Armia duchów

Los członków plemienia Hmong jest dowodem, że nawet w tropikach zemsta to danie, które spożywa się na zimno.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Gdy pada słowo "Hmong", atmosfera się zmienia. Rozmówca niby nadal się uśmiecha, ale w oczach pojawia się czujność. Umówione wcześniej spotkanie nagle przestaje być możliwe. Okazuje się, że człowiek, który miał nam zapewnić przewodnika, nieoczekiwanie zasnął, a następnego dnia wyjeżdża w sprawach służbowych i prędko nie wróci. W azjatyckiej kulturze nie odmawia się wprost.

Ruszamy do Ban Nasala, w północno-wschodniej prowincji Xieng Khouang, do rodzinnej wioski naszego przewodnika Suen Venga, rodowitego Hmonga. Ma pozwolenia od władz prowincji, skrupulatnie opieczętowane na miejscowym posterunku policji i opatrzone surowym zakazem zostawania na miejscu po zmroku.

Tajna armia sekretnej wojny

Komunistyczne władze Laosu nie mają do Hmongów zaufania. W czasie wojny indochińskiej (1964-75) część tego górskiego plemienia, wywodzącego się z południowych Chin, walczyła bowiem u boku CIA. "Tajna armia" Hmongów pod wodzą generała Vang Pao atakowała szlaki zaopatrzeniowe Vietcongu biegnące przez przygraniczne rejony Laosu, ratowała amerykańskich pilotów strąconych nad terytorium wroga. W tej "sekretnej wojnie" - prowadzonej przez Stany Zjednoczone w oficjalnie neutralnym Laosie - zginęło 40 tys. członków plemienia.

Po podpisaniu pokoju w 1973 r. USA wycofały stąd swoich agentów, ale w tym jedynie dwustu Hmongów-oficerów z rodzinami. Resztę zostawiono. "Wybijemy amerykańskich kolaborantów i ich rodziny w pień" - deklarowała zwycięska partia komunistyczna Pathet Lao, która dwa lata później przejęła w Laosie władzę. Zaczęły się masowe aresztowania. Hmongów więziono przez lata bez zarzutów bądź zsyłano na roboty przymusowe. Nawet tych, którzy walczyli po "właściwej" stronie, przesiedlono na niziny, by mieć nad nimi lepszą kontrolę.

Mniej więcej 15 tys. członków plemienia wycofało się w trudno dostępne, pokryte tropikalnymi lasami góry w prowincjach Xieng Khounag, Borikhamsay i Luang Prabang. Stąd, uzbrojeni w stare karabiny, do lat 90. sporadycznie atakowali laotańskie siły rządowe.

Przez ostatnie 10 lat resztki Hmongów walczą już tylko o przetrwanie.

Według Fact Finding Commission, organizacji pozarządowej założonej przez Hmongów żyjących w USA, w dżungli wegetuje dziś 5 tys. członków ich plemienia. Kontakt ze światem mają tylko przez 12 telefonów satelitarnych, które organizacji udało się do nich przemycić. Co kilka tygodni zmieniają obozowiska. Żywią się tym, co znajdą: maniokiem, korzonkami, kiełkami bambusa, karaluchami. - Drugie pokolenie urodzone w dżungli nie zna nawet smaku ryżu - mówi Laura Lo Xiong, dyrektorka Hmong International Human Rights Watch.

Wzdęte z głodu brzuchy, ropiejące rany, łachmany: obrazy dramatycznych warunków ich życia na chwilę poruszyły opinię światową w 2003 r. dzięki zagranicznym dziennikarzom, którym udało się dotrzeć do obozów Hmongów. "Błagamy USA o godne miejsce do życia, jedzenie i leki. Albo niech zrzucą na nas bombę i zakończą naszą nędzę" - apelował wówczas Va Chang, weteran CIA, za pośrednictwem magazynu "Time". "Amerykanie nie mają zobowiązań wobec Hmongów. Do niczego ich nie zmuszaliśmy. Sami chcieli walczyć, my dostarczyliśmy im tylko broń" - ripostował Colin Thompson, były oficer CIA w Laosie.

Tymczasem od 2003 r. laotańskie wojsko wzmogło obławy na niedobitki "sekretnej armii". Amnesty International bije na alarm: "Żołnierze strzelają do bezbronnych ludzi, gdy ci zapuszczają się zbyt blisko zamieszkałych terenów w poszukiwaniu pożywienia. Masakra 26 Hmongów, w tym 17 dzieci i 8 kobiet z kwietnia 2006 r. dotąd nie została wyjaśniona" - pisze organizacja w raporcie z 2007 r. A niemieckie Stowarzyszenie na rzecz Zagrożonych Narodów oskarża rząd laotański o stosowanie przeciw Hmongom broni chemicznej. Rząd wszystkiemu zaprzecza. "W dżungli nie kryją się żadni Hmongowie z CIA. Potyczki zbrojne to fantazja, w kraju panuje pokojowa atmosfera" - od lat powtarza rzecznik MSZ.

W ostatnich latach głód wypędził z lasów masy zdesperowanych Hmongów. - Kto się poddaje, zostaje ukarany - ostrzega Xang Yang, 60-letni weteran. Wielu uciekinierów ginie bez wieści - jak 370 osób, które wyszły z dżungli w pobliżu turystycznego zagłębia Vang Vieng w październiku 2006 r., czy 420 wycieńczonych kobiet i dzieci, które poddały się w mieście Phonsavanh w grudniu 2006 r.

Gwałt nawet po śmierci

Wielu Hmongów ucieka do Tajlandii. Po niebezpiecznej przeprawie przez Mekong docierają do wioski Huay Nam Khao. W liczącym 8 tys. uciekinierów prowizorycznym obozie, otoczonym drutem kolczastym i pilnowanym przez tajskie wojsko, brakuje jedzenia, wody, leków. Tajlandia, która nie podpisała konwencji ds. uchodźców z 1951 r., odmawia do nich dostępu Wysokiemu Komisarzowi ONZ ds. Uchodźców (UNHCR).

- Tajowie traktują Hmongów jak imigrantów ekonomicznych, a nie uchodźców. Niedawno podpisali z Laosem umowę o ich przymusowej repatriacji do końca 2008 r. - mówi Gilles Isard z "Lekarzy bez Granic", jedynej organizacji, która jest na miejscu. Latem 2007 r. zaczęto deportować nowo przybyłych. Zaczęły się próby samobójcze. - Lepsze to niż deportacja - płacze Yang Pahua, 17-latka odesłana do Laosu w grudniu 2005 r. Przetrzymywana przez dwa miesiące w laotańskim więzieniu, torturowana i gwałcona przez policjantów, po 15 miesiącach uciekła z obozu pracy i wróciła do Tajlandii.

- To skandaliczne. Przecież ci ludzie uciekają przed prześladowaniami - oburza się Brad Adams, szef Human Rights Watch Asia. - O odesłanych w 2007 r. dwóch dużych grupach nie ma żadnych informacji - dodaje. USA w sierpniu 2007 r. apelowały do rządu tajskiego, by wstrzymać deportację Hmongów do czasu określenia ich statusu. Francja deklaruje chęć przyjęcia części rodzin u siebie.

Gdy w 2005 r. zamknięto obóz dla uchodźców w prowincji Saraburi (Tajlandia), dwa prywatne przedsiębiorstwa po cichu wydobyły koparkami szczątki około tysiąca Hmongów, którzy zmarli w tym obozie. Szkielety oczyszczono i skrupulatnie skompletowano w plastikowych workach. Będą jak znalazł dla studentów medycyny na Tajwanie.

Nieudany spisek

Obecnie w Stanach żyje 200 tys. Hmongów. Liderem społeczności jest 77-letni generał Vang Pao. Hmongowie uważają, że tylko on troszczy się o ich interesy. Utworzony przez generała na emigracji Zjednoczony Front Wyzwolenia od lat domagał się wprowadzenia w Laosie demokracji. Pao obiecywał rodakom triumfalny powrót do kraju.

Nagle, w czerwcu ubiegłego roku, władze amerykańskie aresztowały go w Kalifornii - pod zarzutem planowania zbrojnego obalenia rządu w Laosie. Wraz z dziesięcioma innymi Hmongami jest oskarżony na podstawie Aktu Neutralności z 1794 r., zabraniającego obywatelom USA podejmowania działań wojskowych przeciw krajom, z którymi Stany mają pokojowe stosunki. "Odkryliśmy konspirację, której celem było wymordowanie tysięcy ludzi" - oświadczył w sądzie asystent ministra sprawiedliwości.

Okazało się, że Amerykanie rozpracowywali Vang Pao przez sześć miesięcy. Aresztowano go tuż przed wysyłką do kraju setek sztuk broni maszynowej, amunicji i materiałów wybuchowych. Emerytowany generał miał prowadzić również rekrutację najemników wśród byłych amerykańskich komandosów. Teraz grozi mu dożywocie.

Wielu emigrantów wolałoby pewnie, aby zebrane przez Vang Pao pieniądze zostały przeznaczone na inny cel. W Laosie, gdzie przeciętny dochód na mieszkańca to sześć dolarów dziennie i gdzie 35 proc. społeczeństwa żyje poniżej granicy ubóstwa, w ziemi wciąż spoczywa mnóstwo niewypałów i min.

W wiosce Ban Nasala - zamieszkałej przez Hmongów, którzy walczyli przeciw Amerykanom - trwa do dziś swoisty recycling: skorupy pocisków służą za donice, hełmy do czerpania wody, a wrak amerykańskiego bombowca, który ponoć sami strącili, do wyrabiania talerzy. Choć wojowali po przeciwnej stronie, więzy z Hmongami wyjętymi spod prawa są silne. To dlatego cudzoziemcom nie wolno zostawać w ich wioskach na noc. "Duchy z dżungli" mogą po zmroku schodzić z gór.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2008