Bieda i duma Wirginii Zachodniej

To także Ameryka: prowincjonalna, żyjąca w innym rytmie niż metropolie, pielęgnująca swój patriotyzm. Miejsce zwykłe, choć niezwyczajne.
z Ripley (USA)

16.07.2019

Czyta się kilka minut

Bieda i duma podpis: Królowa Nastolatków Madison Stellato i Królowa Ripley Megan Crow podczas Święta Niepodległości, 4 lipca 1989 r. / CRAIG HUDSON / CHARLESTON GAZETTE-MAIL / AP / EAST NEWS
Bieda i duma podpis: Królowa Nastolatków Madison Stellato i Królowa Ripley Megan Crow podczas Święta Niepodległości, 4 lipca 1989 r. / CRAIG HUDSON / CHARLESTON GAZETTE-MAIL / AP / EAST NEWS

W Ripley, niewiele ponad trzytysięcznym miasteczku, czerwień, biel i błękit są wszechobecne. Amerykańskie flagi powiewają na masztach, słupach i rogach domów. Zwisają na balustradach mostu i ośmiobocznej altanki na trawniku przed budynkiem sądu hrabstwa Jackson.

Są w witrynach sklepów, dekorują afisze, a nawet zdobią ściany restauracji, w której z moją narzeczoną Erin jemy późny lunch.

– Wesołego Dnia Niepodległości, okej? – mówi kelnerka, gdy wychodzimy. To „okej” intonuje tak, jakby chciała się upewnić, że radę, aby się dobrze bawić, weźmiemy sobie do serca.

W końcu Ripley organizuje – jak chwalą się jego władze – „największe mało­miasteczkowe obchody Święta Niepodległości” w całych Stanach Zjednoczonych.

Miasteczko, jakich wiele

To typowe miasteczko. Centrum jest skupione przy dwóch skrzyżowaniach, zaraz obok górującego nad okolicą budynku sądu.

Jak przystało na miejscowość w Wirginii Zachodniej – stanie z bardzo liberalnym prawem dotyczącym dostępu do broni palnej – Ripley ma sklep z bronią o wdzięcznej nazwie „Lock and Load” (w wolnym przekładzie: „Ładuj broń”). W szyldzie oba „o” zastąpiono tarczami strzeleckimi. Zaraz obok znajduje się lombard, w którym oprócz używanych narzędzi i biżuterii można kupić broń oraz damskie torebki ze specjalną kieszonką na pistolet. W butiku z odzieżą, wydawałoby się dla hipisów, między mydełkami i ciuchami w kwiaciaste wzory można znaleźć koszulki firmy RAM. Firma znana jest z produkcji ogromnych pick-upów, które jednoznacznie mówią, jak ważna dla ich właścicieli jest druga poprawka do konstytucji i wynikające z niej prawo do posiadania broni.

W Ripley ludzie wiedzą swoje.

– Oni – mówi mi właściciel salonu fryzjerskiego, przejeżdżając trymerem ponad moim uchem – chcą usunąć George’a Washingtona. Chodzi o to, że miał niewolników, o traktowanie Indian i takie tam.

Fryzjer komentuje tak niedawną historię z San Francisco. Tamtejsze lokalne władze podjęły decyzję, by zamalować mural przedstawiający m.in. jednego z ojców założycieli i pierwszego prezydenta USA. Kontrowersje budziła postać pioniera stojącego nad ciałem zabitego Indianina oraz czarni niewolnicy należący do Washingtona przy pracy. Sama decyzja również wzbudziła kontrowersje, bo niektórzy uważali, że powinno się otwarcie mówić o wstydliwych (dziś) momentach z życia bohatera narodowego. No i nikt nie proponował, by o Washingtonie w ogóle zapominać.

– Istnieje pewien element – kontynuuje niezmożony golibroda, przejeżdżając trymerem po mojej skroni – który chce ci powiedzieć, jak masz myśleć, tam na uniwersytetach i takie tam. Chcą wszystko zmienić, konstytucję, prawa, po to, żeby były wyższe podatki, o to im chodzi. Wolność – wyjaśnia, niemal bezbłędnie cytując Thomasa Jeffersona (drugi prezydent USA znany był z dość radykalnych poglądów) – można utrzymać tylko dzięki „wiecznej czujności”. Na razie jesteśmy wielcy, ale to może niedługo się skończyć – dodaje.

Za tę lekcję zdrowego rozsądku i zepsucie fryzury (co przy kręconych włosach, jak moje, jest wyczynem) inkasuje 10 dolarów.

W centrum miasteczka jest bar z nie najgorszym piwem, przeciętną pizzą i wybitną kanapką z klopsikami. Barman, gdy tylko dowiaduje się, że jestem z Polski, mówi z szerokim i szczerym uśmiechem: „Welcome to America”.

Tuż obok baru jest knajpa – o oryginalnej nazwie „Restauracja w Centrum” – serwująca typowo amerykańskie śniadania i lunche. Kelnerka mruga okiem i proponuje, że podkradnie dla mojej narzeczonej więcej frytek z frytkownicy. Ripley jest szalenie gościnne.

Na wschód od Missisipi

Nikt nie sprawdził, czy roszczenia Ripley do tytułu największych małomiasteczkowych obchodów Dnia Niepodległości są uzasadnione. Muszę wierzyć bywalcom na słowo.

Jeden z nich, który na co dzień mieszka w Teksasie i co roku przyjeżdża do Ripley, zapewnił mnie, że są to największe obchody przynajmniej na wschód od rzeki Missisipi. Biorąc pod uwagę, że jest to niemal pół kraju, to nie mogą być małe.

Większość atrakcji odbywa się na trawniku przy budynku sądu hrabstwa. Tutaj stoi scena, zasponsorowana przez lokalnego sprzedawcę samochodów. Niedaleko mieści się stoisko z hot dogami i hamburgerami, tuż obok sprzedają tacosy i burrito. Jeśli ktoś jest spragniony, zawsze może kupić napoje gazowane: od coca-coli przez smakujące jak czereśniowa guma do żucia dr pepper po upiornie słodkie mountain dew, które tylko dobrze wytrenowane amerykańskie podniebienie jest w stanie znieść.

Jest stoisko z czapkami bejsbolowymi – jeśli komuś brakuje nakrycia głowy – z nadrukami wszelkiej maści: od wyraźnie odwołującego się do indiańskiego dziedzictwa napisu „rdzenna duma” przez bielika amerykańskiego (symbol USA) po flagi Południa z czasów wojny secesyjnej. Tego Południa, które w 1861 r. postanowiło odłączyć się od Stanów Zjednoczonych.

Istniejący wówczas stan Wirginia przystąpił najpierw do Konfederacji, ale dwa lata później jego północno-zachodnia część dokonała „secesji od secesji”: w proteście przeciw niewolnictwu odłączyła się od Konfederacji i od Wirginii oraz dołączyła do Unii, tworząc nowy stan: Wirginię Zachodnią (liczący dziś niespełna 2 mln mieszkańców, słabo zaludniony – jak na obszar wielkości dwóch województw mazowieckich).

Broń nasza powszechna

Wróćmy do naszego Ripley.

Swój namiot rozstawili tu nawet członkowie Obywatelskiej Ligi Obrony Wirginii Zachodniej. W swoim logo mają skrzyżowane starodawną strzelbę i AR-15 – niesławny karabin samopowtarzalny, powszechnie używany przez sprawców masakr szkolnych w USA – z amerykańską flagą i obrysem Wirginii Zachodniej w tle. Mają też flagę z napisaną po starogrecku frazą: słowami przypisywanymi Spartanom stawiającym opór Persom pod Termopilami, a obecnie przejętymi przez skrajną prawicę i zwolenników powszechnego posiadania broni. Molon labe oznacza dosłownie „chodź i weź” (spartański wódz Leonidas miał tak odpowiedzieć perskiemu królowi, gdy ten zażądał kapitulacji i oddania bronionego przesmyku). Twórcy flagi popełnili błąd i zamiast molon labe napisali „molon labs”, co po starogrecku nic nie oznacza.

Obywatelska Liga Obrony twierdzi, że jej celem jest ochrona wolności właścicieli broni. Jednak trudno sobie wyobrazić, aby w Wirginii Zachodniej była ona zagrożona. Ich postulaty najwyraźniej nie budziły szczególnego zainteresowania, bo po południu zwinęli się, a ich miejsce zajął punkt rekrutacyjny Gwardii Narodowej [odpowiednik polskich Wojsk Obrony Terytorialnej – red.], z szalenie sympatycznym sierżantem Chrisem Hissemem.

Przecznicę od skweru przy sądzie, na wybetonowanym placu, rozstawiło się wesołe miasteczko. Jest obowiązkowy diabelski młyn. Są karuzele – i te powolne, dla małych dzieci, i te zwariowane, kręcące się tak szybko wokół różnych osi, że od samego patrzenia można dostać zawrotów głowy.

Jest strzelnica z wiatrówkami. Obok niej stoi kilka stanowisk, gdzie za trafienie rzutką do balona można wygrać pluszowego misia. Wyjątkową popularnością wśród młodych mężczyzn cieszy się namiot, w którym można wygrać składane noże. Na obracających się pośrodku namiotu dyskach stoją wbite na sztorc noże. Dyski obracają się bardzo szybko, a aluminiowe kółka, które trzeba zarzucić na stojące noże, są bardzo małe. Ale to nie odstrasza śmiałków.

Lampki i neony zdobiące atrakcje błyskają z każdej strony, a piski roześmianych dzieciaków i podekscytowanych nastolatków mieszają się z płynącą z głośników muzyką i hukiem maszyn.

Koszulka w trzech barwach

Ulotka informacyjna zawiera rozpiskę świątecznych wydarzeń, zaplanowanych na długie pięć dni. Zaczynają się już 2 lipca – od wyświetlenia filmu o ostatniej publicznej egzekucji w Ripley (powtórka będzie 6 lipca, jakby ktoś przegapił), a zakończą koncertem 7 lipca.

Największa moc atrakcji jest oczywiście w sam Dzień Niepodległości, 4 lipca. Wszystko zaczyna się o dziewiątej rano, od „Godziny małego patrioty”, w której uczestniczą Batman i Kapitan Ameryka. Osoby bez dzieci mają do wyboru tradycyjne śniadanie w pobliskim kościele. Za 6 dolarów od osoby można się najeść kiełbasek i naleśników polanych bardzo słodkim syropem, ile tylko dusza zapragnie.

O jedenastej trzydzieści zaczyna się zwyczajowy bieg na dystansie dwóch mil. Niektórzy swój start biorą bardzo poważnie – ich rozgrzewka rozpoczęła się jeszcze przed jedenastą na parkingu za kościołem – inni traktują go nieco bardziej na luzie. W biegu uczestniczą całe rodziny.

„Mamo, noga mnie boli. Nie mogę biec” – mówi ociągająca się dziewczynka.

„Nic nie szkodzi. Nie musimy się spieszyć. Musimy tylko dobiec do końca” – odpowiada mama.

Linię mety przebiegną jako jedne z ostatnich, trzymając się za ręce. Towarzyszą temu gromkie brawa.

Wielu uczestników biegu ma na sobie barwy narodowe. Jeden z nich męczy się w ciężkich płóciennych ogrodniczkach, w biało-czerwone paski i z błękitną kieszenią w białe gwiazdy na piersi. Inny założył na siebie flagę niczym pelerynę. Ale przebił go młody chłopak, który całą dwumilową trasę przebiegł, trzymając flagę na drzewcu w obu rękach.

Wśród gapiów flaga amerykańska jest obowiązkowym elementem stroju.

Patriotyczne ubranie można zaimprowizować. Założyć np. błękitną koszulkę w gwiazdki i dołożyć czerwoną bandanę. Opcją jest również pofarbowanie sobie włosów w barwy narodowe, ale ryzykuje się wtedy, że kolory spłyną wraz z potem.

Dominują koszulki z mniej subtelnymi nadrukami.


Czytaj także: Marta Zdzieborska: Milenialsi toną w długach


Młody mężczyzna w koszulce z hasłem „Grill, piwo, wolność” – każde słowo wypisane innym kolorem – stoi obok starszego, którego napis głosi, że amerykańskie barwy nigdy nie bledną. Jeszcze inna koszulka przypomina, że Stany to land of the free because of the brave: ziemia ludzi wolnych dzięki poświęceniu ludzi odważnych. Na kolejnej Abraham Lincoln (prezydent Unii z czasów wojny secesyjnej) z ręką przy uchu informuje, że nie może nic usłyszeć z powodu „hałasu wolności”.

Czasami sama koszulka to za mało. Wtedy można do niej dobrać odpowiednie szorty albo bejsbolówkę. Dziewczyny mają tutaj większe pole do popisu: mogą sobie zrobić makijaż w barwy narodowe i odpowiednio umalować paznokcie.

Bywa jednak i tak, że koszulka musi wystarczyć, nawet jeśli jest brudna i powyciągana lub popruta i poplamiona. Zwłaszcza gdy jest jedyną taką w szafie.

Miasto, które wierzy

Gwóźdź programu to parada. Zaczyna się punktualnie w południe.

Bardziej zapobiegliwi zaczęli zajmować sobie dogodne miejscówki jeszcze przed dziewiątą. Inni, słusznie spodziewając się upału, poustawiali przy krawężnikach namioty. Mniej zapobiegliwi muszą walczyć o skromny cień lub liczyć na chwilową ulgę, gdy słońce przysłonią płynące niebem chmury.

Czego to nie ma na tej paradzie. Są platformy reklamowe lokalnych firm, które sponsorują paradę. Afiszują się politycy: ci, którzy chcą utrzymać się na stanowiskach, jak i ci, którzy chcą zająć ich miejsce. W pochodzie jedzie miejscowy szeryf i jego dwóch konkurentów. Szyldy na jednym z samochodów nawołują do reelekcji obecnego magistratu hrabstwa, a na innym do wyboru nowego. Są pojazdy dwóch pretendentów do fotela gubernatora stanu. Brakuje jedynie kandydatów na burmistrza Ripley.

W paradzie jadą też królowe piękności każdej możliwej okazji, byłe i obecne. Jest Miss Czwartego Lipca i Miss Nastolatek Czwartego Lipca. Jest królowa piękności Czwartego Lipca w kategorii wiekowej poniżej dwunastu lat, królowa w wieku przedszkolnym, a nawet niemowlaków. Każda z nich ma oddzielny sportowy kabriolet, z którego pozdrawia gapiów kiwnięciem ręki – jeśli jest na tyle duża, by to zrobić. Są Miss Festiwalu Czekolady wszelkich możliwych kategorii wiekowych, a nawet Miss Festiwalu Indyka, który odbywa się z okazji Święta Dziękczynienia.

W paradzie uczestniczą też zabytkowe auta – niektóre przyjechały spoza stanu – oraz traktory z lat 50. lub 60. ubiegłego wieku. W starym powozie siedzą jak żywi Washington (ten, którego „oni chcą usunąć”) i Lincoln. Jest ekipa łowców burz i pogodynek z Kanału Trzynastego lokalnej telewizji. Miejscowy Pan Chmurka biega od krawężnika do krawężnika i zbija piątki z gapiami.

Między tym wszystkim jadą platformy lokalnych Kościołów. Ripley bowiem, jak informuje tablica przy wjeździe do miasta, wierzy, a 4 lipca, jak informują napisy na kościelnych platformach, Ripley wierzy w patriotyzm.

Lokalny Kościół baptystów zrobił rekonstrukcję słynnego zdjęcia z Iwo Jimy. Na tej fotografii, wykonanej podczas walk z Japończykami o wyspę na Pacyfiku w 1945 r., kilku żołnierzy amerykańskich stawia na górze Suribachi (najwyższym punkcie wyspy) maszt z powiewającą flagą USA. Obraz ten na stałe wrył się w powszechną świadomość Amerykanów. W Ripley inscenizacja nie wygląda tak imponująco: flaga smętnie zwisa w bezwietrzny dzień. Nie przeszkadza to jednak, by przejazd platformy z rekonstrukcją fotografii zdobył największe brawa.

Ze wszystkich samochodów i platform w stronę obserwatorów sypią się cukierki. Dzieciaki rzucają się na nie – najłapczywiej te najbiedniej ubrane. To one też będą sobie napychały buzię trzema lizakami naraz.

Paradę zamykają jeźdźcy na koniach, wszyscy poubierani niczym zdobywcy Dzikiego Zachodu z czasów ekspansji USA w kierunku Pacyfiku. Stojący obok nas może dziesięcioletni brzdąc, wskazując palcem na środek ulicy, oznajmia: – Tato, tato, koń zlobił kupę i cała ulica telaz będzie śmieldzieć!

Jest upał, trudno nie przyznać chłopcu racji.

Nikt nie odejdzie z kwitkiem

Swoją reputację – miasteczka urządzającego największe małomiasteczkowe obchody Dnia Niepodległości w kraju – Ripley zawdzięcza w dużej mierze swojej burmistrzyni Carolyn Rader.

Rader robi wiele, by rozreklamować imprezę. Podczas gdy w wielu innych miejscach tradycja miejskich obchodów umarła i zastąpiły ją grille, piwo i oglądanie uroczystości z Nowego Jorku lub Waszyngtonu w telewizji w rodzinnym gronie, w Ripley tradycja ma się dobrze.

Gdy wspominam, że to właśnie największe małomiasteczkowe obchody Dnia Niepodległości mnie przyciągnęły, Rader teatralnym szeptem odpowiada, że w zasadzie to nie wie, czy to prawda, ale i tak publicznie to powtarza. Coś musi jednak w tych obchodach w Ripley być, bo zjeżdżają się na nie nie tylko mieszkańcy okolicznych miasteczek i dolin, ale też osoby z ościennych stanów Kentucky i Ohio.

– Przygotowanie takich obchodów wymaga bardzo dużo pracy – mówi Rader. – W przyszłym tygodniu, jak co roku, siądziemy z moimi współpracownikami i będziemy oceniać, co poszło dobrze, a co nie tak.

Parada i stanowiska z jedzeniem, piciem i różnymi akcesoriami, twierdzi burmistrzyni Rader, to nie problem. Ludzie sami się zgłaszają, a ona nikogo nie odsyła z kwitkiem – być może dlatego na trawniku przed sądem stał namiot ekstremistycznych zwolenników posiadania broni, a w paradzie wziął udział lokalny oddział Partii Demokratycznej.

Natomiast, jak tłumaczy mi burmistrzyni, prawdziwym wyzwaniem jest wybrać zespoły na koncert. Nie wszystkie przecież się zna, a nie daj Bóg wybierze się źle i ludziom się nie spodoba. W tym roku na szczęście komitet wybrał dobrze: w popołudniowej rozpisce znajdują się Rockland Road z Nashville w Tennessee oraz Exile z Richmond w Kentucky. Piosenka tych ostatnich znalazła się nawet w soundtracku produkowanego przez Netflix serialu „Manhunt”.

Burmistrzyni Rader nie pozostawia wątpliwości, kto w Ripley rządzi. Gdy podejrzewa, że pewna rodzina rozrzuca petardy, wstaje ze swojego miejsca i tak ich obsztorcowuje, że na baczność staje nawet groźnie wyglądający osiłek w czapce z flagą Konfederacji i dumnym napisem Rebel.

Rader, rodowita mieszkanka hrabstwa Jackson, wcześniej była nauczycielką, a potem dyrektorką w miejscowej szkole. Gdy przyszedł czas na emeryturę, zdecydowała, że wejdzie do lokalnej polityki. Jej hasłem jest: „Naprawmy to miasto”. Zajęła się infrastrukturą, przede wszystkim wodociągami.

Ale mieszkańcy uwielbiają ją za coś innego. – Co piątek, czy to lato, czy zima, stoi na rogu i macha amerykańską flagą, gdy przejeżdżają autobusy szkolne – mówi z nieukrywanym podziwem Charlie, były żołnierz.

Dla naszych weteranów

W hrabstwie Jackson, jak powiedział mi Charlie, mieszka wielu weteranów. Krajowa średnia to około 1,3 proc. populacji. W Jackson to grubo ponad 8 proc.: co dwunasty mieszkaniec hrabstwa służył kiedyś w armii USA. Słupy latarni w centrum miasta obwieszone są portretami miejscowych weteranów, a przed budynkiem sądu stoi pomnik z nazwiskami poległych poza granicami kraju.

– W drugim roku mojego urzędowania ktoś powiedział mi, że powinniśmy więcej robić dla naszych weteranów. Zorganizowałam wtedy na Dzień Weteranów paradę dla ponad czterdziestu uczestników II wojny światowej – mówi burmistrz Rader. – W następnym roku nasza parada miała już ponad 780 uczestników, weteranów wielu konfliktów.

Do zaciągnięcia się do sił zbrojnych zachęca sierżant Chris Hissem z Gwardii Narodowej. Na stoliku pod namiotem ma ulotki informacyjne o historii tej formacji. Ale, jak mówi, rzadko kiedy ludzie sami z siebie podchodzą i zadają pytania. Dlatego chodzi od grupki do grupki, od rodziny do rodziny, z lodówką kempingową pełną słodyczy i zagaduje.

Hissem w Gwardii Narodowej służy od 26 lat. Zaciągnął się, bo jak wielu innych w podobnej sytuacji uznał, że tylko w ten sposób będzie mógł sfinansować studia. Potem odnawiał swój kontrakt ze względu na ludzi, których poznał w koszarach.

– W końcu zorientowałem się, jak niewiele brakuje mi do wojskowej ­emerytury i powiedziałem sobie, że teraz to już na pewno nie mogę zrzucić munduru – mówi.

Gdy rozmawiamy z sierżantem Hissemem, podbiega do nas umorusany chłopiec. Wstydzi się poprosić o mrożoną wodę z syropem w plastikowej tubce, które Hissem rozdaje. Sierżant jednak doskonale rozpoznaje marzenie malca i sięga do biwakowej lodówki.

Stan biedy, stan kryzysów

W ruchach sierżanta nietrudno zauważyć moment zawahania, gdy zaraz za chłopcem podchodzą jego mama i babcia. Obie nie mają zębów, wzdęty brzuch starszej z kobiet wskazuje na problemy z wątrobą, a charakterystycznie zniszczona cera podpowiada, że to przynajmniej w części przez alkohol.

Ten widok to bolesne przypomnienie, że Ripley, mimo największych mało- miasteczkowych obchodów Dnia Niepodległości, to nawet w tych dniach Wirginia Zachodnia – ze wszystkimi jej problemami.

A jest to stan znany z „zębów mountain dew”, czyli bolesnych problemów z uzębieniem, które zwłaszcza u dzieci powodowane są przez nadmierne spożywanie cukrów. Nazwa wzięła się od rzekomego procederu wlewania słodkiego do mdłości napoju dzieciom do butelek i obecnie jest synonimem złych nawyków żywieniowych.

Wirginia Zachodnia to region zmagający się z uzależnieniami od alkoholu i narkotyków. O tym, że hrabstwo, tak jak cały stan, walczy z epidemią opioidów [patrz „TP” 26/2019], świadczy punkt leczenia substytucyjnego tuż obok wesołego miasteczka.

Są też subtelniejsze znaki, czytelne dla wtajemniczonych. Ten gość, zbyt radośnie tańczący do muzyki lecącej z głośników, jest ewidentnie pod wpływem opiatów. Ta dziewczyna z brzydkim tatuażem na plecach, ciałem siedemnastolatki i zapadniętą twarzą ma problemy z metamfetaminą. Podobnie jak para obok – oni mają porozdrapywane strupy na nogach i twarzy, jeden z niepożądanych objawów uzależnienia od tego narkotyku.

Wirginia Zachodnia to także jeden z najbiedniejszych stanów USA. I ta bieda jest obecna również w Ripley.

Zdradzają ją budynki. Zaraz obok sądu, za sceną, przy której trwają uroczystości, znajduje się osiedle przyczep kempingowych, tradycyjnie przeznaczone dla najbiedniejszych. Między przyczepami bawią się bose dzieciaki. Biedę można poznać po zniszczonej kiepskim jedzeniem – i nie tylko – cerze oraz zaniedbanych zębach i włosach.

Najwyraźniej jednak widać ją w ubiorze: w powyciąganych i poplamionych tiszertach, w za dużych i brudnych spodniach, w ciężkich butach noszonych w środku lata, bo ma się tylko jedną parę, i to zazwyczaj o kilka numerów za dużą, ponieważ jedynie taka była na przecenie.

To właśnie niższe warstwy społeczne z regionów o wysokim bezrobociu – takich jak Wirginia Zachodnia – zasilają amerykańską armię. Wojsko może wydawać się jedynym sposobem, aby się stąd wyrwać.

Nasza wdzięczność, nasza duma

– Dzień Niepodległości to sposobność, by okazać wdzięczność za naszą wolność i podziękować żołnierzom służącym naszemu krajowi – mówi Brenda. Sama w Ripley nie mieszka, ale w jej głosie słychać dumę, gdy mówi o Dniu Niepodległości w Ripley. W końcu mieszka w tym samym hrabstwie.

Z ośmiobocznej altanki obserwujemy koncert. Obok nas siedzą dwie rodziny. Powyciągane poplamione podkoszulki, za duże brudne spodnie. Jedna kobieta na spuchniętych stopach ma japonki. Dziesięcioletni może chłopiec nosi ciężkie kalosze, które z pewnością byłyby na mnie za duże.

W przerwie między występami odbywa się konkurs wiedzy patriotycznej. Prowadzący schodzi ze sceny i z mikrofonem w ręku czyta publiczności pytania. Kto napisał Deklarację Niepodległości? To był Thomas Jefferson, ale jako pierwsze pada nazwisko Benjamina Franklina. Którego dnia w lipcu 1776 r. Kongres Kontynentalny przegłosował Deklarację Niepodległości? Drugiego, ale ktoś proponuje piętnastego. To pytania z podstawowej wiedzy o historii USA, ale ciężko o prawidłowe odpowiedzi.

Dlaczego 4 lipca jest dla niej ważny, pytam Brendę, kiedy pada kolejne pytanie.

– Jestem dumna z tego, że jestem Amerykanką. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2019