Atomowy poker

Nie ma czego zazdrościć Mohamedowi al Baradei. Szef Międzynarodowej Agencji Energetyki Atomowej jest w centrum uwagi. Jedni oczekują, że zapobiegnie scenariuszowi siłowemu. Inni krytykują, że działania ONZ i dyplomacji dają tylko Iranowi czas. A ten jest cenny, bo chodzi o rzecz kluczową: zbrojenia atomowe.

21.11.2004

Czyta się kilka minut

Gdyby nie stawka, można by powiedzieć, że to tylko gra, polityczny poker: ktoś blefuje, ktoś podnosi pulę, ktoś próbuje sprawdzać, ale nie wie, czy inni gracze nie podmienili kart. Wszyscy sprawiają wrażenie zdeterminowanych, choć mają świadomość, że finał rozgrywki - po tym, jak Bush ma dziś niewielkie możliwości użycia wobec Iranu siły - może wyglądać tak, że za kilka lat Iran wyprodukuje bombę atomową, zachęcając do tego inne kraje regionu. Na razie ma jej nośniki: w zasięgu rakiety Szihab-3 (1,5-2 tys. km) jest Bliski Wschód i Europa Południowo-Wschodnia.

Historia dowodzi, że jeśli jakiś kraj był zdeterminowany, jeśli miał możliwości finansowo-techniczne i jeśli nie miał kto go powstrzymać - to w końcu bombę wyprodukował (lub ukradł); tak było w przypadku Izraela, Indii, Pakistanu. Z kolei Koreańczycy z Południa kilka lat temu prowadzili prace atomowe, ale ich zaniechali, bo za wiele mieli politycznie do stracenia. Libia ugięła się w 2003 r. pod naciskiem USA i wyrzekła broni niekonwencjonalnej. Irak próbował skonstruować bombę (w latach 90. inspektorzy ONZ ocenili, że pracowało przy tym 15 tys. osób), póki w 1981 r. izraelski nalot nie zniszczył irackiego reaktora w Osirak (dostarczonego przez Francję).

Ale 70-milionowy Iran to nie 22-milionowy Irak, a irańskie instalacje - w których, jak chce Teheran, trwają prace nad cywilnym wykorzystaniem tego źródła energii (tłumaczenie mało wiarygodne, Iran ma wielkie złoża ropy) - są bardziej rozbudowane i poukrywane. Aby je zniszczyć, potrzebna byłaby powietrzna kampania, połączona z działaniami sił specjalnych.

Owszem, jest ktoś, kto deklaruje (blefuje?), że to zrobi: Izraelczycy grożą, że nie pozwolą, by Irańczycy uruchomili reaktor w Busher (budowany przez Rosjan). “Zegar tyka. Nie dopuścimy, by nasi wrogowie mieli broń nuklearną. To będzie też zagrożenie dla Europy" - ostrzega izraelski minister ds. nauki. Jakby gróźb było mało, świat obiegają zdjęcia niezwykłego ładunku: kilkuset konwencjonalnych super-bomb, zdolnych rozbić każdy schron. Izrael kupił je w USA. Bardziej ostentacyjnie nie mógł pokazać, co sądzi o ambicjach Iranu.

Ale czy kreślony przez Izrael scenariusz - irańskie rakiety atomowe spadające na Ziemię Świętą - jest realny? Rząd w Teheranie powtarza hasła o zniszczeniu Izraela i USA. Ale równocześnie ten sam, istniejący od 25 lat reżim, opresywny wobec swego społeczeństwa, na zewnątrz zachowuje się racjonalnie - jeśli mierzyć słowa i czyny. Wprawdzie tak jak Syria patronuje organizacjom terrorystycznym (Hezbollah), a od półtora roku robi wiele, by w Iraku trwał chaos, ale otwartej agresji nigdy się nie dopuścił.

Scenariusz ataku, którego boi się Izrael, jest mało prawdopodobny. Teheran chyba zdaje sobie sprawę, iż atak byłby samobójstwem: w odpowiedzi na Iran mogłoby spaść dwieście izraelskich rakiet atomowych Jerycho-2 (zasięg: 2 tys. km). A to znaczy, że jeśli Iran skonstruuje broń A - i zostanie regionalnym mocarstwem - na Bliskim Wschodzie powstanie sytuacja wzajemnego szantażu. I gwarancji bezpieczeństwa, opartej nie na przewadze militarnej nad otoczeniem (do czego zawsze dążył Izrael), ale na pewności wzajemnego zniszczenia.

Może właśnie o taką gwarancję władzom w Teheranie chodzi? Z ich punktu widzenia sytuacja wygląda tak: od kilku lat pętla zacieśnia się i Iran, zaliczony przez Busha do państw “osi zła", mający udział w poczynaniach terrorystycznych (w tym, jak wykazały dochodzenia komisji Kongresu, w zamachach z 11 września) jest dziś otoczony krajami sprzymierzonymi z USA lub goszczącymi amerykańskie bazy (Turcja, Irak, emiraty Zatoki, Pakistan, Afganistan, Turkmenia). To wygląda groźnie. A gdyby Amerykanie “zabrali się" za Iran, mieliby duży atut: jego społeczeństwo, choć religijnie monolityczne, jest skonfliktowane etnicznie (Persowie nie stanowią nawet połowy ludności), co przy inspiracji z zewnątrz może być przyczyną kłopotów.

Rzecz znamienna: dążenie do posiadania bomby atomowej to w Teheranie projekt ponad podziałami: za zgodny z interesem narodowym uważają go nie tylko religijni “radykałowie", ale też politycy uważani przez Zachód za “liberałów" (np. prezydent Mohamed Chatami). Komentator stołecznej gazety “Sharq", postrzeganej jako organ umiarkowanych islamistów-reformatorów konstatował niedawno, że program atomowy jest dla Iranu ważniejszy niż wolność słowa czy sytuacja więźniów politycznych.

USA i główne kraje Europy uważają zgodnie, że irański program atomowy może służyć do produkcji broni i trzeba temu zapobiec. Ale dalej Zachód jest podzielony: Waszyngton chce, by kwestią irańską zajęła się Rada Bezpieczeństwa ONZ, co blokują Chiny i Rosja. Także Francja, Wielka Brytania i Niemcy - choć z innych powodów - nie chcą, by sprawa trafiła na forum Rady: ich zdaniem starczy, by problemem zajmowała się Międzynarodowa Agencja Energetyki Atomowej (agenda ONZ). Unijna trójka chce drogą dyplomatyczną skłonić Iran do rezygnacji ze zbrojeń i przedstawia kolejne “pakiety" współpracy politycznej i gospodarczej, które Teheran rozważa, przyjmuje, odrzuca itd. Raz już wystawił trójkę do wiatru: deklaracja z października 2003 r., że wstrzyma prace nad wzbogacaniem uranu i zgodzi się na kontrole Agencji - fetowana jako sukces unijnej dyplomacji - okazała się iluzją. Latem br. irański rząd ogłosił (zablefował?), że za rok uzyska dość uranu, by mieć jedną bombę.

To miał być kij. Z drugiej strony, aby nie trafić przed Radę Bezpieczeństwa, Iran pokazuje też marchewkę i odgrywa teatr z rozdzielonymi rolami - wykorzystując różnicę między USA a UE i zyskując na czasie. Na kilka dni przed niedawnym spotkaniem delegacji irańskiej i europejskiej w Paryżu irański parlament przyjął (jednogłośnie

i wśród okrzyków “Śmierć USA!" i “Bóg jest wielki!") rezolucję, wzywającą rząd do podjęcia “na nowo" prac nad uranem. Potem rządowa delegacja poleciała do Paryża, gdzie zgodziła się na “kompromis", będący z grubsza powtórzeniem tego, co podobno osiągnięto już rok temu. Zapewne wkrótce się z tego wycofa, aby potem na nowo rozważać kolejną “ostateczną ofertę".

W ten sposób Teheran osiąga swe cele: sprawa nie trafi przed Radę Bezpieczeństwa (która mogłaby ogłosić sankcje), Rosja i Chiny twierdzą, że Iran ma dobrą wolę. ONZ zachowuje twarz. A Amerykanie i Europejczycy dalej prowadzą swój spór, jaka strategia sprawdza się w dyskusji z takimi krajami jak Iran. Albo Korea Północna.

Szef izraelskiego wywiadu wojskowego gen. Aharon Zeevi-Farkash ocenił niedawno, że Iran zbuduje bombę nuklearną do 2008 r. Możliwe, że wtedy za swoimi bombami zaczną rozglądać się Egipt i Arabia Saudyjska. Zacznie się nuklearny wyścig, tym razem w świecie muzułmańskim.

Na razie poker trwa w najlepsze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2004