Bezwstyd

Papież był do tej pory niekwestionowalnym autorytetem dla całej Polski i zdumiałbym się, gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że pojawią się osoby, które zechcą przekręcać i podważać jego słowa. A dzisiaj pan poseł Bogdan Pęk oświadcza, że Papież nie wie, co mówi -chodzi oczywiście o słowa skierowane do Polaków na temat Unii Europejskiej - ponieważ nie zna treści podpisanego przez Polskę traktatu akcesyjnego.

08.06.2003

Czyta się kilka minut

W wypowiedzi tej kryje się następujące założenie: traktat obiecuje nam za mało, gdybyśmy dostali od Unii więcej pieniędzy, wtedy dopiero Papież, jak powszechnie wiadomo, zainteresowany głównie dobrami materialnymi, powinien wesprzeć naszą decyzję. Papież jednak nie mówił o pieniądzach, więc słowa jego nie przypadły do gustu posłowi Pękowi. Jest to żenujące: z jednej strony miliony ludzi gorliwie szukające bezpośredniego kontaktu z Papieżem, choćby w Krakowie na Błoniach, z drugiej tego rodzaju oświadczenia. Wiele umysłów w naszym kraju stało się czymś w rodzaju kaszy hreczanej pomieszanej z otrębami.

Odbijając się od tej skandalicznej trampoliny, powiem tyle: jak długo Polska była pod protektoratem sowieckim, w Europie Zachodniej miłosiernie kiwano nad nami głowami. Mogliśmy naiwnie sądzić, że fakt odzyskania przez nas suwerenności spotka się z jakąś uczciwą satysfakcją w państwach, które nas tak bezsilnie żałowały. Tymczasem Francja i Niemcy, głosami swoich mediów, stają się teraz naszymi preceptorami: stawiają nas do kąta i nasadzają nam na głowę jakieś błazeńskie trojańskie czapki. Uważam, że jest to skandaliczne i haniebne. Zwłaszcza że w obu tych państwach wcale nie dzieje się dobrze, ponieważ społeczeństwa wychowane w pewności życia państwa dobrobytu nie chcą się pogodzić z konieczno ściami wywołanymi przeciążeniem budżetu.

Można oczywiście Polskę uznać za państwo, które kiepsko sobie radzi ze świeżo odzyskaną wolnością i niedobrze gospodaruje. Ale jeżeli chodzi o kwalifikację naszych umiejętności militarnych, to nie cofając się do zamierzchłych czasów, kiedy byliśmy przedmurzem chrześcijańskiej Europy, wystarczy powiedzieć, że z reguły przegrywaliśmy ze znacznie od nas silniejszymi przeciwnikami i że nasze klęski nie wynikały z naszej nieumiejętności walki, tylko raczej z zespołu wielu czynników, na które nie mieliśmy wpływu. Byliśmy jak ziarenko wtłoczeni między kamienie młyńskie carskiej Rosji i pruskich Niemiec.

Hasła „za naszą i waszą wolność” też nie wymyśliliśmy trzy tygodnie temu. Dlatego z prawdziwą przykrością czytałem we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” artykuł Andrzeja Stasiuka, który wydrwiwa naszą zuchwałą wyprawę, jak to nazywa, do Babilonu. Otóż wystarczy w tym artykule nazwy przemienić i wyobrazić sobie, że to my jesteśmy we władaniu obcych sił i nie możemy sami rozerwać kajdan, a kogoś, kto chce nam przyjść z pomocą, inni wyśmiewają. Nie widzę w tym nic śmiesznego.

Zasada „mierz siły na zamiary, nie zamiar podług sił” wydaje mi się w tym przypadku słuszna, bo przed Polską otwierają się poważne możliwości.

Czy ten egzamin zdamy, tego oczywiście nie wiem. Sytuacja na Bliskim Wschodzie jest płynna, ostatnio notuje się gwałtowny wzrost napięcia między Ameryką i Iranem. Nie wiadomo, jak to się skończy, aczkolwiek Bush, licząc na drugą kadencję, najprawdopodobniej nie zamierza rzucić się na Iran. Zapewne Amerykanie wygraliby to starcie, trudno sobie jednak wyobrazić, by, jak Aleksander Macedoński, wszędzie mieli wprowadzać swoje porządki. Koncepcja przeszczepienia demokracji typu amerykańskiego na grunt iracki ma w sobie wiele z utopii, wypadkowa toczących się zdarzeń będzie odmienna od tego, czego ekipa Busha się spodziewa, aczkolwiek podobno ponad trzydzieści procent mieszkańców Iraku jest za demokracją.

W niewielkim korpusie polskim - liczebnie ma on siłę mniej więcej słabej dywizji - będzie kilkudziesięciu arabistów i robi się wiele, byśmy nie zostali potraktowani przez miejscową ludność jako zwykli okupanci. Oczywiście zadrażnienia są możliwe, niebezpieczeństw uniknąć się nie da. Ale to jest naprawdę najgorszy moment, żeby polski intelektualista pewnej klasy, jakim jest Stasiuk, naszą wyprawę wydrwiwał felietonem.

Napisałem wyżej o protektoracie sowieckim; można to nazwać nawet okupacją. Tak, byliśmy okupowani. Wczoraj, kiedy robiłem porządki w bibliotece, znalazłem książkę wydaną pod redakcją Jakuba Z. Lichań-skiego, a w niej pracę pewnej pani, która opowiada, co się działo z naszym książkowym dorobkiem w latach 1950-52. Zniszczono wtedy milion egzemplarzy książek albo - jak to się wtedy nazywało - socjalizmowi wrogich, albo tylko wydanych przez firmy prywatne, choć politycznie nieszkodliwych, jak na przykład powieści Londona. Władze nasze na rozkaz Moskwy zniszczyły więcej książek aniżeli Hitler w tak fatalnie przyjmowanych przez świat całopaleniach.

Kraj, przez który przetoczyła się lawina nieszczęść, nie powinien być traktowany jak niegrzeczny uczeń tylko dlatego, że chciałby mieć dobre stosunki ze Stanami Zjednoczonymi. A ostatnie półwiecze historii Europy uzmysławia, jakbyśmy wyglądali, razem z Niemcami i Francuzami, gdyby Stany Zjednoczone nie istniały. Wdzięczności jednak trudno się spodziewać, bowiem państwa nie mają przyjaciół, a tylko interesy. Francja ma duże interesy związane z iracką ropą, interes Putina polega na tym, ażeby podstawić jakiś tęgi podnośnik pod niezmiernie osłabioną Rosję. O pokładach trupów, które pozostawił po sobie Związek Sowiecki, nie mówi się wcale, a Niemcy już zapomnieli, że ich dziadkowie wymordowali mniej więcej 22 procent obywateli przedwojennej Rzeczypospolitej...

Z tego wszystkiego nie wynika, że iracką eskapadę Amerykanów uważam za najmądrzejszą, a prezydenta Busha, który właśnie u nas gościł, za największego z amerykańskich prezydentów, ani że chciałbym wychwalać pod niebiosa skrajne skrzydło konserwatystów, które stanowi jego zaplecze. Okrzyki stamtąd dobiegające, że trzeba koniecznie wznowić prace nad mikronuklearyzacją broni, nie napawają mnie zachwytem ani otuchą na przyszłość.

Historia to film, który nie ma początku ani końca. Jak w przedwojennym kinoteatrze: kupowało się bilet i wchodziło na salę przyćmioną w dowolnym momencie projekcji. Takie jest nasze krótkie jednostkowe życie: wchodzimy w historyczny nurt i stajemy się jego obserwatorem, potem z powodów biologicznych schodzimy ze sceny i trudno mieć nadzieję, że przypadnie to akurat w chwili, gdy na ekranie ukażą się wielkie litery KONIEC / / THE END. Historia się niestety nie zatrzymuje.

Polska jest rodzajem jamy między Niemcami a Rosją, a Niemcy albo Francuzi mogą nad naszymi głowami, które przestają być widoczne, jakby nam kto czapki-niewidki włożył, rozmawiać z Rosją i Puti-nem. Wszystko to dzieje się prawem silniejszych; uważam, że prawo silniejszych jest prawem kaduka. Pod jednym względem Stasiuk ma rację: nasze możliwości są małe, w dodatku stan naszego skłócenia wewnętrznego jest wielki, a brak wartościowych elit politycznych - fatalny.

Mimo to powinniśmy korzystać z szans, jakie się przed nami otwierają. I nie ma powodu, byśmy mieli pluć do własnego gniazda albo na schyłku pontyfikatu Jana Pawła II nagle stawać się, przynajmniej w zakresie politycznym, antypapistami. A wypowiedź posła Pęka uważam za bezwstydną. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2003