Rewolucja godności

Jeśli PiS postawi na modernizację polskiej prowincji i obietnicę zasypania przepaści między uprzywilejowanymi a nieuprzywilejowanymi, jesienne wybory wygra w cuglach. Będzie to też koniec marzeń o polskiej lewicy i otwartym społeczeństwie.

31.05.2015

Czyta się kilka minut

Demonstracja z okazji Dnia Prekariatu, Warszawa, 23 maja 2015 r. / Fot. Tomasz Gzell / PAP
Demonstracja z okazji Dnia Prekariatu, Warszawa, 23 maja 2015 r. / Fot. Tomasz Gzell / PAP

Młodzi wyborcy stali się polityczną sensacją ostatnich tygodni. Przede wszystkim za sprawą spektakularnego sukcesu Pawła Kukiza. W drugiej turze blisko 60 proc. jego elektoratu zagłosowało na Andrzeja Dudę. To dzięki ich głosom, a także dzięki wsparciu części wyborców PSL, zwolenników kandydatów skrajnej prawicy – Grzegorza Brauna, Janusza Korwina-Mikkego i Mariana Kowalskiego (w sumie ponad 4,5 proc. głosów!) – kandydat PiS wygrał wybory.

Wypalenie elit czy społeczna zmiana
Zdaniem specjalistów komentujących te wyniki tak silny głos sprzeciwu młodych jest dowodem na bijącą wręcz w oczy arogancję obozu władzy, nieumiejętność sprawnej komunikacji Platformy Obywatelskiej z młodym pokoleniem, oderwanie się elit rządzących od rzeczywistości przeciętnych polskich rodzin, a nawet wypalenie większości dzisiejszych polityków, bez względu na polityczną opcję. Wielu komentatorów i dziennikarzy, zwłaszcza o poglądach liberalnych i lewicowych, przyczynę klęski wyborczej Bronisława Komorowskiego tłumaczy brakiem odpowiednich reform, tak gospodarczych (problemy prekariatu), jak i obyczajowych (związki partnerskie), które doprowadziły do buntu młodego pokolenia, głosującego na rzecz zmiany, tj. poprawy własnej kondycji, bez względu na to, jaki ta przybrałaby ideologiczny lub polityczny kształt.

Często krytykowana teza o zabetonowaniu polskiej sceny politycznej w przypadku jej prawej strony ciągle zachowuje swoją wartość. Do tej pory byliśmy przekonani, że wyborcy PO i PiS to dwie stosunkowo stabilne grupy, które – owszem – narażone są na cykliczne odpływy części swoich zwolenników, niejako zamieniających się miejscami, niemniej te ruchy nie zaburzały do tej pory ogólnej równowagi między obiema partiami. W tak opisanym układzie przewaga PO przez lata wydawała się niezagrożona, bo tylko Platforma – ze względu na swój bardziej otwarty i umiarkowany program – była w stanie skutecznie zagospodarować elektorat centrowy i lewicowy, a co za tym idzie – zapewniać sobie poparcie większości potrzebnej do stworzenia stabilnego rządu.

Ostatnie wybory prezydenckie i pojawienie się nowych aktorów na scenie politycznej, takich jak Paweł Kukiz, ruch narodowy czy ruchy miejskie, zaczęły podawać tę przewagę w wątpliwość. Nie powinny jednak przesłaniać nam faktu, że tam, gdzie straciła PO, zyskał PiS, któremu nie są w stanie zagrozić ani siły skrajnie prawicowe, ani nawet skrajnie populistyczne, takie jak tworzące się ugrupowanie Pawła Kukiza, które jest wręcz skazane na sojusz z tą partią.
Elektorat umiarkowany, bardziej liberalny i lewicowy, jest dużo mniej zdyscyplinowany od elektoratu PiS, znacznie częściej sam wyłącza się z procesu politycznego, a także nie jest narażony na tak silny nacisk ideologii, z tego też powodu nie jest tak bardzo przywiązany do konkretnych partii politycznych.

Jednoczenie prawicy i potrzeba godności
PiS metodycznie umacnia swoją pozycję na prawej stronie sceny politycznej i od dawna jednoczy pod swoimi skrzydłami każdy już niemal rodzaj prawicy. Doskonale widać to było podczas samej kampanii wyborczej Andrzeja Dudy, a także w szczegółowych wynikach wyborów. Na kandydata PiS głosowali zatem nie tylko zwolennicy Grzegorza Brauna, ale także Zbigniewa Ziobry, Jarosława Gowina, Mariana Kowalskiego, Janusza Korwina-Mikkego, a także Marka Jurka. PiS stało się zatem prawdziwym hegemonem na prawicy, a jego jedynym problemem pozostawała niemożność zdobycia głosów centrum. Stąd brały się między innymi opinie, że PiS, nawet jeśli wygra wybory, nigdy nie będzie w stanie stworzyć stabilnego rządu.

Wydarzyło się jednak coś nowego. Niezadowolenie dotychczasowych wyborców PO lub lewicy, która w wyborach prezydenckich zwykle popierała kandydata Platformy, a przede wszystkim ogromne życiowe rozgoryczenie młodych wyborców przyszły jak wybawienie dla PiS. Okazało się bowiem, że sukces Kukiza w dłuższej perspektywie może pozwolić partii Jarosława Kaczyńskiego szukać poparcia nie tylko w tradycyjnym elektoracie, lecz także wśród młodych. Co więcej, okazało się, że umacniana na prawicy retoryka naruszanej polskiej dumy i godności, połączona z podkreślaniem polskich krzywd – bez względu na to, czy prawdziwych, czy urojonych – skierowana wcześniej głównie do starszego pokolenia, przemawia także do wielu młodych. Należący często do pokolenia tzw. prekariuszy, czyli skazanych na brak życiowej stabilności, niskie płace i poszukujących sensu w nieprzyjaznej gospodarce rynkowej, łączą potrzeby gospodarcze związane np. ze zdobyciem dobrej pracy, z potrzebami rewindykacyjnymi – żądali więc już nie tylko godnego zatrudnienia, lecz także odpowiednio wysokiego prestiżu i godnego traktowania. Kukiz dawał im nadzieję, że ich potrzeby zostaną wysłuchane, Duda te nadzieje tylko wzmocnił, bo miał za sobą partię, która w przypadku wygranej mogłaby przynajmniej część ze swych obietnic wypełnić.

W ten sposób, dzięki wsparciu kandydata PiS przez młodych wyborców, a także za sprawą kompletnej degrengolady kampanijnej jego przeciwnika, ugrupowanie Andrzeja Dudy po raz pierwszy od wielu lat zyskało potencjalną zdolność budowania koalicji, a co za tym idzie – możliwość rządzenia.

Młodzi głosujący na Dudę podali sobie ręce ze starymi, ponad głowami średniego pokolenia, zazwyczaj oddającego głos na PO. Tym samym wykonali sztuczkę, która umożliwiła PiS zdobycie większości w wyborach bez poparcia niechętnego im centrum, tradycyjnie wspierającego partię rządzącą.

Wsparcie młodych pozwoliło partii Jarosława Kaczyńskiego nie tyle zatem wyjść z pułapki zabetonowanej sceny politycznej, którą sama chętnie betonuje, ile skutecznie jeszcze bardziej poszerzyć swój elektorat na prawicy. Paradoksalnie bowiem wielu młodych, którzy podczas protestów anty-ACTA wystąpili przeciw rządowi w imię większej wolności, w tych wyborach zagłosowało na rzecz zmiany reprezentowanej przez Andrzeja Dudę i... znalazło się w obozie antywolnościowej prawicy. Jeśli PiS skutecznie zatrzyma przy sobie to pokolenie młodych gotowych utożsamić obronę własnej wolności i godności z obroną godności narodu, tak jak rozumieją go intelektualiści bliscy PiS, partia Kaczyńskiego przez kolejne lata nie będzie potrzebowała wsparcia liberalnego centrum, by zachować rządy.

Nowe podziały i koniec lewicy
Rzecz jasna, nie znaczy to, że nagle wszyscy młodzi wyborcy przejdą do obozu PiS. Znajdzie się ich tam jednak na tyle dużo, by pozwolić tej partii swobodnie wygrywać kolejne wybory. Partia zyska zaś jeszcze więcej, a swoje rządy przedłuży nawet o dekadę, jeśli serio zajmie się problemami polskiej klasy nieuprzywilejowanej, czyli tej, która nie może znaleźć pracy, a kiedy już się jej uda, jest to praca nisko płatna, a często także poniżej kwalifikacji danego pracownika. PiS umocni swoje rządy także wtedy, kiedy jeszcze szybciej zmodernizuje polską prowincję, czyli – symbolicznie rzecz ujmując – doprowadzi pendolino także do Kielc, Przemyśla i Sandomierza.

Ewentualne sukcesy PiS w realnym zasypywaniu przepaści między bogatymi a biednymi, uprzywilejowanymi a nieuprzywilejowanymi doprowadzą zaś do tego, że przez lata nie będzie w Polsce miejsca na jakiekolwiek progresywne postulaty kulturowe. Nie będzie też miała znaczenia lewica, w tym takie partie jak Razem czy Zieloni, które zostaną uznane za część uprzywilejowanego wielkomiejskiego establishmentu.

Kosztem takiej polityki będzie oczywiście otwarta wojna z częścią klasy średniej, która w Polsce modernizuje się najszybciej i coraz częściej podnosi postulaty wyraźnego rozdziału Kościoła od państwa, edukacji, w tym edukacji seksualnej dzieci, itd. Zaostrzy się też trwająca w Polsce wojna kulturowa, w której podziały nie będą już jednak przebiegały wzdłuż linii pamięci o krzywdach komunizmu, nie będzie też podziału na Polskę liberalną i solidarną, umocni się zaś podział na Polskę narodowo-katolicką, a może nawet nacjonalistyczno-katolicką, oraz Polskę mieszczańską i liberalną.

W dłuższej perspektywie taki podział będzie miał jednak destrukcyjny wpływ na funkcjonowanie kraju. Rosnący radykalizm w szeregach PiS doprowadzi do rozsadzenia tej partii od środka lub zmusi ją do luzowania zasad liberalnej demokracji. To zaś z pewnością zmobilizuje drugą stronę do aktywnego włączenia się w politykę. Tyle że wojna między PiS a obozem liberalnym będzie dla nas kolosalną stratą czasu. Obniżanie napięcia politycznego powinno być zatem w interesie nas wszystkich. ©

ADAM PUCHEJDA jest publicystą, stałym współpracownikiem „Kultury Liberalnej” i miesięcznika „Znak”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2015