realizowane bez medialnego szumu, jest naszym wielkim sukcesem. Naszym, czyli nie tylko instytucji Kościoła, ale wszystkich obywateli, bo bez ich ofiarności, bez dziesiątków tysięcy wolontariuszy - nic by się nie udało. Ważne jest też, że Kościół potrafi współpracować z innymi organizacjami charytatywnymi, choćby PCK czy Polską Akcją Humanitarną, i wreszcie nastąpiło zawieszenie broni z Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy.

IX Integracja europejska

Należy rozróżnić między stanowiskiem Episkopatu wobec integracji europejskiej a głosami pojedynczych biskupów czy środowisk Ligi Polskich Rodzin i Radia Maryja. Poparcie dla starań o wejście w struktury europejskie, wyrażone przez Jana Pawła II podczas wizyty w polskim parlamencie w 1999 r., a wcześniej wizyta biskupów w Brukseli w listopadzie 1997 roku, ostatecznie rozwiały panującą w Episkopacie nieufność. Większość biskupów popierała ideę integracji kontynentu, choć wobec UE zgłaszano wiele zastrzeżeń. Takie stanowisko zajęła również na ogół milcząca, ale znacząca większość księży - według danych z przełomu roku 1997 i 1998 aż 84 proc. z nich opowiadało się za wstąpieniem do Unii.

Często pada pytanie, dlaczego tuż przed referendum biskupi jednoznacznie nie wezwali wiernych do głosowania za integracją. Odpowiedź jest prosta: mieli różne zdania. Ostateczne stanowisko było wynikiem kompromisu. Na szczęście na żadne kompromisy nie musiał iść Jan Paweł II, którego słowa - “Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej" - rozstrzygnęły wątpliwości wielu rodaków.

***

Pamiętam, jak zaraz po wojnie przed kościołem w moich rodzinnych Radziechowach stawał wójt i walił w bęben. Dobrze wiedział, że po niedzielnej Mszy może spotkać niemal wszystkich mieszkańców i poinformować ich o ważnych dla gminy sprawach. Przez wieki władza kościelna i świecka żyły w ścisłej symbiozie - nieraz dzieląc kompetencje, wspierając się nawzajem, innym razem tocząc ze sobą wyniszczające boje. To już jednak przeszłość, a wszelkie próby powrotu do czasów mariażu ołtarza z tronem bądź wojny państwa z Kościołem skazane są na porażkę - przynajmniej na dłuższą metę, bo w krótkim czasie przyniosłyby zapewne poważne szkody.

Jak kształtują się dziś stosunki na linii państwo-Kościół? Powiedziałbym, że zapanowała normalność, choć drobnych incydentów i niesnasek zawsze można się spodziewać. Warto w tym kontekście przytoczyć pierwszy artykuł konkordatu: “Państwo i Kościół katolicki są - każde w swojej dziedzinie - niezależne i autonomiczne oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dobra wspólnego". Jeżeli obie strony będą się trzymać tych założeń, nie obawiam się, że Kościół znów zostanie zamknięty w oblężonej twierdzy, albo że państwo będzie torpedować jego agresywne interwencje w bieżącą politykę i grę o władzę.

TADEUSZ PIERONEK urodził się 24 października 1934 r. w Radziechowach koło Żywca. W 1951 r. rozpoczyna studia na Wydziale Teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, po likwidacji którego uzyskuje tytuł magistra w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie. Doktor prawa kanonicznego KUL. Od 1985 r. profesor Papieskiej Akademii Teologicznej. W 1992 r. przyjmuje sakrę biskupią z rąk Jana Pawła II. W latach 1993 - 1998 sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski. W 1998 r. zostaje nagrodzony Medalem św. Jerzego oraz doroczną nagrodą Polskiej Fundacji Schumana. Od tego samego roku jest rektorem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Przewodniczy Kościelnej Komisji Konkordatowej. Jest autorem licznych publikacji, m.in. “Normy ogólne kanonicznego procesu sądowego" (1970), “Karol Wojtyła jako biskup krakowski" (współredaktor, 1988), “Kościół nie boi się wolności" (1998).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2004