Bez wytchnienia

„Niepełnosprawni seniorzy porzucani w szpitalach!” – donoszą w wakacje media. Porzuceni przez państwo opiekunowie niepełnosprawnych o wakacjach przestali marzyć.

10.08.2014

Czyta się kilka minut

Zeszły tydzień, jeden z krakowskich gabinetów lekarskich, w środku matka i córka. „Mama przez 40 lat płaciła składkę, proszę pani, więc jej się to należy” – mówi córka. Kiedy słyszy, że do przyjęcia mamy nie ma wskazań, a pobyt w szpitalu może być dla niej nawet niebezpieczny, zaczyna grozić. Że to jej, lekarki, trzecia i ostatnia szansa; że poskarży się do NFZ.

– Z rozmowy wyszło, że kobieta była po prostu skrajnie przemęczona – opowiada dr Alicja Klich-Rączka, geriatra ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, która podobnych sytuacji przeżyła w swojej wieloletniej praktyce dużo. – Krewni zwykle próbują wymusić przyjęcie pacjenta „na przebadanie”. Nie wiedzą, że pobyt w szpitalu wiąże się np. z ryzykiem zakażenia i że wszystkie badania powinny być robione, jeśli to możliwe, w warunkach ambulatoryjnych. W przypadku ludzi starszych, często cierpiących na demencję, ta zasada powinna być stosowana z jeszcze większym rygoryzmem. Choćby dlatego, że ci ludzie trudniej adaptują się do nowych warunków.

Inną scenę, również z tegorocznych wakacji, przywołuje dr Krzysztof Czarnobilski, ordynator Oddziału Chorób Wewnętrznych i Geriatrii Szpitala MSWiA w Krakowie. Małżeństwo przywozi na oddział starszą panią. Wykupili wczasy, muszą „trochę odpocząć”. Pacjentka zostaje na oddziale. – Motywy są różne. Mówią, że sobie nie radzą, że mają małe dzieci, że muszą odetchnąć od codziennej opieki, zrobić zakupy, posprzątać mieszkanie. A dla szpitala to niełatwa sytuacja, bo starsza osoba ma zwykle wiele chorób, trudno się spierać, że jest zdrowa. Czasami więc przyjmujemy – przyznaje dr Czarnobilski. Małżeństwo wraca na oddział po tygodniu. Z pretensjami: że stan mamy się pogorszył, a szpital ją zaniedbał...

– Przesadne roszczenia rodziny odbieram jako sygnał: taka postawa to często próba nadrobienia deficytu opieki w domu – mówi dr Tomasz Ocetkiewicz z Katedry Epidemiologii i Medycyny Zapobiegawczej UJ CM. – Najpierw są pretensje: o złe warunki, tłok, badania, a potem krewni coraz rzadziej pojawiają się na oddziale.

Objawy wakacyjne

W skrajnych przypadkach szpitalne porzucenia mogą się okazać problemem dla placówki. Tak jest np. na Oddziale Neurologicznym szpitala wojewódzkiego w Szczecinie, gdzie – jak donosiła w marcu regionalna TVP – co trzeci leżący nie potrzebował leczenia, zajmował jednak łóżko, bo nikt z rodziny się po niego nie zgłosił. Oddziałowy „rekord” to roczny pobyt w szpitalu.

Czy porzucenia to osobliwość okresów urlopowych? Doświadczenie zarządzających niektórymi placówkami może na to wskazywać. „Musieliśmy zorganizować dostawki i ułożyć pacjentów na korytarzach, bo brakuje nam miejsc w salach. Wiem, że leżenie na korytarzu nie jest zbyt komfortowe, ale nie możemy odmówić kolejnym pacjentom przyjęć na oddział, szczególnie że rodziny opisują objawy poważnych chorób, które nagle »objawiają« się w okresie wakacji” – mówiła niedawno portalowi starsirodzice.pl Iwona Bednarek, dyrektorka jednego z łódzkich szpitali.

Zjawisko nie doczekało się ogólnopolskich badań, trudno więc mówić o jego skali czy sezonowym nasileniu. Gdyby opierać się na badaniach lokalnych, siłą rzeczy wyrywkowych, ogłoszonych w zeszłym roku przez Collegium Medicum UJ, wniosek byłby następujący: ponad 6 proc. starszych pacjentów (próba: 709 osób w wieku między 65 a 101 lat) albo pozostaje na szpitalnych oddziałach mimo zakończonego leczenia, albo przedłużenia ich pobytu domaga się – skutecznie bądź nie – rodzina.

O nasileniu zjawiska w skali ogólnopolskiej w okresach urlopowych trudno jednak wyrokować: większa liczba pozostających na oddziałach wbrew lekarskim wskazaniom pacjentów przed świętami Bożego Narodzenia bądź zimowymi feriami dotyczyła w badaniu pojedynczych placówek.

– Tzw. twardych porzuceń było stosunkowo niewiele. Liczniejszą grupę stanowili ci, którzy próbowali negocjować z lekarzami dłuższy pobyt podopiecznego w szpitalu. Wreszcie za którymś razem odbierali krewnego – mówi dr Ocetkiewicz, który brał udział w badaniu. Prof. Tomasz Grodzicki, były krajowy konsultant ds. geriatrii, kierownik Oddziału Klinicznego Chorób Wewnętrznych i Geriatrii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, radzi, by zjawisku nie nadawać etykiety „porzuceń”: istota problemu polega na niewydolnej opiece domowej, ta zaś ma zazwyczaj głębsze przyczyny.

Zjawisko ma drugie dno. To samotność i bezradność opiekunów sędziwych niepełnosprawnych. Większość z nich nie zdecyduje się nigdy na „oddanie” krewnego do szpitala czy instytucji opiekuńczej. Większość zapłaci też za to wysoką cenę.

Jak opisać wypalenie

Prof. Hanna Palska, socjolog kultury z IFiS PAN i Collegium Civitas, badała polską biedę. W latach 90., jak wspomina, miała duże akademickie ambicje, a niektórzy mówili: „to nadzieja polskiej socjologii”. W 1997 r. wypadkowi ulega jej mama. Skutek to ciężki udar mózgu i pogłębiająca się niepełnosprawność – fizyczna oraz umysłowa. Mamą opiekują się na przemian z ojcem dwie córki. Ale starsza jeszcze przed pięćdziesiątką zapada na nietypowy rodzaj demencji, więc po niedługim czasie sama wymaga opieki. Kiedy umiera, pogarsza się też stan ojca – ma poważne problemy z sercem. Hanna od 17 lat – z mniejszym lub większym natężeniem – spełnia więc rolę opiekunki. Opowiada o stuporze po śmierci siostry (nie była w stanie pisać), o poczuciu winy wobec syna, któremu nie poświęcała zbyt wiele czasu, o ciągłym lęku o mamę (boi się, że dzwoniący telefon oznacza złą informację), o nieustannej walce, by wywiązać się z zadań opiekuńczych, ale też pracować (rodzina pyta: „Dlaczego nie jesteś z nią częściej? Przecież masz wolny zawód”). Walce zwykle przegranej: praca naukowa wymaga skupienia.

– Jak opisać wypalenie opiekuna? – pytam.

– Bywa, że umierają dwa życia – odpowiada. – Jest chory wymagający całodobowej obecności, i jego krewny, który w krótszym bądź nieco dłuższym czasie zapada na zespół stresu opiekuna.

Wypalenie, zaznacza Hanna Palska, ma swoje etapy: – Pierwszy to nadzieja, że wszystko się jakoś ułoży. Drugi to próba poukładania życia, np. pogodzenia tego prywatnego z zawodowym. I często szarpanina: między miłością a niechęcią do człowieka, który staje się kimś innym; między poczuciem obowiązku a potrzebą ucieczki. Ucieczki, na którą ma czasami ochotę większość opiekunów, ale tylko nieliczni tę potrzebę realizują.

– Jakieś 10 lat temu, kiedy ojciec był jeszcze sprawny i opiekował się mamą, miała miejsce w pewnym sensie zabawna sytuacja – opowiada Hanna Palska. – Pewnego dnia, pod pretekstem badań kardiologicznych, znalazł się w szpitalu. Okazało się, że po prostu tam uciekł, tak był wycieńczony sprawowaniem opieki. Prosił lekarzy, by z powodu przemęczenia przedłużali mu pobyt, a myśmy go szukali, bo nie odbierał telefonów.

Codzienność opiekuna to, jak opisują oni sami, 24-godzinna praca. Często bez możliwości wyjścia z domu, bez życia towarzyskiego. Bywa, że z atakami agresji albo zazdrości podopiecznego – zwłaszcza gdy cierpi na chorobę otępienną.

Hanna z trudem może sobie pozwolić na pracę zawodową. Do domu mamy przychodzi opiekunka, jest wsparcie od rodziny. Pamięta o danej rodzicom obietnicy: „Nigdy nie traficie do domu opieki!”.

– Inni opiekunowie – przyznaje Palska – mają jeszcze trudniej.

Danuta Bodzioch mieszka w Czernichowie w Małopolsce. Cztery lata temu jej mąż miał wypadek na motorze. Uszkodzenie mózgu, walka o życie, potem rehabilitacja. Po pół roku udaje się go posadzić na wózek. Teraz chodzi o kulach, ale wymaga stałej opieki.

– Nigdy nie zostawiłabym męża w szpitalu albo placówce opiekuńczej – mówi Danuta Bodzioch. – Ale koszt tego jest taki, że nie mam życia towarzyskiego, przyjaciół, oddechu. Z pracy musiałam zrezygnować. Kobieta opowiada o narastającej rezygnacji i stanach depresyjnych. – Zastanawiam się czasami, co ja tu robię – wzdycha. – Pomału się wypalam. Udaję przed mężem, że wszystko jest w porządku. Uśmiecham się, ale w głębi ducha myślę sobie czasami, że moje życie jest zmarnowane.

Współczesne niewolnice

Podobne historie, ale też i przypadki szpitalnych porzuceń osób starszych – mają wspólne społeczne i systemowe tło.

Po pierwsze więc demografia – tych, którzy mogliby się opiekować niepełnosprawnymi, jest – w proporcji do wymagających opieki – coraz mniej (patrz ramka poniżej). Po drugie migracje: historie opuszczonych niesamodzielnych to często opowieści o rodzinach porozjeżdżanych na cztery strony świata. Równolegle zmienia się instytucja rodziny: coraz mniej tych wielopokoleniowych, opartych na nierozerwalnych więziach.

Wreszcie system: opiekunowie dorosłych niepełnosprawnych porzuceni w gruncie rzeczy przez państwo. Ta wielotysięczna (wedle szacunków między 70 a ponad 100 tys. osób) armia opiekujących się – zwykle sędziwymi – niesamodzielnymi poszła w zeszłym roku na wojnę z rządem.

Zaczęło się, gdy 1 lipca 2013 r. część opiekunów utraciła prawo do świadczenia pielęgnacyjnego. Wprowadzono niskie progi dochodowe i zasadę, że do pobierania świadczeń nie wystarczy status bezrobotnego – trzeba było dowieść, że rezygnacja z pracy wynikała z konieczności podjęcia opieki nad osobą niesamodzielną. Rząd motywował zmianę coraz częstszymi przypadkami prób wyłudzenia pieniędzy. Sami opiekunowie, ale też eksperci (choćby gerontolog prof. Piotr Błędowski na łamach „TP”) mówili jednoznacznie: to wprowadzenie odpowiedzialności zbiorowej; próba ukarania tysięcy ludzi za nie ich przewiny.

Potem był długi protest. I ustawa – realizująca orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego – zakładająca zwrot odebranych świadczeń. Dzisiaj specjalny zasiłek opiekuńczy to 520 zł.

Ale ta historia sięga tak naprawdę roku 2005. To wtedy rządzące PiS chce wprowadzić system pomocy opiekunom, którego podstawą ma być obowiązkowa składka pielęgnacyjna. Nic z tego nie wychodzi.

Koalicja PO–PSL idzie w odwrotnym kierunku: chce zbudować system finansowania budżetowego, oparty na specjalnych bonach, które dostawaliby opiekunowie, przeznaczając je np. na dochodzącą opiekę. Ma to ożywić rynek usług opiekuńczych, ale też dać wytchnienie rodzinom. Ustawy nie ma do dziś. Nie ma też systemu – opieka nad niepełnosprawnymi wisi więc na rodzinach.

Prof. Grodzicki: – Na moim oddziale leży teraz 50 osób, z czego 30 ma ponad 80 lat. Opiekunowie tych ludzi poświęcają im całe życie. Pomoc społeczna i pielęgniarki środowiskowe to góra dwie godziny dziennie. Nie ma sieci dziennych domów pomocy, które odciążyłyby krewnych. Wymagamy od opiekunów rzeczy nadludzkich, co poza wszystkim przynosi ogromną stratę dla budżetu, bo ci opiekunowie też zaczynają chorować.

Co będzie, jeśli staną się opiekuńczo niewydolni? Wtedy ich podopieczni trafią do systemu pomocy instytucjonalnej – zwykle do domów pomocy społecznej, które kosztują państwo znacznie więcej niż wypłacane dziś zasiłki (miesięczny koszt pobytu w DPS, pokrywany w dużej części przez gminy, to nawet 3,5 tys. zł).

Ostatnim ogniwem niewydolnego systemu jest służba zdrowia. – Powiększa się liczba osób starszych, które wychodzą ze szpitali, ale po kilku dniach do nich wracają. To również efekt braku systemowych rozwiązań i zrzucania wszystkiego na rodziny – mówi prof. Grodzicki.

– A właściwie na kobiety, bo to one zastępują w Polsce system opieki – precyzuje prof. Palska. – Wychowane w duchu wartości rodzinnych, w skrajnych przypadkach stają się niewolnicami.

Cztery lata bez dnia wolnego

Danuta Bodzioch na pytanie o wakacyjny wypoczynek reaguje najpierw kilkusekundowym milczeniem – tak jakby to pytanie pochodziło z innego świata. Przez cztery lata nie miała przecież nawet wolnego dnia.

– Jednym z naszych postulatów podczas protestu była możliwość tzw. opieki wytchnieniowej – mówi po chwili. – Nic wielkiego: 25 dni w roku, w czasie których do domu przychodziłby np. ktoś z MOPS-u. Dzisiaj brzmi to nierealnie.

Alicja Klich-Rączka ma pacjentów, których opiekunowie nie odpoczywali od 10 lat. – Często nawet nie biorą tego pod uwagę – mówi krakowska geriatra. – „Nikt mnie nie zastąpi”, myślą, i z czasem przestają nawet odczuwać potrzebę wyjazdu.

Ale nawet gdyby taką potrzebę odczuwali, większość nie znalazłaby sposobu, by ją zrealizować. Może poza jednym: porzuceniem na szpitalnym oddziale.


STARA EUROPA, CORAZ STARSZA POLSKA
▪ W Unii Europejskiej na 3,5 osoby w wieku produkcyjnym przypada jedna osoba w wieku 65 lat i więcej. W 2040 r. liczba ludzi starych w krajach UE wyniesie około 20 proc. Dwadzieścia lat później zwiększy się do 40 proc.

▪ W porównaniu ze średnią europejską Polska pozostaje krajem stosunkowo młodym. Ale udział osób w wieku poprodukcyjnym zmieni się z niecałych 17 proc. w 2010 r. – do niemal 27 proc. w roku 2035.

▪ Wszystko to jest efektem spadającej dzietności i wydłużania się średniej długości życia. Żyjemy dziś o 5 lat dłużej niż dwie dekady temu – Polak średnio do 72. roku życia, a Polka do osiemdziesiątki. Ale w dobrym zdrowiu trwamy średnio tylko do 66. roku życia.


ŹRÓDŁA: ORKA.SEJM.GOV.PL I DANE WHO

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2014