Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Warunkiem jest nowe porozumienie obronne, o którego wynegocjowaniu poinformowała 31 lipca ambasador USA, a następnie polskie władze. Według nieoficjalnych doniesień porozumienie przewiduje pełny immunitet oraz eksterytorialność instalacji wojskowych. Dzisiaj w Polsce „rotuje” około 4,5 tys. żołnierzy US Army. Kolejny tysiąc ma dołączyć w ramach porozumienia z zeszłego roku.
Te wszystkie osiągnięcia mają niestety kilka wad wrodzonych. Po pierwsze, do Polski nie trafi więcej oddziałów z Niemiec, o czym spekulowano przed i po czerwcowej wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie. Amerykanie będą natomiast „wpadać” na poligony i rozwijać – z naszym wsparciem finansowym – infrastrukturę, która umożliwi im zwiększenie obecności, gdyby była taka nagła potrzeba. To oznacza, że w naszej części Europy stała obecność amerykańska istotnie się zmniejsza, osłabiając NATO i nasze bezpieczeństwo militarne. Wiedzą o tym Niemcy, Amerykanie i Rosjanie. Wiedzą też polscy politycy i wojskowi.
Po drugie, szczyt współpracy polsko-amerykańskiej przypadł w momencie rozjeżdżania się strategii obu stron. My postawiliśmy niemal wszystko na usidlenie Amerykanów nad Wisłą, aby ich obecność zamortyzowała słabości naszej polityki zagranicznej i stan sił zbrojnych. Amerykanie konsekwentnie wycofują się wojskowo z Europy unikając nowych zobowiązań. I to oni ostatecznie wygrają.
Powód jest jeden: to wyśmiewany przez wielu ład liberalny na świecie dał nam szanse na sojusz z Ameryką. Koniec tego ładu oznacza też powolny koniec sojuszu w jego obecnej formie. Co przyniesie przyszłość, jeszcze nie wiemy. Ale na pewno nie będzie to dwustronny pakt wojskowy z USA, o czym wciąż marzy wielu Polaków. ©℗