Będą wiedzieć o nas wszystko

PiS w pośpiechu nowelizuje ustawę o policji, zwiększając jej możliwości nadzoru nad naszą komunikacją. Marna pociecha, że to tylko twórcze rozwinięcie pomysłów poprzedniej ekipy.

11.01.2016

Czyta się kilka minut

 / Il. Marcin Bondarowicz
/ Il. Marcin Bondarowicz

Eben Moglen, amerykański prawnik znany z wystąpień w obronie prawa do nienadzorowanej komunikacji między ludźmi, podczas pobytu w Warszawie dwa lata temu żartował, że KGB popełniło błąd. Zamiast budować opresyjny system kontroli społeczeństwa w oparciu o agentów, wystarczyło zaprojektować urządzenie podsłuchujące z zaokrąglonymi rogami, zaprojektować różowe etui, i sprzedawać je na kartki – a ludzie sami rzuciliby się na wyścigi do sklepów i jeszcze zorganizowaliby komitety kolejkowe.

Rozwój technologii komunikacyjnych doprowadził do sytuacji, w której każdy z nas posiada urządzenie rejestrujące, wyposażone w mikrofon, kamerę i lokalizator, zdolne do przesyłania nagrań w czasie rzeczywistym. Zazwyczaj nazywamy je telefonem, i nie zastanawiamy się nad tym, w jaki sposób może zostać wykorzystane przeciwko nam. A wszyscy możemy być monitorowani w dosłownie każdym aspekcie życia.

Dwa miliony billingów

Nie dość że władza chce sięgać po nasze intymne myśli, to ma coraz większe techniczne i prawne możliwości, żeby to zrobić. Proponowana obecnie nowelizacja ustawy o policji sankcjonuje negatywne praktyki mające miejsce od wielu lat i proponuje nowe mechanizmy ułatwiające służbom nadzór nad obywatelami. Polska już dziś jest niechlubnym liderem w dostępie do billingów i danych geolokalizacyjnych obywateli. W zeszłym roku policja i inne służby inwigilowały w ten sposób ponad dwa miliony obywateli, przy czym sądowa kontrola tych działań pozostaje czysto iluzoryczna. W praktyce oznacza to, że sięganie po dane telekomunikacyjne jest standardową pierwszą czynnością wykonywaną przez uprawnione służby w danej sprawie.


CZYTAJ TAKŻE:


Proponowane zmiany mają nie tylko usankcjonować obecne uprawnienia policji, ale także rozszerzyć je na treść komunikacji, zastąpić uprzednią zgodę sądu na inwigilację fasadową „kontrolą następczą”, wprowadzić inwigilację naszych zachowań w internecie poprzez objęcie dostawców usług (portali społecznościowych, sklepów internetowych itd.) obowiązkiem ujawniania informacji o nas, wreszcie mają dać możliwość inwigilacji poprzez nasze urządzenia. Szczegóły są jeszcze debatowane, ale kierunek tych zmian jest wyraźny.

W zeszłym tygodniu odbyło się w Ministerstwie Cyfryzacji spotkanie przedstawicieli rządu z ekspertami. Rząd argumentował, że nowa ustawa o policji musi być procedowana szybko i bez szerszych konsultacji, ponieważ 7 lutego wygasają obecnie obowiązujące przepisy (to wynik interwencji Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował proporcjonalność obecnie stosowanych środków). Zapowiedziano jednak, że natychmiast po uchwaleniu nowelizacji rozpocznie się „normalny” proces ustawodawczy z porządnymi konsultacjami.

To lepsze niż nic, ale ciągle za mało. Jeśli dziś damy służbom niemal nieograniczone uprawnienia, to nie będą one miały interesu w zmianietego stanu rzeczy. Fakt odbycia porządnych konsultacji społecznych nie oznacza przecież, że zgłoszone uwagi zostaną uwzględnione.

W praktyce skuteczne zabezpieczenie przed inwigilacją władzy mogą nam zapewnić tylko mechanizmy ograniczające możliwości służb. Najważniejsze z nich to: obowiązek informowania obywateli o tym, że byli inwigilowani, obowiązek uprzedniej zgody sądu na każdą formę inwigilacji poza wąskim katalogiem podejrzanych o przestępstwa najcięższe i obowiązkowa kontrola niezależnej instytucji w przypadku zgody następczej. Ważny jest też obowiązek niszczenia pozyskanych informacji prywatnych bądź objętych tajemnicą zawodową niezwiązanych z przedmiotem śledztwa i skrócenie czasu tzw. retencji danych (czyli okresu, przez jaki są archiwizowane) do maksimum kilku miesięcy, żeby nie można było sprawdzać czyjegoś życia „wstecz”.

Powyższe zasady są spójne z rekomendacjami unijnymi i stanowiskami instytucji krajowych, m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Naczelnej Rady Adwokackiej, Fundacji Panoptykon, Rady Cyfryzacji przy Ministerstwie Cyfryzacji. W obecnej sytuacji trudno oczekiwać, że zostaną wdrożone.

Prywatność i anonimowość

Opisane mechanizmy mają chronić naszą prywatność i anonimowość. Co ciekawe, te dwa pojęcia są często mylone. Nasze prawo do prywatności jest raczej dobrze rozumiane. Jak to pięknie powiedział Gabriel García Márquez, każdy z nas ma trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne. Od siebie możemy dodać tylko: i lepiej, żeby tak zostało. Nie wszystko, co robimy, powinno znajdować się w sferze publicznej, dla dobra nas samych i społeczeństwa. Dostęp władzy do informacji o prywatnej sferze każdego obywatela jest szczególnie niebezpieczny, bo pozwala na tworzenie „haków”. A jeśli kogoś nie uda się zaszantażować albo wmanewrować w sytuację sprzeczną z prawem i wsadzić, to zawsze można go ośmieszyć i zohydzić – te praktyki doskonale znamy np. z obecnej propagandy rosyjskiej wobec opozycji.

Z kolei prawo do anonimowej wypowiedzi publicznej zostało rozpoznane przez Sąd Najwyższy USA jako jeden z fundamentów wolności słowa. W wyroku z 1995 r. amerykański Sąd Najwyższy stwierdził, że „anonimowość jest tarczą chroniącą mniejszość przed tyranią większości; anonimowość chroni niepopularne idee przed opresyjnym społeczeństwem”. W praktyce wiele społeczności czy instytucji zbudowanych zostało na zasadzie anonimowości – od Anonimowych Alkoholików po „okna życia”. Zakłada się, że dając gwarancję anonimowości osobom z problemami, pozwalamy im oraz ich bliskim uniknąć większego zła.

Musimy zatem prawidłowo ocenić zagrożenia i doprowadzić do stanu, w którym system prawa chroni obywatela, a technologie komunikacyjne nie są wykorzystywane do naruszania jego praw przez aparat państwa i innych aktorów życia społecznego – jak np. firmy komercyjne. Jednocześnie władza powinna aktywnie promować technologie oraz właściwe zachowania komunikacyjne (poprzez edukację medialną i cyfrową), które będą utrudniać bądź uniemożliwiać efektywny monitoring obywateli. Edukacja medialna i cyfrowa obecnie nie jest elementem programu szkolnego. Nie uczymy naszych uczniów praktycznych kompetencji związanych z wykorzystaniem mediów – zarówno umiejętności miękkich, związanych z krytycznym podejściem do informacji, jak i twardych, związanych z wykorzystywaniem technologii gwarantujących bezpieczeństwo komunikacyjne.

Z kim, gdzie i kiedy

Przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych podkreślają różnice pomiędzy kontrolą operacyjną (w ramach której służby czytają treść naszej korespondencji) a dostępem do metadanych. Z punktu widzenia prawa do prywatności osoby inwigilowanej różnica jest jednak minimalna. Metadane to wszystkie informacje dotyczące aktu komunikacji: z kim rozmawialiśmy, kiedy i gdzie (bo zaliczają się do nich dane geolokalizacyjne z komórek). Rejestrując odpowiednio dużo takich informacji, możemy uzyskać w zasadzie komplet informacji o osobie bez konieczności zaglądania do treści komunikacji. Nasza siatka społeczna, praca, hobby, życie seksualne, wiara, a nawet poglądy polityczne – wszystko to da się spokojnie odczytać z metadanych, bo przecież z nich będzie wiadomo, czy chodzimy do kościoła, z kim piliśmy wódkę do czwartej rano i w jaki sposób wróciliśmy do domu. Jak ujęła to amerykańska Electronic Frontier Foundation: „Wiedzą, że zadzwoniłeś do ośrodka prowadzącego testy na HIV, następnie do swojego lekarza, a następnie do swojego adwokata, ale treść tych rozmów jest tajemnicą”.

Teza, że metadane oraz dane będące treścią komunikacji należy traktować w ten sam sposób, jest zresztą zgodna nie tylko z logiką, ale też z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego: „Ochrona konstytucyjna obejmuje nie tylko treść wiadomości, ale także wszystkie okoliczności procesu porozumiewania się, do których zaliczają się dane osobowe uczestników tego procesu, informacje o wybieranych numerach telefonów, przeglądanych stronach internetowych, dane obrazujące czas i częstotliwość połączeń czy umożliwiające lokalizację geograficzną uczestników rozmowy, wreszcie dane o numerze IP czy numerze IMEI”.

Głośne przypadki ujawnienia nagrań, które w ogóle nie powinny istnieć, były przyczyną wielu skandali. Społeczna tolerancja dla ujawniania takich nagrań jest duża, jeśli chodzi o osoby publiczne, ale już nie wobec osób pełniących zawody zaufania publicznego (dziennikarz, adwokat, działacz organizacji pozarządowej) oraz zwykłych obywateli. A społeczna akceptacja dla sytuacji powszechnej inwigilacji wynika przede wszystkim z niewiedzy. Tylko wprowadzenie obowiązku informowania o inwigilacji może uświadomić wszystkim skalę zagrożenia. ©

Autor jest aktywistą społecznym działającym na rzecz wolnego dostępu do kultury, prezesem fundacji Nowoczesna Polska.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016