Beskid. Deszcz

Koniec czerwca i pięknie pada od dwóch tygodni. Jak w zimnej Amazonii. Brązowe ślimaki bez skorup wpełzają do domu. Szum kropel nie ustaje nawet na chwilę.

29.06.2020

Czyta się kilka minut

Fot. GRAŻYNA MAKARA /
Fot. GRAŻYNA MAKARA /

Zieleń się burzy i pieni. Z północy ciągną fale dżdżu. Ciężkie, szare zasłony. Chwilami nie widać reszty świata. Woda jak w niebie, tak i na ziemi. Pod nogami mlaszcze i kląska. Wyjdziesz na chwilę, przemkniesz tu i tam, i trzeba wszystko suszyć. Koniec czerwca i trzeba palić w piecu, bo wilgoć, jak te ślimaki, wchodzi do domu. Na dnie doliny słychać, jak Zawoja przybiera, potężnieje z każdym dniem. Dudni i szumi. Na łąkę wychodzą rude sarny z młodymi. Widać, że w tym deszczu, w jego cieniu, czują się bezpiecznie.

Jednak po dwóch tygodniach człowiek potrzebuje odmiany. Ale przecież nie wyjdzie, nie pójdzie, bo nie ma dokąd pójść. Nie wyjdziesz sobie z deszczu ot tak. Żeby jednak jakoś się wymknąć, zacząłem szperać na półkach w poszukiwaniu jakiejś osuszającej lektury. No i jest. T.E. Lawrence, „Siedem filarów mądrości”. W starym, solidnym wydaniu PIW-u z 1971 r. w szarej, płóciennej oprawie. Wiele lat temu zacząłem i zarzuciłem. No i trzeba było tego dwutygodniowego deszczu, żeby powrócić i przeczytać dwa tomy, jak się to mówi, jednym tchem.

Pustynia, pustynia, pustynia. Upał i wiatr. Sucho, gorąco, bez śladu cienia, pod bezlitosnym słońcem Arabii. Ze śmierdzącą wodą z wielbłądzich studni, od której chorują zwierzęta i ludzie, ale i tak ją piją, bo nie ma nic innego. W rojach much żywiących się krwią. W długich przemarszach wśród mamideł i fatamorgan, gdy ślepnie się od pyłu i blasku. Doliny wyschniętych rzek, czarne, rozpalone skały, parzące gołoborza, tysiącletni popiół niesiony wiatrem, tak gorącym, że przepala burnusy i namioty. I kolory, odcienie, kształty nicości, którą ponoć uosabia pustynia. Bo Lawrence jakimś cudem nie oślepł. Można wręcz rzec, że zyskał dar widzenia.

Ten drobny mężczyzna, którego nie chcieli wziąć do wojska, bo fizycznie się nie nadawał, został kimś w rodzaju szpiega albo tajnego agenta Jego Królewskiej Mości. Miał wzniecić antytureckie powstanie wśród beduińskich plemion zachodniej Arabii. Absolwent Oxfordu, archeolog, historyk sztuki, subtelny esteta przywdział burnus, doskonale opanował arabski, wsiadł na wielbłąda i zdobył serca oraz zaufanie niepiśmiennych koczowników, których ulubionym zajęciem był rozbój oraz plemienna wendeta. I oczywiście rozpalił irredentę przeciw Osmanom, którzy podczas I wojny byli sojusznikami Niemiec.

Szli za nim w ogień. Za nim, propagandzistą arabskiej niepodległości oraz arabskiego patriotyzmu. Przejął ich obyczaje, przyswoił sobie ich kulturę. Poświęcił im najpiękniejsze strony, jakie napisał Europejczyk o Arabach. A jednocześnie wiedział, że ich zdradza. Że Europa, gdy już pokona Niemców i Turków, zamiast obiecanej niepodległości zaoferuje im tylko coś w rodzaju angielsko-francuskiego protektoratu.

Tak więc miłość i zdrada. Czy może być lepszy temat na opowieść? A w tle światowa polityka, batalistyka, przemarsze, szarże, błyskawiczne kampanie, pustynna partyzantka, śmierć w boju, męska przyjaźń i honor. (Teraz z niejakim zdziwieniem uświadamiam sobie, że na ponad ośmiuset stronach nie ma ani jednej kobiecej postaci. To w dzisiejszych czasach może być groźne dla autora i dzieła. Ale z drugiej strony, pocieszam się, nad pustynią i wojną Lawrence’a unosi się dyskretny, delikatny cień homoerotyzmu, więc może jednak i autor, i dzieło ocaleją).

„Porośnięte piołunem stoki odznaczały się szlachetną czystością konturów, natomiast zapadliska, w których panoszyła się bujna roślinność, sprawiały przygnębiające wrażenie. W czasie tej nocnej jazdy wydawało mi się, że wędruję po ogrodzie mijając klomby różnorakich kwiatów, których niewidzialną piękność mogę rozpoznać jedynie po zapachach. Głosy również niosły się wyraźnie i daleko. Jadący na czele kolumny Auda zaczął śpiewać, a ludzie podejmowali na chwilę melodię, wtórując mu z powagą i przejmującym wzruszeniem żołnierzy idących na bój” (przeł. Jerzy Schwakopf). Czytam to w Beskidzie. Wciąż pada, a ja nie mam wcale ochoty, żeby przestało. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2020