Bank gniewu

Nowy film Jana Komasy bardziej niż newsami i proroctwami karmi się czymś innym – ogólną atmosferą, która w naszym kraju gęstnieje i fermentuje.

09.03.2020

Czyta się kilka minut

Maciej Musiałowski jako Tomek Giemza w filmie „Sala samobójców. Hejter” / JAROSŁAW SOSIŃSKI / NAIMA FILM
Maciej Musiałowski jako Tomek Giemza w filmie „Sala samobójców. Hejter” / JAROSŁAW SOSIŃSKI / NAIMA FILM

„Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe” – ta standardowa formułka w odniesieniu do najnowszego filmu Jana Komasy wydaje się szczególne ironiczna. Nie tylko dlatego, że chcąc nie chcąc przywołuje konkretne obrazy, nazwiska i medialne nagłówki: zamach na prezydenta Adamowicza, farmy trolli wynajęte na zlecenie partii rządzącej, inwigilację środowisk opozycyjnych... Akurat w przypadku gdańskiej tragedii to kino wyprzedziło rzeczywistość, a nie na odwrót (zdjęcia do filmu ukończono na krótko przed zamachem). Skojarzenia są więc nieuchronne. Bardziej jednak niż newsami i proroctwami film karmi się czymś innym – ogólną atmosferą, która w naszym kraju gęstnieje i fermentuje. Podczas gdy tytułowy bohater, młody geniusz cyberprzemocy, staje się „bankiem gniewu”, uosabiając lęki przed zagrażającymi zewsząd „siłami ciemności”, scenarzysta Mateusz Pacewicz pokazuje, jak tego rodzaju zbitki pojęciowe zamieniają się w polityczne totemy. I jak zmieniają swoje znaczenia w zależności od tego, które plemię akurat się nimi posługuje. Największa siła „Hejtera” polega na tym, że nie pozwala owym pojęciom zastygnąć w wytartych sloganach. Komasa rozmontowuje je na części i wskazuje na ich wybuchowy potencjał.

W „Bożym Ciele” oglądaliśmy wspólnotę, która kiedyś się rozpadła i za sprawą samozwańczego kapłana otrzymuje szansę, by poskładać się na nowo. Grany przez Macieja Musiałowskiego hejter też stosuje przebrania, choć jego oszustwa nie służą prawdziwemu pojednaniu – również dlatego, że żadnej wspólnoty tu wcześniej nie było. Przybyły z prowincji Tomasz Giemza, aspirujący do bycia częścią „warszawki”, szybko dostrzega, że w oczach uprzywilejowanych państwa Krasuckich, którzy pomagają mu finansowo, jest zaledwie biednym, ambitnym „słoikiem”. Kto nigdy nie żył w podłym akademiku, kto nie żywił się chińskimi zupkami, może nie wiedzieć, jak się czuje wpuszczony na salony student, samotny w wielkim mieście, wykorzeniony ze swego naturalnego środowiska. Lecz Tomek szybko się przekonuje, co kryje się za dyskretną protekcjonalnością. Zemsta, jaką szykuje swym niegdysiejszym mecenasom, czerpie nie tylko z zazdrości o ich majątkowe i kulturowe zasoby, nie tylko z serca złamanego przez ich córkę, ale także z ich ledwo wyczuwalnej pogardy. Dodajmy: odwzajemnionej. Ta sama pogarda napędza w dzisiejszym kinie różnej maści „nędzników”, „pasożytów” i innych „Jokerów”. To ich frustracja nakręca polityczną rzeczywistość. A na to, prócz cynizmu polityków, składa się jeszcze coś: arogancja tych wszystkich, którzy językiem politycznej poprawności dokonują zarówno wkluczania, jak i wykluczania. Film Komasy sprawia, że trudno poczuć się dobrze w swojej bańce.

Sam Tomek jest człowiekiem bez tożsamości. Nie ma politycznych poglądów i, niczym filmowy Zelig, posiadł zdolność mimikry. W imię doraźnych celów albo zewnętrznych oczekiwań może być upadłym prymusikiem z wydziału prawa, karierowiczem, demonem hejtu, zaangażowanym sztabowcem, gejem. Twarz Musiałowskiego wydaje się stworzona dla tych rozlicznych awatarów. Trudno dociec, jakie emocje skrywa, trudno też jednoznacznie nazwać uczucia, które w nas rozbudza. Takimi steruje się najłatwiej, traktując ich niczym puste naczynia. Ale kiedy „wszystko można”, kiedy panuje odgórne przyzwolenie na chwyty poniżej pasa, tacy ludzie, uzbrojeni w odpowiednie narzędzia, mogą stać się uczniami czarnoksiężnika. Na początek – bezwzględnej szefowej agencji zajmującej się czarnym pi-arem (świetna w tej roli Agata Kulesza).

Bohaterem naszych czasów jest więc łotr siejący zniszczenie. Tym różni się od taksówkarza z filmu Scorsesego, którym inspirował się polski reżyser: Travis ­Bickle był jeźdźcem apokalipsy, wymierzającym sprawiedliwość grzesznemu światu, podczas gdy bohater Komasy nie chce nikogo zbawiać i syci się wyłącznie destrukcją. Obaj dążą do przemocy bezpośredniej, jakkolwiek nasza rzeczywistość oferuje „Jokerom” bardziej zróżnicowane narzędzia niszczenia. Dekadę temu Komasa nakręcił „Salę samobójców”, której bohaterem był internetowy zombie. Nowy film luźno nawiązuje do swego poprzednika, również zapuszcza się na chwilę w ciemne rejony gier komputerowych, a przy okazji uświadamia, ile się od tamtej pory zmieniło. Siła rażenia nowych mediów jest nieporównywalna.

„Hejter” to jednak coś więcej niż lament nad światem, w którym e-marketing, także polityczny, zastąpiły dez­informacja i hejt uprawiany przez profesjonalne „szczujnie”. Nie wystarcza mu garść frazesów o sprawczej sile słowa, które manipuluje prawdą albo „zabija tak jak nożem”. Aby rzucone w cyberprzestrzeń słowo stało się ciałem, musi jeszcze trafić na podatny grunt. Właśnie o tym podglebiu: społecznym, politycznym, ekonomicznym, traktuje film Komasy. I pod tym względem nie bawi się w subtelności. Z promujących go plakatów i wypowiedzi reżysera dowiadujemy się, że ów komiksowy, gatunkowy i trochę karykaturalny rys był zamierzony. Z jednej strony mamy zatem elity – zamożnych konsumentów kultury wysokiej i młodą patointeligencję, z drugiej zaś przepełnionych resentymentem frustratów, którzy wstają z kolan i biorą odwet za realne bądź wyimaginowane krzywdy. Na innym plakacie do „Hejtera” para bohaterów – zakompleksiony prowincjusz i dziewczyna z „warszawki” – bawią się podczas silent disco. Niby razem, ale każde z nich ze słuchawkami na uszach tańczy do swojej muzyki. Na szczęście film potrafi się zbuntować przeciwko tak dwubiegunowej wizji. Bywa tyleż dosłowny, co zaskakujący czy przewrotny, i wbrew pozorom nie zawsze gra znaczonymi kartami. Najważniejsze, że daje swoim bohaterom i bohaterkom ludzką twarz, odziera z hipokryzji i masek, jednocześnie pozostawiając margines dla naszych wątpliwości i pytań. W odróżnieniu od sportretowanych na ekranie stosunków polsko-polskich komplikuje, a zarazem kompromituje proste mechanizmy identyfikacji i odrzucenia. ©

SALA SAMOBÓJCÓW. HEJTER – reż. Jan Komasa. Prod. Polska 2020. Dystryb. Kino Świat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2020