Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Eben Moglen, amerykański prawnik znany z wystąpień w obronie prawa do nienadzorowanej komunikacji między ludźmi, podczas pobytu w Warszawie dwa lata temu żartował, że KGB popełniło błąd. Zamiast budować opresyjny system kontroli społeczeństwa w oparciu o agentów, wystarczyło zaprojektować urządzenie podsłuchujące z zaokrąglonymi rogami, zaprojektować różowe etui, i sprzedawać je na kartki – a ludzie sami rzuciliby się na wyścigi do sklepów i jeszcze zorganizowaliby komitety kolejkowe.
Rozwój technologii komunikacyjnych doprowadził do sytuacji, w której każdy z nas posiada urządzenie rejestrujące, wyposażone w mikrofon, kamerę i lokalizator, zdolne do przesyłania nagrań w czasie rzeczywistym. Zazwyczaj nazywamy je telefonem, i nie zastanawiamy się nad tym, w jaki sposób może zostać wykorzystane przeciwko nam. A wszyscy możemy być monitorowani w dosłownie każdym aspekcie życia.
Dwa miliony billingów
Nie dość że władza chce sięgać po nasze intymne myśli, to ma coraz większe techniczne i prawne możliwości, żeby to zrobić. Proponowana obecnie nowelizacja ustawy o policji sankcjonuje negatywne praktyki mające miejsce od wielu lat i proponuje nowe mechanizmy ułatwiające służbom nadzór nad obywatelami. Polska już dziś jest niechlubnym liderem w dostępie do billingów i danych geolokalizacyjnych obywateli. W zeszłym roku policja i inne służby inwigilowały w ten sposób ponad dwa miliony obywateli, przy czym sądowa kontrola tych działań pozostaje czysto iluzoryczna. W praktyce oznacza to, że sięganie po dane telekomunikacyjne jest standardową pierwszą czynnością wykonywaną przez uprawnione służby w danej sprawie.
CZYTAJ TAKŻE:
- Istnieją tylko dwie metody na demontaż budowanego obecnie społeczeństwa totalnego nadzoru.
- Mówią byli funkcjonariusze: To, co niepokoi prawników, jest niezbędne do zwalczania przestępczości. Po uwzględnieniu ich zastrzeżeń, policję i tajne służby można by równie dobrze rozwiązać.
- Adam Bodnar, rzecznik praw obywatelskich: Brak niezależnego organu kontroli nad działalnością służb specjalnych to jedna z największych porażek ostatniego 25-lecia. Rozmawia Anna Goc.
Proponowane zmiany mają nie tylko usankcjonować obecne uprawnienia policji, ale także rozszerzyć je na treść komunikacji, zastąpić uprzednią zgodę sądu na inwigilację fasadową „kontrolą następczą”, wprowadzić inwigilację naszych zachowań w internecie poprzez objęcie dostawców usług (portali społecznościowych, sklepów internetowych itd.) obowiązkiem ujawniania informacji o nas, wreszcie mają dać możliwość inwigilacji poprzez nasze urządzenia. Szczegóły są jeszcze debatowane, ale kierunek tych zmian jest wyraźny.
W zeszłym tygodniu odbyło się w Ministerstwie Cyfryzacji spotkanie przedstawicieli rządu z ekspertami. Rząd argumentował, że nowa ustawa o policji musi być procedowana szybko i bez szerszych konsultacji, ponieważ 7 lutego wygasają obecnie obowiązujące przepisy (to wynik interwencji Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował proporcjonalność obecnie stosowanych środków). Zapowiedziano jednak, że natychmiast po uchwaleniu nowelizacji rozpocznie się „normalny” proces ustawodawczy z porządnymi konsultacjami.
To lepsze niż nic, ale ciągle za mało. Jeśli dziś damy służbom niemal nieograniczone uprawnienia, to nie będą one miały interesu w zmianietego stanu rzeczy. Fakt odbycia porządnych konsultacji społecznych nie oznacza przecież, że zgłoszone uwagi zostaną uwzględnione.
W praktyce skuteczne zabezpieczenie przed inwigilacją władzy mogą nam zapewnić tylko mechanizmy ograniczające możliwości służb. Najważniejsze z nich to: obowiązek informowania obywateli o tym, że byli inwigilowani, obowiązek uprzedniej zgody sądu na każdą formę inwigilacji poza wąskim katalogiem podejrzanych o przestępstwa najcięższe i obowiązkowa kontrola niezależnej instytucji w przypadku zgody następczej. Ważny jest też obowiązek niszczenia pozyskanych informacji prywatnych bądź objętych tajemnicą zawodową niezwiązanych z przedmiotem śledztwa i skrócenie czasu tzw. retencji danych (czyli okresu, przez jaki są archiwizowane) do maksimum kilku miesięcy, żeby nie można było sprawdzać czyjegoś życia „wstecz”.
Powyższe zasady są spójne z rekomendacjami unijnymi i stanowiskami instytucji krajowych, m.in. Rzecznika Praw Obywatelskich, Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, Naczelnej Rady Adwokackiej, Fundacji Panoptykon, Rady Cyfryzacji przy Ministerstwie Cyfryzacji. W obecnej sytuacji trudno oczekiwać, że zostaną wdrożone.
Prywatność i anonimowość
Opisane mechanizmy mają chronić naszą prywatność i anonimowość. Co ciekawe, te dwa pojęcia są często mylone. Nasze prawo do prywatności jest raczej dobrze rozumiane. Jak to pięknie powiedział Gabriel García Márquez, każdy z nas ma trzy życia: publiczne, prywatne i sekretne. Od siebie możemy dodać tylko: i lepiej, żeby tak zostało. Nie wszystko, co robimy, powinno znajdować się w sferze publicznej, dla dobra nas samych i społeczeństwa. Dostęp władzy do informacji o prywatnej sferze każdego obywatela jest szczególnie niebezpieczny, bo pozwala na tworzenie „haków”. A jeśli kogoś nie uda się zaszantażować albo wmanewrować w sytuację sprzeczną z prawem i wsadzić, to zawsze można go ośmieszyć i zohydzić – te praktyki doskonale znamy np. z obecnej propagandy rosyjskiej wobec opozycji.
Z kolei prawo do anonimowej wypowiedzi publicznej zostało rozpoznane przez Sąd Najwyższy USA jako jeden z fundamentów wolności słowa. W wyroku z 1995 r. amerykański Sąd Najwyższy stwierdził, że „anonimowość jest tarczą chroniącą mniejszość przed tyranią większości; anonimowość chroni niepopularne idee przed opresyjnym społeczeństwem”. W praktyce wiele społeczności czy instytucji zbudowanych zostało na zasadzie anonimowości – od Anonimowych Alkoholików po „okna życia”. Zakłada się, że dając gwarancję anonimowości osobom z problemami, pozwalamy im oraz ich bliskim uniknąć większego zła.
Musimy zatem prawidłowo ocenić zagrożenia i doprowadzić do stanu, w którym system prawa chroni obywatela, a technologie komunikacyjne nie są wykorzystywane do naruszania jego praw przez aparat państwa i innych aktorów życia społecznego – jak np. firmy komercyjne. Jednocześnie władza powinna aktywnie promować technologie oraz właściwe zachowania komunikacyjne (poprzez edukację medialną i cyfrową), które będą utrudniać bądź uniemożliwiać efektywny monitoring obywateli. Edukacja medialna i cyfrowa obecnie nie jest elementem programu szkolnego. Nie uczymy naszych uczniów praktycznych kompetencji związanych z wykorzystaniem mediów – zarówno umiejętności miękkich, związanych z krytycznym podejściem do informacji, jak i twardych, związanych z wykorzystywaniem technologii gwarantujących bezpieczeństwo komunikacyjne.
Z kim, gdzie i kiedy
Przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych podkreślają różnice pomiędzy kontrolą operacyjną (w ramach której służby czytają treść naszej korespondencji) a dostępem do metadanych. Z punktu widzenia prawa do prywatności osoby inwigilowanej różnica jest jednak minimalna. Metadane to wszystkie informacje dotyczące aktu komunikacji: z kim rozmawialiśmy, kiedy i gdzie (bo zaliczają się do nich dane geolokalizacyjne z komórek). Rejestrując odpowiednio dużo takich informacji, możemy uzyskać w zasadzie komplet informacji o osobie bez konieczności zaglądania do treści komunikacji. Nasza siatka społeczna, praca, hobby, życie seksualne, wiara, a nawet poglądy polityczne – wszystko to da się spokojnie odczytać z metadanych, bo przecież z nich będzie wiadomo, czy chodzimy do kościoła, z kim piliśmy wódkę do czwartej rano i w jaki sposób wróciliśmy do domu. Jak ujęła to amerykańska Electronic Frontier Foundation: „Wiedzą, że zadzwoniłeś do ośrodka prowadzącego testy na HIV, następnie do swojego lekarza, a następnie do swojego adwokata, ale treść tych rozmów jest tajemnicą”.
Teza, że metadane oraz dane będące treścią komunikacji należy traktować w ten sam sposób, jest zresztą zgodna nie tylko z logiką, ale też z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego: „Ochrona konstytucyjna obejmuje nie tylko treść wiadomości, ale także wszystkie okoliczności procesu porozumiewania się, do których zaliczają się dane osobowe uczestników tego procesu, informacje o wybieranych numerach telefonów, przeglądanych stronach internetowych, dane obrazujące czas i częstotliwość połączeń czy umożliwiające lokalizację geograficzną uczestników rozmowy, wreszcie dane o numerze IP czy numerze IMEI”.
Głośne przypadki ujawnienia nagrań, które w ogóle nie powinny istnieć, były przyczyną wielu skandali. Społeczna tolerancja dla ujawniania takich nagrań jest duża, jeśli chodzi o osoby publiczne, ale już nie wobec osób pełniących zawody zaufania publicznego (dziennikarz, adwokat, działacz organizacji pozarządowej) oraz zwykłych obywateli. A społeczna akceptacja dla sytuacji powszechnej inwigilacji wynika przede wszystkim z niewiedzy. Tylko wprowadzenie obowiązku informowania o inwigilacji może uświadomić wszystkim skalę zagrożenia. ©
Autor jest aktywistą społecznym działającym na rzecz wolnego dostępu do kultury, prezesem fundacji Nowoczesna Polska.