Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Porównanie dzisiejszej Polski do Białorusi rządzonej przez Łukaszenkę jest prostym zabiegiem propagandowym, skierowanym (przede wszystkim, choć nie wyłącznie) do zwolenników PiS-u. Skuteczność tego zabiegu wymaga, po pierwsze: bezwzględnego uznania autorytetu PiS-u (czyli Jarosława Kaczyńskiego), po drugie: założenia, że współczesna Białoruś jest jednoznacznym zaprzeczeniem demokratycznego państwa, po trzecie zaś (i najważniejsze): powstrzymania się od wszelkich prób uzasadniania i racjonalizowania wspomnianego poprzednio sądu.
Gdybym był wyborcą PiS-u, wierzyłbym w słowa umiłowanego prezesa i nie zadawał niepotrzebnych pytań. Ponieważ jednak łaska wiary w Jarosława Kaczyńskiego nie została mi dana, nie mogę powstrzymać się od uwagi, że zestawienie Polski pod rządami Platformy i Białorusi pod panowaniem Łukaszenki nie jest wolne od sprzeczności i paradoksów.
Prominenci PiS-u nie dostrzegają, jak się zdaje, logicznych konsekwencji metaforyki, którą się posługują. Jeśli się mówi, że Polska po wyborach z 2007 r. staje się coraz bardziej podobna do Białorusi, to z tego wynika, że Białoruś coraz bliższa jest Polski. Czy znaczy to, że w państwie Łukaszenki odbyły się demokratyczne wybory? Czy działa tam normalna opozycja parlamentarna? Czy brat Łukaszenki jest szefem najsilniejszej partii opozycyjnej? Czy opozycja rządzi publicznym radiem i telewizją? Czy są tam prywatne stacje telewizyjne? Czy białoruskie dzienniki można sensownie porównywać z "Gazetą Wyborczą", a białoruskie sądy z polskimi?
Nie wtrącam się do języka polityków - niech mówią tak, jak im się podoba. Byłoby jednak nieźle, gdyby czasem pomyśleli o konsekwencjach swych wypowiedzi. Białoruska metaforyka PiS-u nie pomaga zrozumieć dzisiejszej Polski, niewiele też dodaje do wiedzy o Białorusi.
Jak to inaczej powiedzieć? Jest lato, każdy ma prawo do mówienia bredni. Byle z umiarem.