Bezradność symetrystów

Ostatni nieopętani plemiennym sporem. Tak przynajmniej lubią o sobie mówić. A może to po prostu wygodne usprawiedliwienie dla ucieczki od polityki w chwili, kiedy tak brakuje w niej ludzi rozumnych?

10.07.2017

Czyta się kilka minut

 / M. LASYK / REPORTER
/ M. LASYK / REPORTER

Symetria to nie tylko pojęcie matematyczne, to także sprawa polityczna. Wieloznaczna, niejasna, obrastająca w rozmaite interpretacje. Od miesięcy mówimy o tzw. symetryzmie, mało kto jednak wie, o co chodzi. Symetryści to dla jednych ci, którzy chcą zachować równą odległość od głównych partii politycznych, PO i PiS... Dla innych to ci, którzy mają dość partyjnych „przekazów dnia”, lub ci, którzy nie znoszą dziennikarskich akolitów jednej lub drugiej strony. Symetryści to dla wielu także ci, którzy pragną obiektywizmu, niezaangażowania i spokojnego dialogu „dla dobra Polski”. Symetryści wreszcie to ci, którzy mają dość ustawiania w szeregu, moralnego frontu i mądrych głów.

Zupełny rozgardiasz. A może symetryzm w ogóle nie istnieje? Nie ma tu dobrej odpowiedzi, bo samo pytanie jest źle postawione. Symetryzm to tylko symptom, oznaka głębszego kryzysu.

Symetryści i antysymetryści

Opiszmy przynajmniej tych, którzy symetryzmu się nie wstydzą. Proponuję prosty test, umożliwiający szybkie wykrycie tego zjawiska: „Czy uważasz, że PiS, obsadzając Trybunał Konstytucyjny swoimi ludźmi, psuje polską demokrację?”. Jeśli odpowiadasz „tak”, dodając od razu, że „takie są koszta »dobrej zmiany«” albo „PO robiła tak samo” – jesteś symetrystą. Nie ma dla ciebie wyraźnej różnicy między PO a PiS, a obecny spór postrzegasz w kategoriach kolejnej partyjnej „wojny domowej”. Jeśli odpowiadasz „nie”, „PiS tylko realizuje swój program”, z symetrystami nie masz nic wspólnego. Jesteś po prostu wiernym zwolennikiem partii Jarosława Kaczyńskiego. Wybaczysz mu wszystko. Nawet jeśli zrobi nową Berezę, uznasz to za konieczny etap „walki z Salonem”. Jest jeszcze jedna odpowiedź – możesz uznać, że sprawa jest dużo poważniejsza. Nie dość powiedzieć, że PiS demokrację „psuje”, on ją „metodycznie niszczy, putinizuje, demoluje i rąbie na kawałki”. Wtedy stajesz po stronie antysymetrii. To którą odpowiedź wybierasz? Przyznaję, w tej zabawie nie masz wielkiego wyboru.

Bo symetryzm na czym innym też polega. To reakcja, uczucie wstrętu, później – ucieczka. Gdy walczą ze sobą dwa nienawidzące się obozy, a w pokoju robi się duszno i nieprzyjemnie, symetrysta szuka pomocy – najpierw chce wyjść na świeże powietrze, tam, gdzie jest „normalnie”, później nie chce wrócić, nie może już znieść poprzedniego widoku. Wreszcie – ucieka, ma dość. Tyle że swój wybór musi zracjonalizować. Tu pomaga symetria.

Dla symetrysty zagorzały fan Platformy lub PiS-u to człowiek zaślepiony i fanatyczny. W najlepszym razie – niezdrowy na umyśle, w najgorszym – groźny dla kraju. Tylko symetrysta jest pełnosprawnym członkiem społeczeństwa, tylko on zachował jeszcze resztki zdrowego rozsądku. Walka PO i PiS to smutny przykład ogólnej degrengolady polskiej demokracji. Dowód partyjniactwa i zawłaszczania państwa. Duopol PO i PiS nie działa – twierdzi symetrysta – dlatego musi odejść w niebyt. Konieczna jest jakaś zmiana, jakaś normalność, coś nowego. Wartości muszą znów wrócić do polityki. Niektórzy symetryści znają receptę.

Niegroźna symetrystyczna megalomania znajduje jednak szybki odpór. Na plac boju wychodzą starzy wyjadacze, którzy chlubią się swoim realizmem. Chcą utrzeć nosa rozczarowanym i niezadowolonym, dlatego pytają retorycznie: Jest wam źle?, Jesteście rozczarowani? Będzie gorzej. Nie ma szans na szybką i łatwą zmianę. Nie ma mowy o powrocie czystych wartości. Jako symetryści jesteście w najlepszym razie „dziećmi we mgle”, w najgorszym – „poputczykami dobrej zmiany”. Czas dorosnąć.

W ten sposób walczą ze sobą „idealiści” prawdziwych, zdrowych podziałów i „­realiści” trudnej rzeczywistości.

Rozczarowanie i racjonalizacja

Skąd jednak wzięło się samo zjawisko? Symetryzm (i następująca po nim antysymetrystyczna reakcja) nie przyszedł przecież znikąd. Jego początki to twitterowe zażarte dyskusje zwolenników i przeciwników PO i PiS, którzy szybko zostali określeni slangowym mianem pacjentów dwóch przeciwnych sobie „psychiatryków”. Ci, którzy odmawiali przystąpienia do któregoś z obozów, po równo dystansując się od obu stron, zasilili prędko trzeci „psychiatryk”. I tak narodzili się symetryści. Przez moment symetryzm był objawem szlachetnej wyższości, a nawet zdrowego rozsądku, później stał się obelgą, którą jedna lub druga strona używała do moralnego dyscyplinowania wahających się członków pierwszego lub drugiego „psychiatryka”.

Symetryzm to przykład głębokiego rozczarowania PO i PiS. Wszyscy zdążyli już zapomnieć, że obie te partie były kiedyś uznawane za nadzieję polskiej polityki – tuż po tym, kiedy SLD odchodziło w niesławie, a „Gazeta Wyborcza” traciła sporą część swojego autorytetu po aferze Rywina. To był symboliczny początek dzisiejszych sporów, politycznych i medialnych.

Mimo to, po latach, dla jednych PiS okazał się zbyt miękki i nie dość prawicowy. Kluczył, grał na sondaże, zamiast jasnego opowiedzenia się po stronie wartości. Dla drugich przeciwnie: to PO okazała się złą inwestycją. Miała się różnić od ­PiS-u, być mniej zgrzebna, bardziej nowoczesna. W skrócie: miała być liberalną partią z wyraźnym lewicowym zabarwieniem. Szybko przyjąć związki partnerskie, wesprzeć in vitro i stanowczo zakazać rytualnego uboju. Tak się nie stało, PO okazała się zwykłą centroprawicą.

Rozczarowani Platformą zainwestowali w nią tak wiele emocji, że do dziś trudno pogodzić się im z faktem, że Donald Tusk był przede wszystkim zdolnym politycznym graczem, a dopiero na drugim lub trzecim miejscu – mężem stanu. Kiedy nagle postawił na Brukselę, poczucie straty i rozczarowania było tak wielkie, że musiało skończyć się jakąś demonstracją. ­Symetryści znaleźli się też po stronie rozczarowanych PiS-em, ale tam rzecz od początku dotyczyła jednostek. PiS okazał się dla nich zanadto brutalny, zbyt szybko porzucił pozory gry o „Polskę dla wszystkich Polaków”, zjednoczoną i dumną, zbyt łatwo przyjął zaś kostium mściciela za wszystkie prawdziwe lub urojone krzywdy.

Pojawiała się też jeszcze jedna grupa symetrystów, sierot po lewicy, którzy od początku nie mieli dobrego wyboru. W 2015 r., znalazłszy się w pułapce między PO a PiS, postawili jednak na tę drugą partię, znęceni hojnym programem redystrybucyjnym. Nikt nie znał jednak – i tak jest do dziś – jego właściwego celu: czy PiS-owskim strategom chodziło o demografię, pomoc biedniejszym rodzinom, czy wyłącznie o wygranie wyborów? Dziś, z politycznego punktu widzenia, to bez znaczenia. Istotne było jednak dla symetrystów, bo mogli w ten sposób uzasadniać swoje wcześniejsze wybory. PiS, co prawda, niszczy państwo prawa, ale wprowadził przynajmniej 500 plus, „rewolucyjne podejście do polityki społecznej”.

Wieczny spór młodych ze starymi

Symetryzm nadal pozostaje jednak wyłącznie symptomem głębszego zjawiska. Jest nim daleko idąca depolityzacja sfery publicznej. Pomimo manifestacji ­KOD-u i emocjonalnego wzmożenia liberalnej strony społeczeństwa, polityczna partycypacja Polaków spada z roku na rok. Zniechęcenie do polityki rośnie. W końcu, skoro PO i PiS są siebie warte, tak samo skorumpowane i antydemokratyczne, a na horyzoncie nie ma alternatywy, to może i demokracja traci sens, bo ani nie reprezentuje interesów obywateli, ani nie daje realnego wyboru?

Oba te argumenty wzmacniają partie i ugrupowania skrajne lub z dumą odwołujące się do populizmu, tak po prawej, jak i lewej stronie. Żadna z tych mniejszych, radykalnych grup, czy to Kukiz’15, czy Razem, nie ma co prawda szans na przejęcie znaczącego elektoratu, może jednak umocnić tendencje antypolityczne. Niechęć do polityki – tak samo jak u symetrystów – objawia się tu hasłem powrotu do wartości i ideologicznej czystości, które mają wreszcie wyzwolić nas od bezideowych i do bólu pragmatycznych partii, ograniczających się do liczenia słupków poparcia i wewnętrznych rozgrywek. Nowa polityka, która ma zastąpić zmurszałą pseudopolitykę (pamiętacie hasło postpolityki?), chce niejako wrócić do korzeni. Pragnie jasnych podziałów, wyrazistych tożsamości i obrony czystych wartości.

Tak zarysowane różnice z łatwością nakładają się na podział pokoleniowy. Schemat polemik działa bez zarzutu, jest historycznie potwierdzony. Starzy muszą być ślepi na dokonującą się zmianę, nie mogą dopuścić do siebie, że pojawili się nowi ludzie, którzy mają inne doświadczenia, inne oczekiwania, ale te same ambicje. Młodzi podobnie – muszą być przekonani, że racja jest po ich stronie, bo bardziej czują podmuchy wiatru historii, ciągle nie mają jednak dość sił, by albo stworzyć własne silne instytucje, albo zabić symbolicznych ojców i przejąć po nich schedę.

Nowe jest jednak to, że kolejna wymiana pokoleń napotyka na zmianę w samej polityce i w mediach. Te ostatnie, ze względu na pojawienie się nowych publiczności z dostępem do własnych, dowolnie wybieranych kanałów informacji, same nastawiają się coraz bardziej na walkę tożsamościową. Zaangażowane media, które wyraźnie opowiadają się po którejś ze stron politycznego sporu, to próba utrzymania się na powierzchni spadających nakładów i coraz trudniej podtrzymywanej oglądalności. Przejmują często rolę polityków: nie tylko informują, lecz także mobilizują – wyborców i czytelników. Dzielenie i konfliktowanie ze sobą ludzi świetnie się do tego nadaje.

I tu dochodzi do najpoważniejszej zmiany – clou całego problemu. Polityka i politycy, a za nimi dziennikarze i komentatorzy, coraz rzadziej zajmują się rozwiązywaniem tzw. publicznych problemów, coraz częściej zaś zaspokajają jedynie proste potrzeby poszczególnych elektoratów. Do tego dochodzi walka o własną pozycję, odpowiednią widoczność, „parcie na szkło”, nie mówiąc o potrzebach finansowych. Symetryzm jest tylko kolejną odsłoną tego kryzysu. Jest reakcją ucieczkową. Skoro wszyscy są źli i nikt nic nie rozumie, my pozostaniemy z boku.

Tyle że to wyraz bezradności. Walka PO i PiS kiedyś się skończy – dziś szala wyraźnie przechyla się na stronę tej drugiej partii – w Polsce pojawi się też w końcu jakaś silna partia lewicowa. Zamiast chować się w bezpiecznej, symetrystycznej niszy, lepiej wziąć udział w tych potyczkach. Punktować i spierać się, szkoda czasu na „Salon oburzonych”. ©

Autor jest zastępcą sekretarza redakcji „Kultury Liberalnej”.

 

 

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017