Dzieci tego samego Boga

Czym jest ludzkie życie? Od kiedy się zaczyna? Czy wolno poczynać dzieci w laboratorium? W debacie "Tygodnika" nad tymi pytaniami zastanawiają się etyk - ks. Artur Filipowicz oraz biochemik - Włodzimierz Zagórski.

30.12.2008

Czyta się kilka minut

Od lewej: Artur Sporniak, Maciej Müller, Włodzimierz Zagórski, ks. Artur Filipowicz / fot. Wojciech Gadomski /
Od lewej: Artur Sporniak, Maciej Müller, Włodzimierz Zagórski, ks. Artur Filipowicz / fot. Wojciech Gadomski /

Maciej Müller, Artur Sporniak: Czy z punktu widzenia biologii in vitro może być problemem?

Włodzimierz Zagórski: Oczywiście, technika zawsze stwarza problemy. Mówi się, że cel uświęca środki, ale to nie do końca prawda. Bywa, że środki decydują o celu.

Chciałbym na początku podkreślić, że obecność dzieci zrodzonych technikami in vitro jest powodem do szczęścia. Powinniśmy się cieszyć, że istnieją nowi ludzie, że daliśmy im prawo do korzystania z bytu. Bardzo ważne jest też, że przyjmujemy je jako dzieci tego samego Boga, a nie gorszego.

Ks. Artur Filipowicz SJ: Co do tego nie ma wątpli­wości.

WZ: Jeśli tak, to dyskusje nad sposobem powoływania ich do życia są wtórne.

AF: Nie są, gdyż czym innym jest powoływanie do istnienia, a czym innym samo istnienie. Gwałt na pewno nie jest czymś dobrym, a dziecko zrodzone z gwałtu jest takim samym człowiekiem jak każdy z nas. Zatem metody inne niż naturalne poczęcie - nie, natomiast dziecko - tak.

WZ: Ciągle mówimy o wtórnych rzeczach w stosunku do prawa do istnienia. Jeżeli w Biblii jest powiedziane: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię", to pojawianie się nowych dzieci jest tego wezwania realizacją.

AF: Ale nie jest powiedziane: "Rozmnażajcie się także w szkle".

WZ: Nie jest też powiedziane: "Nie rozmnażajcie się w szkle". Ciekawe, że wielu rabinów uważa, iż metoda in vitro jest zgodna z ogólnym planem Bożym, a możliwość jej realizacji wskazuje, że Bóg się na nią zgadza.

AF: Istotna różnica pomiędzy opinią nawet najwybitniejszych rabinów a opinią Kościoła katolickiego polega na tym, że od momentu poczęcia zygotę traktujemy jako osobę ludzką. Nie jest to oczywiste z punktu widzenia judaizmu, który na ogół przyjmuje, że z człowiekiem mamy dopiero do czynienia w chwili narodzin noworodka i jego pierwszego oddechu. Do tego momentu w judaizmie w sposób mniej kategoryczny niż w katolicyzmie broni się embrionu.

WZ: Definicje człowieczeństwa są często związane z typem kultury...

A jak definiuje człowieka nauka?

WZ: Definicje gatunku są trudne. Obecnie coraz powszechniej przyjmuje się, że dany gatunek jest określony przez taki a nie inny zestaw genów. Wtedy embrion jest człowiekiem, gdyż posiada zestaw genów podstawowych. Uważam, że genom określa gatunek.

AF: W dyskusji o in vitro nie należy mieszać różnych porządków: bioetycznego, który należy do sfery metapolityki i metaprawa, oraz biologicznego (biomedycznego). O ocenie metod biomedycznych decydują kategorie etyczne, potem prawne, ekonomiczne i na końcu polityczne. W polskich dyskusjach te płaszczyzny są pomieszane. Z jednej strony mamy tragedię niepłodnych małżeństw. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że na świecie jest ok. 80 mln ludzi niepłodnych, w Polsce ok. 1,5 mln par. Czyli mówimy o 3 mln Polaków. Ci ludzie czują się mniej wartościowi, gorszego gatunku. Czy my wszyscy nie jesteśmy odpowiedzialni za ich samopoczucie? Czy nie skazujemy ich na cierpienia, nie chcąc zrozumieć istoty ich życiowych dramatów?

Na scenie stają naprzeciw siebie dwa niekompatybilne sposoby argumentacji. Z jednej strony zwolennicy in vitro, z drugiej - przeciwnicy. Zwolennicy twierdzą, że skoro niepłodność traktujemy jako chorobę społeczną, to obowiązkiem medycyny jest leczenie przypadłości, uznanej przecież za chorobę przez WHO. A jednym ze sposobów terapii będzie stosowanie sztucznych metod reprodukcji. Wśród nich - in vitro. Problem polega na tym, że są to metody kosztowne. Jeden cykl kosztuje od 10 do 17 tys. zł. Zazwyczaj do skutecznego poczęcia potrzeba kilku takich cykli. Sprawiedliwy podział świadczeń medycznych - dowodzą zwolennicy - nakłada na państwo obowiązek refundowania in vitro.

Z drugiej strony mamy argumentację przeciwników in vitro, zazwyczaj sensu stricto aksjologiczną, dotyczącą wartości. Dziecko ma prawo przyjść na świat w małżeństwie w wyniku aktu seksualnego małżonków, który jest wyrazem ich jedności duchowo-cielesnej otwartej na przyjęcie nowego życia. Dziecko jest darem, a nie produktem zamawianym przez rodziców. Jest osobą, którą się przyjmuje, a nie zamawia. W procedurach in vitro powstaje także duża liczba niewszczepionych, czyli nadliczbowych embrionów, które się zamraża. Ich los jest niepewny.

WZ: Nazywanie bezpłodności chorobą jest semantycznym błędem. Ona jest kalectwem. Choroba to stan, który zmniejsza szansę przeżycia. Bezpłodność może zmniejszać szansę przeżycia w pewnych warunkach społecznych, np. w Chinach brak dziecka oznacza, że na starość nikt się człowiekiem nie zaopiekuje. W naszej cywilizacji to nie jest choroba. Wycofajmy więc z rozmowy o in vitro słowo "leczenie". Wtedy problem Narodowego Funduszu Zdrowia, który miałby refundować leczenie, znika. Jeśli ktoś nie ma 10 tys. zł na przeprowadzenie zabiegu, tym bardziej nie ma 100 tys. na wychowanie dziecka. Dlatego mówienie o konieczności refundacji to bzdura promowana przede wszystkim przez kliniki, które chcą zarobić.

Zamiast tego rozmawiajmy o rzeczywistości. Jeżeli to nie jest choroba, to musimy spytać, dlaczego państwo ma płacić za zapłodnienie in vitro, a nie płacić za zapłodnienie normalne? Jeżeli w interesie społeczeństwa jest przyrost populacji, to należy wspierać rozród każdą metodą. Tak dzieje się np. we Francji. Postuluję zatem podwyższyć becikowe do 6 tys. zł.

AF: Istotnie, metody in vitro nie są leczeniem bezpłodności, ale jej omijaniem. Po zabiegu te osoby pozostają nadal niepłodne. Ale porozmawiajmy o kwestiach światopoglądu. Zwolennicy in vitro mówią, że embrion to jeszcze nie człowiek: z człowiekiem mamy do czynienia dopiero w momencie pojawienia się blastocysty (5-8 dzień), albo po 14 dniach, kiedy zygota implantuje się do macicy. Kościół w niedawno opublikowanym dokumencie "Dignitas personae" nie stwierdza, że zygota jest człowiekiem - tego nie wiemy. Ale skoro nie mamy pewności, czy jest, czy nie jest człowiekiem, to powinna być traktowana jako osoba od chwili swego poczęcia i w związku z tym od tej samej chwili należą się jej ludzkie prawa. Określenie tego, czy zygota jest, czy nie jest osobą, należy do kompetencji teologów i filozofów. Z punktu widzenia biologii możemy jedynie stwierdzić, że po kariokinezie - zlaniu się jąder komórkowych - plemnika i komórki jajowej ustalony zostaje genom i zygota może się rozwijać. Trudno znaleźć w późniejszym rozwoju embrionalnym jakąś wyraźną cezurę, która określałaby, że przedtem nie ma osoby, a potem już ta osoba istnieje.

WZ: Współczesne metody badania DNA pozwalają nam np. odróżnić w grobowcu egipskim ciało ludzkie od ciała sokoła. Definicja gatunku przez zasób genetyczny jest, moim zdaniem, najbardziej trafna.

Czy nauka poznała już mechanizm rozwoju w najwcześniejszych stadiach człowieka? Przecież nie wiemy, czy dany embrion nie podzieli się na dwa i nie powstaną bliźniacy, a jeżeli się podzieli, dlaczego tak się stało.

AF: To prawda, że wiele jeszcze nie wiemy, np. dlaczego po kariokinezie podziałem zarodka kieruje matczyny materiał genetyczny zawarty w cytoplazmie zapłodnionej komórki jajowej, a dopiero jakiś czas później kontrolę przejmuje materiał genetyczny jądra komórkowego. Ale z zygoty ludzkiej nie powstanie przecież kukurydza ani mysz, tylko człowiek. W jądrze są zgromadzone wszystkie plany konstrukcyjne. Zygota domaga się więc ochrony choćby z tego względu, że może powstać z niej tylko człowiek - nawet jeśli nie powstanie, bo z jakiegoś powodu nie dojdzie do implantacji.

Osobnym problemem są kwestie zdrowotne. Dopiero od 2000 r. zaczęły pojawiać się prace dotyczące badań porównawczych dzieci poczętych in vitro i poczętych w sposób naturalny. Pierwsze dziecko z próbówki urodziło się w 1978 r. W Polsce - w 1987 r. Na świecie żyje ponad 3 mln dzieci z probówki. Zastanawia mnie, dlaczego badania nad ich zdrowiem rozpoczęto tak późno i dlaczego wciąż są wyrywkowe. Wynika z nich, że techniki in vitro niosą pewne ryzyko nie tylko dla poczętego dziecka, ale też dla kobiety. Z badań prowadzonych w Australii, Europie Zachodniej, Kanadzie, Nowej Zelandii i Izraelu, wynika, że u tych dzieci pojawiają się rzadko występujące zespoły wad genetycznych. Nie wiadomo, czy jest to np. spowodowane tym, że w niektórych metodach plemnik wprowadza się wprost do wnętrza komórki jajowej, przekłuwając jej osłonkę przejrzystą, która stanowi naturalną barierę dla pozostałych, także chorych plemników. A może dlatego, że wewnątrz ciała kobiety panują inne warunki niż w laboratorium - jest ciemno i sterylnie? W przypadku metod in vitro na jądro komórkowe pada choćby światło kondensora mikroskopowego czy promienie ultrafioletowe, którymi oczyszcza się powietrze. To czynniki, które mogą mieć znaczenie.

Zatem, pomijając kwestie etyczne, in vitro może mieć konsekwencje zdrowotne?

WZ: Tu byłbym ostrożny. To prawda, że wśród osób urodzonych za pomocą techniki in vitro wzrasta częstość pewnych syndromów niekorzystnych. Ale są to badania wyrywkowe, poza tym wśród przyczyn bezpłodności niektóre mogą mieć przecież podłoże genetyczne. Wtedy pojawianie się uszkodzeń u dzieci jest pochodną genetycznej niesprawności rodziców.

AF: W debacie mówi się o pozytywach tej techniki. Obiektywizm i rzetelność wymaga, żeby wspomnieć także o negatywach.

WZ: Tak, ale dostrzeżmy także negatywy w naturalnym rozrodzie. Wystarczy wspomnieć o ludziach, którzy w pijackim szale chwytają dzieci za nogi i rozbijają im głowy o ścianę. Liczba nieszczęść ludzkich związanych z rozrodem naturalnym jest bardzo poważna i nie wiem, czy nie przekracza liczby nieszczęść z powodu bezpłodności. U rodziców, którzy decydują się na in vitro, dziecko jest wyczekiwane i kochane.

AF: Istnieją też zagrożenia dla kobiety. Przecież podaje jej się hormony stymulujące owulację, które mogą doprowadzić do tzw. zespołu nadmiernej stymulacji jajników. Kobieta skończy cykl in vitro, ale będzie miała trwałą nadprodukcję komórek jajowych. To może prowadzić w skrajnych przypadkach do powikłań zatorowych, zagrażających życiu kobiety. Poza tym przy in vitro występuje zwiększone ryzyko zapadalności na raka piersi i szyjki macicy, tendencja do powstawania ciąży pozamacicznej czy łożyska przodującego. Postuluję, byśmy mówili o plusach i minusach in vitro. Rzetelnie. Wtedy umożliwimy wszystkim właściwe podjęcie decyzji.

W zeszłym roku na naszych łamach genetyk prof. Stanisław Cebrat pisał o jeszcze jednej wątpliwości dotyczącej wyboru w probówce zarodka do implantacji. Wybiera się "najzdrowszy", nieobarczony wadami genetycznymi. Tymczasem, "okazuje się, że defektywny gen może być korzystny dla nosiciela. Tak się właśnie dzieje w przypadku anemii sierpowatej - nosiciele są bardziej odporni na malarię. (...) Jedna osoba na 25 jest nosicielem defektywnego genu odpowiedzialnego za mukowiscydozę, ale jednocześnie jest bardziej odporna na infekcje przewodu pokarmowego. (...) Cholera, tyfusy i czerwonki wzbogaciły naszą pulę genetyczną o te defektywne geny. Czy jesteśmy pewni, że takie choroby nam już nie zagrożą i możemy te geny usunąć z puli genetycznej człowieka?" - pytał prof. Cebrat.

WZ: To kwestia nowej eugeniki. Eugenika została w zasadzie odrzucona po Auschwitz. Wraca jednak na poziomie embrionu. Efekty są te same. Możemy pytać, czy celem jest eliminacja choroby genetycznej, czy pewnego zestawu genów odpowiedzialnego za cechy, które nam się nie podobają?

AF: Przechodzimy tu do kwestii społecznych związanych z in vitro.

WZ: One są dla mnie najgroźniejsze. Miłosz w "Zniewolonym umyśle" pisał: "Brak jakiejkolwiek wizji przed wojną skłaniał Betę do przypuszczeń, że żyje w świecie, w którym nie ma nic prócz nagiej siły. Był to świat schyłku i upadku. Liberałowie starszego pokolenia wciąż jeszcze powtarzali frazesy o szacunku dla człowieka, podczas gdy dookoła mordowano setki tysięcy ludzi, i robili wrażenie żałosnych wykopalisk". Holokaust sprawił, że rozchwiały się normy moralne wszelkiego rodzaju. To nie minęło. W mentalności siedzi nam Auschwitz. Skoro można pisać na ścianach: "Żydzi do gazu", to znaczy, że do gazu można wpychać ludzi. Pojawiło się przekonanie, że ludzka osoba jest kawałkiem mięsa. Po tym, co zrobiono z osobą ludzką, nasze dyskusje na temat godności ludzkiej wyglądają żałośnie.

AF: Nie bez powodu po wojnie w dokumentach ONZ eksponowano ważność i godność osoby. Ale mam wrażenie, że dzisiaj te stwierdzenia pozostają na poziomie politycznej nowomowy, i nie bardzo wiadomo, co się kryje za tymi pojęciami. W laboratorium dochodzi do selekcji embrionów podczas tzw. diagnozy preimplantacyjnej. Określa się, które embriony są nośnikami wady genetycznej. Usuwa się je, a wszczepia tylko te "zdrowe". Aby in vitro było skuteczniejsze, implantuje się po kilka embrionów. Wiadomo, że tworzy się w ten sposób zagrożenie ciążą wielopłodową. Żeby do niej nie doszło, przeprowadza się diagnozę prenatalną zaraz po implantacji, monitorując, które embriony lepiej się rozwijają. Pozostałe usuwa się, czyli po prostu abortuje.

Jeżeli można dokonywać selekcji, by ominąć wady genetyczne, można też na poziomie diagnozy preimplantacyjnej kreować człowieka. Wpływać na jego genotyp - na to, jak ma wyglądać i jak ma być inteligentny. Grozi nam, że niedługo będą się rodzić ludzie genetycznie ulepszeni, tworzący elity. Zatem in vitro jest wielkim eksperymentem na człowieku. Czy przyniesie więcej pozytywnych skutków czy negatywnych - tego jeszcze nie wiemy.

WZ: Metody in vitro powodują pojawienie się nowej eugeniki, która jest eugeniką w białych rękawiczkach. Ale tych ludzi urodziło się na razie 3 mln. W stosunku do 5-6 miliardów ziemian to kropla w morzu. Statystycznie te problemy giną w całości, która dalej trwa jako gatunek ludzki na drodze zwykłego rozrodu. Nie sądzę, żeby gatunek chciał od tego odstąpić. Nie wieśćmy zbyt wielkiego zagrożenia.

AF: Jeżeli teraz dochodzi do planowania na poziomie embrionalnym, to nawet jeśli jest to robione w niewielkim zakresie, przecież zmiany w genomie zarodkowym mogą skutkować zmianami również w późniejszym pokoleniu. Może wydarzyć się coś, nad czym nie będziemy mieli kontroli.

WZ: Mówimy o wadach genetycznych. A przecież my wszyscy mamy wadę genetyczną polegającą na tym, że nie syntetyzujemy witaminy C - tylko my i świnie, pozostałe zwierzęta nie mają tego problemu. To kwestia jednego genu. Wadą genetyczną jest też to, że nie mam futra i jest mi teraz zimno, że mam nieuchwytne stopy i nie mogę siedzieć na drzewie...

Czy nie na tym polega ewolucja?

WZ: Wyrwaliśmy się ewolucji! Choćby dlatego, że włożyłem kurtkę. Człowiek jest zbiorem wad genetycznych, nad którymi panuje. To także jest "hodowla" człowieka.

Jestem przeciwny eugenice z innego względu: zawsze wiadomo, od czego zacząć, ale nigdy nie wiadomo, kiedy skończyć. Dobrze by było, np. wyeliminować takie geny, które powodują, że dzieci rodzą się kalekie. Ale przy której wadzie i której chorobie się zatrzymać?

AF: Dobrze ten problem ukazują precedensy prawne związane z in vitro. W Wielkiej Brytanii w 2002 r. dwie głuchonieme lesbijki dzięki in vitro otrzymały dziecko też głuchonieme. W USA rok wcześniej małżeństwo karłów koniecznie chciało mieć dziecko, które by ich nie przerosło - sięgnęło po in vitro. Czy my, jako ludzie, mamy prawo decydować o fenotypie i genotypie następnych pokoleń? Nie. Mówię tu celowo o kontrowersyjnych przypadkach, żeby pokazać, iż dziecko poczęte in vitro ma prawo do miłości i akceptacji normalnej rodziny.

Dziecko potrzebuje matki-kobiety i ojca-mężczyzny.

WZ: To są kulturowe tezy. W naszym społeczeństwie były okresy, kiedy na barkach samotnych kobiet spoczywała trwałość rodziny i społeczeństwa, np. po wojnie.

AF: Nie zgadzam się, że są to tezy warunkowane jedynie kulturowo czy historycznie. W USA kilka lat temu przeprowadzono fragmentaryczne badania związków homoseksualnych. Co prawda, były mało reprezentatywne, ale wszystko zdaje się wskazywać, że do rozwoju osobowościowego dziecka potrzebny jest ojciec i matka, mężczyzna i kobieta. Techniki in vitro umożliwiają posiadanie dziecka przez samotne kobiety, które nie mogą donosić ciąży. Są dawczyniami komórek jajowych, plemnik brany jest z banku nasienia, a zygota implantowana innej kobiecie - matce zastępczej. Mamy więc matkę biologiczną i genetyczną oraz anonimowego biologicznego ojca. W 1994 r. dzięki metodzie IVM (in vitro maturation - pozaustrojowe dojrzewanie komórek jajowych) i technice ICSI (intracytoplasmic sperm injection - docytoplazmatyczne wstrzyknięcie plemnika) udało się po raz pierwszy pobrać komórki jajowe z martwego żeńskiego płodu, następnie pozwolono im dojrzeć w laboratorium i zapłodniono nasieniem mężczyzny. Urodziła się dziewczynka, której matka tak naprawdę nigdy nie żyła! Albo w 1992 r. 62-letnia wdowa dzięki zapłodnieniu nasieniem zmarłego kilka lat wcześniej męża urodziła syna.

WZ: Będę się jednak upierał, że pewne tezy mają charakter kulturowy. Wyczytałem w monografii Małowistów na temat historii niewolnictwa w Grecji, że tam nie istniał problem dzieci porzuconych. Dziecko niechciane kładziono na ulicy. Pierwszy, kto je znalazł, z radością je brał do siebie, ponieważ ono stawało się jego niewolnikiem. Po szesnastym roku życia sprzedawano je z wielkim zyskiem. Nie było skrobanek, sierocińców. I wszyscy byli szczęśliwi.

AF: Obecnie też mamy tzw. baby-business, związany z tzw. klinikami leczenia niepłodności - czyli sztucznej reprodukcji. To ogromne pieniądze.

WZ: Zatem obserwujemy dwutorowość kultury - z jednej strony mamy narastającą niechęć do posiadania dziecka, z drugiej bezpłodność i wzrost popularności in vitro.

AF: Jan Paweł II wskazywał, że z jednej strony kobiety żądają prawa do aborcji, a z drugiej prawa do zapłodnienia in vitro. Czy medycyna kładzie wystarczający nacisk na diagnozowanie, leczenie i przeciwdziałanie niepłodności? Statystyki pokazują, że coraz więcej nastolatek przechodzi inicjację seksualną. Te młode dziewczyny stosują antykoncepcję hormonalną, która na etapie dojrzewania zaburza gospodarkę hormonalną kobiety i często prowadzi do niepłodności. W ten sposób koło się zamyka.

WZ: Trawestując słowa Papieża, stwierdziłbym, że ta cywilizacja śmierdzi.

Jeżeli cywilizacyjnie "wyrwaliśmy się" ewolucji, czy w przyszłości może się okazać, że gatunek ludzki stanie się niepłodny? Wtedy in vitro będzie koniecznością...

WZ: Wiadomo, że u naczelnych nastąpiła destabilizacja genomu. Geny są w ciągłym ruchu - szczególnie u człowieka. Jakieś geny się włączyły, które tasują w obrębie chromosomów różnymi genami. W porównaniu z żółwiem nasz genom jest mocno niestabilny. U niego pozycja genów się nie zmienia. Niektórzy biolodzy twierdzą, że przed naszym gatunkiem jest jeszcze 10 tys. lat istnienia - ze względu na zawyżoną mobilność materiału genetycznego.

Powstanie nowy gatunek człowieka?

WZ: Nie. Być może w ramach tego typu przetasowań utracona zostanie zdolność do rozrodu i okaże się, że in vitro czy klonowanie to metoda konieczna dla przetrwania gatunku. Na razie tak nie jest, a ja nie lubię mówić o rzeczach, które zdarzą się za 5 tys. lat. Po pierwsze, nie bardzo mogę o tym spekulować, po drugie - nie będzie mnie wtedy na świecie i jest mi to obojętne.

Kościół przypomina, że dzieci powinny się poczynać naturalnie - w akcie miłości. Czy metody medyczne - in vitro albo sztuczna inseminacja - automatycznie dzieją się poza małżeńską miłością? Przecież taka sugestia jest dla wielu par krzywdząca.

AF: Chodzi o przedstawienie pewnego ideału, w którym życie poczyna się w akcie seksualnym małżonków jako wyrazie ich miłości. Kościół chce przez to jasno powiedzieć, że człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Ma rozum, wolną wolę, jest kochany, wybrany, stworzony przez Boga. Przy stworzeniu bierze udział także człowiek. Małżonkowie są współtwórcami. Współżycie seksualne prokreuje, czyli współstwarza. In vitro czy inseminacja to natomiast reprodukcja.

Rodzice w uścisku miłości, który jest wyrazem miłości i otwarcia na życie, mogą począć, współtworzyć innego człowieka. To idealny obraz - Kościół go nie wymyśla, tylko przedstawia. Kościół informuje, a nie deklaruje, co jest moralnie dobre czy złe. Podaje też racje oceny moralnej ludzkich działań. Ocena opiera się na odczytaniu przez Magisterium zgodności ludzkich czynów z tym, kim jest człowiek w swej istocie. Nie dlatego wierzący czegoś czynić nie powinien pod względem moralnym, że mu Kościół tego zakazuje, ale dlatego Kościół zakazuje czynów moralnie złych i określa treść tych zakazów, że są one moralnie złe, bo nie szanują człowieka. Jan Paweł II użył w "Familiaris consortio" stwierdzenia, że istnieje tzw. prawo stopniowania. To znaczy, że nie wszyscy - także nie wszyscy katolicy - są w stanie od razu ten ideał spełnić. Spełniać go trzeba na tyle, na ile dzisiaj potrafimy i na ile go rozumiemy. Nie chodzi o to, żeby się gnębić tym, że go nie realizujemy w stu procentach. Jeśli dziś jesteśmy daleko od ideału bycia w pełni człowiekiem, to może jutro bardziej się do niego przybliżymy. Warto więc dziś czynić więcej dobra niż wczoraj, a jutro więcej niż dziś.

WZ: W 1991 r. podczas konferencji genetycznej organizowanej przez prezydenta Mitterranda we Francji rozmawiałem z amerykańską socjolożką. Opowiedziała mi o danych statystycznych dotyczących rodzicielstwa. Okazało się, że co trzecie dziecko w amerykańskich rodzinach jest zrodzone ze związku pozamałżeńskiego. Nie wchodźmy zbyt daleko w zwalczanie natury ludzkiej. Borykajmy się z nią, ale nie odrzucajmy, bo mówimy o ideałach, a rzeczywistość skrzeczy. Dlatego nie będę nikomu mówił, co ma zrobić. To sprawa jego sumienia. Nie mnie osądzać zachowanie się moich współbraci w genotypie.

AF: Sumienie jest autonomiczne. Rozważając rozmaite argumenty "za" i "przeciw", pomagamy i sobie, i innym w podejmowaniu samodzielnych decyzji. I tego się trzymajmy.

WZ: Zatem wskazanie - tak, potępienie - nie.

Ks. dr Artur Filipowicz jest jezuitą, etykiem i politologiem, adiunktem w Instytucie Politologii Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych UKSW oraz kierownikiem Katedry Teologii Moralnej Papieskiego Wydziału Teologicznego Bobolanum.

Prof. Włodzimierz Zagórski jest biochemikiem, autorem przyjętej w świecie metody syntezy białek roślinnych, pracownikiem naukowym PAN i członkiem Polskiej Akademii Umiejętności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2009